niedziela, 31 marca 2013

Just ride, baby - 07

INFORMOWAĆ BĘDĘ DOPIERO WIECZOREM!!

Dobra, Kurta nie ma tu wcale, Gunsi w jednym fragmencie, ale za to pojawia się Bach i siostra Axla, Amy której będzie więcej przez 2 może 3 rozdziały. Co z Lizzy... hmm... w pierwszym fragmencie jak zresztą zaraz powinniście się zorientować, przeżyje. XD
 Staram się teraz dodać więcej, bo po świętach do końca kwietnia może być u mnie słabo z czasem. Ostatnie powtórki do egzaminów, you know. Także ten... Mam nadzieje, że nie zawiodłam, bo bardzo się starałam każdy fragment jak najlepiej opisać i robiłam chyba tysiące poprawek...

+Po lewej jest ankieta, wiec proszę głosować i jeszcze zajrzyjcie do Galerii Postaci, jeśli coś jest niejasne. (W związku z tym, że wszystkie opowiadanie składają się na jedną historię nie dzieliłam postaci, tylko wszyscy są razem ;>)
Dobra, już nie przynudzam, czytajcie, komentujcie, opieprzajcie, zostawiajcie reakcję, bądź nie. ;*

Sebastian;
   Z głośników aż huczało, po części po to, bym najzwyczajniej w świecie nie zasnął za kierownicą. Wpatrywałem się mętnym wzrokiem w drogę oświetloną jedynie przez światła vana, ale zmęczenie co chwile dawało o sobie znać. Panowały egipskie ciemności, idealne warunki dla jakiegoś psychopaty z piłą mechaniczną... NIE!! Sebastian, nawet nie myśl o tym... Westchnąłem głęboko i spuścił na chwilę wzrok, a gdy go podniosłem...
  - KURWA!!!- Krzyknąłem i gwałtownie skręciłem na pobocze wciskając hamulec. Zaciągnąłem ręczny i wysiadłem z auta. Ani śladu po psie, wilku, cokolwiek przed chwilą było na drodze. - Cholera...- Mruknąłem cicho sam do siebie przecierając oczy i już miałem wrócić do samochodu, gdy zauważyłem jakiś ruch parę metrów dalej. Podszedłem niepewnie przypominając sobie wcześniejsze myśli, ale zamiast mordercy zobaczyłem wielkie stworzenie o gęstej szarej sierści. Obwąchiwało coś za jakimś motorem... Chwila, chwila... co robi taki zajebisty harley na mało uczęszczanej drodze i gdzie jego właściciel? Wtedy moją uwagę przykuła dłoń, bezwładnie leżąca przy motorze. - Bez jaj...- Ruszyłem pędem w tamtą stronę drąc się jak idiota, co wystraszyło wilka, który szybko zniknął mi z oczu. W ciągu sekundy znalazłem się przy, jak się okazało, nieprzytomnej dziewczynie. Oddycha... Puls jest, słaby ale jest. Odgarnąłem jej włosy z twarzy, przez co wydała z siebie cichy jęk. Dobra, czyli nie jest najgorzej. Zauważyłem gęsią skórkę na jej przedramionach. - Już dobrze mała.- Szepnąłem cicho i podniosłem ją. Zaniosłem dziewczynę do vana i położyłem na przednim siedzeniu pasażerskim, wcześniej je opuszczając. Szkoda by było zostawić taki motor... Po chwili już go wpakowywałem na tylne miejsca. Blondynkę okryłem jeszcze kocem, wypiłem jakiegoś taniego energetyka i usiadłem z powrotem za kółkiem. Raz się żyje...

***

Miesiąc wcześniej;
  -Maaaaamoooo!!! - Rudowłosa dziewczyna wbiegła do swojego rodzinnego domu krzycząc tak głośno, że prawdopodobnie całe Lafayette ją słyszało. Z kuchni wyjrzała starsza kobieta wycierając mokre ręce w fartuch. - Mamo, mamo, maaaamooo!!
  -No mów o co chodzi.- Ponagliła ją kobieta.
  -Dostałam pracę!!! W prywatnej klinice w Los Angeles!!- Uradowana dziewczyna zaczęła podskakiwać z radości.
  -Naprawdę? Kochanie, jestem taka dumna!- Zawołała całując córkę w czoło.- Pomóż mi zrobić ciasto zanim ojciec wróci. - Entuzjazm dziewczyny zniknął w ciągu sekundy.
  -Em... No bo właśnie... Bo tam czeka pacjent i... i mam zjawić się jak najszybciej by przeprowadzić operacje... Rozumiesz, waży się ludzkie życie... A u ojca już byłam... W sumie to on mi to przekazał... - Spuściła wzrok, by nie patrzeć matce w oczy.- I jeszcze jedno. Jeśli przyjdą listy od Daniela, prześlij je pod mój adres, dobrze?
  -Dobrze, więc leć czym prędzej, ratuj życie mój chirurgu... - Kobieta pogłaskała swoją córkę po głowie.- Tylko zadzwoń jak tylko znajdziesz chwilę. - Na twarzy rudowłosej zagościł szeroki uśmiech. Przytuliła mocno matkę i skierowała się do wyjścia. - Amy, jeszcze jedno. - Dziewczyna zatrzymała się w progu. - Jeśli spotkasz tam Billa... Poproś by zadzwonił do domu... I powiedz, że go kocham...- Dziewczyna przytaknęła i szybko wybiegła z domu. W zasadzie jej głównym celem było odnaleźć brata, ale postanowiła nie wspominać o tym matce. Biegiem skierowała się do swojego małego mieszkania parę ulic dalej.

Parę godzin później;
  - Proszę zapiąć pasy, za chwilę lądujemy. - Z głośników wydobył się przesłodzony głos stewardessy, która stała na przedzie samolotu z wymuszonym uśmiechem. Amy odetchnęła z ulgą, nienawidziła samolotów jak i innych ciasnych pomieszczeń, dostawała wtedy klaustrofobii, dlatego nigdy nie jeździła windami. Za oknem widziała już pas startowy i budynek lotniska. - Dziękujemy za udany lot. Mogą państwo powoli kierować się ku wyjściu. - Rudowłosa wstała z ulgą wypuszczając powietrze. Skierowała się do wyjścia przy którym stał już pilot, swoją drogą bardo przystojny facet.
  - Pozwoli pani, że pomogę? - Zaoferował się widząc rozbiegany wzrok dziewczyny. - Klaustrofobia? - Skinęła głową. - Moja siostra też na to cierpi. Niech pani usiądzie na chwilę i spokojnie pooddycha.- Chwycił ją w pasie i pod rękę pomagając wysiąść. - Jestem Daniel  Adams.
  - Jak z rodziny Adamsów? - Zaśmiała się przypominając sobie jak mama kiedyś czytała jej bajkę o tej zwariowanej rodzinie.- Mój mąż też ma na imię Daniel.
  - Tak, z tym że ja nie przepadam za torturami. - Odwzajemnił jej śmiech i posadził na plastikowym siedzeniu. - Och rozumiem. Dlaczego nie przyjechał z panią, pani...
  - Amy Bailey. Może przejdźmy na ty? Jest wojskowym... Wysłali go na frond prawie rok temu.- Westchnęła cicho przymykając oczy.
 - Będzie dobrze Amy, wróci. A tym czasem może miałabyś ochotę skoczyć na drinka wieczorem? Jesteśmy w końcu w Los Angeles... - Uniosła brwi nieco zaskoczona, ale w sumie, dlaczego miałaby odmówić?
  - Bardzo chętnie...- Wyjęła z torebki notes i na jednej z wolnych kartek zapisała  adres mieszkania, które wynajęła jeszcze w Indianie. - Bądź po mnie o 9, dobrze? - Uśmiechnęła się do niego i bez słowa skierowała się po swój bagaż. - Los Angeles, nadchodzę. - Szepnęła sama do siebie biorąc walizki i wychodząc z budynku.


Teraz;
   Stała na płycie lotniska, w miejscu gdzie lada moment miał wylądować wojskowy samolot z jej mężem na pokładzie. Niezwykłe podekscytowanie towarzyszyło jej od samego rana, nawet na tę okazję ubrała granatową bluzę, którą zostawił jej w dniu wylotu. Ta bluza miała dla niej duże znaczenie sentymentalne, nosiła ją zawsze gdy tęskniła, lub było jej źle.
   Wraz z nią na samolot czekało wiele kobiet z dziećmi, cud że pozwolili mi wyjść na zewnątrz, a nie czekać przy odprawie.
  - Jest...- Szepnęła ciemnoskóra kobieta obok niej i zaraz wykrzyknęła to słowo głośniej, podczas gdy po jej policzkach spływały pojedyncze łzy szczęścia. - JUŻ SĄ!! - Kobiety zaczęły głośno krzyczeć i wiwatować. Wszystkie tylko nie Amy... Rudowłosa odgarnęła nieznośny kosmyk, który wyślizgnął się z niedbale związanego koczka i zagryzła wargę. Od rana miała złe przeczucia.
   Samolot wylądował i mężczyźni w mundurach powoli opuszczali pokład. Kobiety płacząc ze szczęścia wybiegały na przeciw i wpadały im w ramiona, a potem już razem opuszczali lotnisko. Została tylko ona i wpatrywała się w wejście nadal naiwnie czekając na tę jedną jedyną osobę, na sens jej życia, jedyną miłość. Starszy mężczyzna w mundurze podszedł do niej niepewnie, ale nim zdążył powiedzieć cokolwiek, przemówiła rudowłosa.
  - Jestem Amy Bailey. - Wyciągnęła do niego rękę, którą on uściskał. - Jestem żoną Daniela Smith. Miał wrócić dziś tym samolotem. Musiał zostać dłużej? Dlaczego mnie o tym nie powiadomił? - Mężczyzna westchnął ciężko i zdjął czapkę. Spojrzał w przeszklone oczy dziewczyny i wziął głęboki oddech.
  - Nie dostała pani listu? Porucznik Smith został postrzelony w zeszłym tygodniu. Jego ciało będzie niedługo dostarczone do Indiany. Proszę przyjąć moje kondolencje. - Poczuła ścisk w gardle. Nogi się pod nią ugięły i pewnie upadłaby, gdyby wojskowy w porę nie złapał ją pod ramie. Z jej oczu powoli wypływały łzy, nad którymi nie mogła zapanować, to było ponad jej siły.
   Wyrwała ramię z uścisku mężczyzny i zerwała się z miejsca. Biegła płacząc, chciała jak najszybciej uciec z tego miejsca, uciec od bólu. Zawsze uciekała przez złem. Gdy w domu było źle - uciekała, gdy z kimś się pokłóciła - uciekała.
   Na lotnisku tego dnia był olbrzymi ścisk. Jakiś zespół wrócił z trasy koncertowej i Amy musiała przeciskać się między fanami. Zderzyła się z jakąś witającą się parką. Dziewczyna, podobnie jak chłopak, była dość blada, miała czarne włosy i ciemne oczy. On wydał jej się znajomy, przez sekundę, która wydawała się być wiecznością wpatrywali się sobie w oczy, ale wtedy rudowłosa pokręciła głową i przecisnęła się między nimi w stronę wyjścia szepcząc ciche “przepraszam“. Chciała być sama, nie miała ochoty na towarzystwo. Biegła przed siebie nie zważając na obelgi kierowane w jej stronę przez potrąconych ludzi.
***
   Izzy patrzył jeszcze za tą dziewczyną, która przed chwilą potrąciła go, gdy witał się z Alisson. Miał niejasne wrażenie, że ją zna. Spojrzał na Axl’a i doznał olśnienia. Te oczy, identyczne jak jego. Ale czy to możliwe? Przecież siostra rudzielca nigdy nie chciała wyjeżdżać do Los Angeles, więc czemu teraz miałaby zmienić zdanie?
   Chłopak potrząsnął tylko głową by odgonić od siebie te myśli i przywitał się z Clary i jej przyjaciółką Vanessą, którą poznał pare dni przed wyjazdem.
  -Hej Liv! - Dziewczyna odwróciła się i zobaczyła Axla. - Załatwiłaś?- Przytaknęła uśmiechając się szeroko. - Super. Pójdziemy wieczorem do Rainbow i im powiemy, dobra?
  - Jasne. - Uśmiechnęła się promiennie i chwyciła rudego pod rękę. - Jak dobrze, że jesteście. W L.A. zaczynało robić się nudno...- Razem wyszli z lotniska, za nimi szedł Izzy rozmawiający z Clary, Emily ze Stevenem, Duff z Vanessą, a Slash w towarzystwie Sally jego tymczasowej brytyjskiej dziewczyny.

czwartek, 28 marca 2013

Slash story-jedenasty


Rozdział leży to od dobrego tygodnia, czekając na poprawkę, której się chyba nie doczeka... Ten rozdział w porównaniu do poprzedniego jest beznadziejnie odpisany i w sumie smutny, ale musi tam być. Opowiadanie zbliża się do końca, jeszcze dosłownie parę rozdziałów.
 Przepraszam za błędy, bo choć robiłam korektę, to jest ich od cholery znając życie. Poprawiajcie mnie, jeśli coś jest źle napisane w nazwiskach, bardzo proszę. I zaraz zabieram się za komentowanie waszych rozdziałów, wiec jeśli u kogoś jeszcze tego nie zrobiłam, to bardzo proszę się upominać. Miłego czytania ;)

   Następne dwa dni... Cóż, jak najbardziej zasługują na miano dziwnych. Wszyscy nagle zaczęli się mną interesować, nie wiedzieć czemu, a mi nie za bardzo było to na rękę. Dzień po spotkaniu u Izzim mama obudziła mnie wcześnie rano i nieprzytomną wywiozła do SPA. Nie byłam z tego zadowolona, dopóki nie weszłyśmy na miejsce. Godziny masaży, pływania, kąpieli w czekoladzie, różne maseczki, wizyta u kosmetyczki, za czym ciągnie się pedikiur i manikiur, i fryzjer to na prawdę coś, czym da się przekupić każdą, powtarzam KAŻDĄ kobietę. Tego samego wieczoru zadzwoniła do mnie Emily, bo koniecznie musiała wyjść ze mną na kawę. Gdy chciałam już się położyć, przyjechał Tyler i stwierdził, że niezwłocznie musi mnie gdzieś zabrać bo dostał natchnienia. Pojechałam z nim na górę z napisem “Hollywood” i pomagałam napisać piosenkę. Odwiózł mnie o 3 nad ranem, gdy już prawie zasypiałam. W czwartek (bo z Izzym spotkałam się we wtorek) rano zadzwonił do mnie kierownik teatru z propozycją roli w sztuce, dlatego zebrałam się szybko i pobiegłam po scenariusz jeszcze przed umówioną kawą z Panną Carter. Załatwiwszy wszystko w teatrze pobiegłam na skróty przez park, gdzie wpadłam na dum dum duuuum... Matta! Chłopak koniecznie musiał zabrać mnie na skatepark. Nie miał na tyle przyzwoitości, żeby nie powiedzieć jaka to ja piękna się nie zrobiłam i tego typu duperele. Gdy dotarliśmy na miejsce udało mi się go zgubić i po pogadaniu chwilę ze starymi znajomymi uciekłam. W kawiarni byłam przed Em. Zamówiłam kawę i zajęłam się czytaniem scenariusza, który tak swoją drogą był całkiem niezły. Gdy rudowłosa, przefarbowana na jakąś zmutowaną pomarańcze z odcieniami różowego, przegadałyśmy całe dwie godziny. Gdy wróciłam do domu, mój ojciec chciał wziąć mnie do wesołego, ale byłam zbyt zmęczona, do tego zjawiła się u nas Clary z Jaggerem. Dawno jej nie widziałam, dlatego zamknęłam się z nią w moim pokoju, a C. pomogła mi ubrać się na próbę. Zanim przyszedł Izzy oświadczyła, że musi się zwijać bo następnego dnia miała zajęcia... Uroki studiów.
   Gdy tylko usłyszałam dzwonek, w ciągu sekundy byłam przy drzwiach. Miałam na sobie czarne legginsy z lajkrą, czarne i na prawdę wygodne koturny, białą przewiewną tunikę do połowy ud, a na to moją kochaną skórzaną kurtkę. Clary ułożyła mi włosy i nałożyła ładny, delikatny makijaż, nie mniej efektem jej działań była reakcja Izzy’ego któremu, no cóż, opadła szczęka. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie zamykając za sobą drzwi.

  - Cześć... Pięknie wyglądasz... - Wykrztusił w końcu.
  - Cześć. Dziękuję. - Stałam przed nim dobre 15 minut w ciągu których mierzyliśmy się spojrzeniami. - Em... Jeff? - Przeniósł zamglony wzrok z mojego dekoltu na twarz. - Możemy już iść?
  - Co? A tak... Pewnie, chodź. - Ruszyłam obok niego lekko zmieszana. Nie mogłam nie zauważyć jego zmniejszonych źrenic i szczerze mówiąc, nie za bardzo mi się to podobało. Drogę przebyliśmy właściwie w milczeniu. Ja nie bardzo wiedziałam co mogę powiedzieć, i jak zareaguje naćpany Isbell, a on chyba nawet zapomniał o mojej obecności, bo obracał się za dziwkami które mijaliśmy. Już wtedy wiedziałam, że to nie będzie taki wieczór jaki sobie wymarzyłam.
   Na szczęście parę przecznic przed miejscem próby spotkaliśmy Emily. Udało mi się ją wybłagać by poszła ze mną. Zawsze mogłam na nią liczyć, tym bardziej, gdy powiedziałam jej, że Hudson tam będzie. Emily zignorowała chłopaka, który i tak nie za bardzo kontaktował i cały czas nawijała. Jej gadulstwo zawsze poprawiało mi humor.
  - Jesteśmy. - Mruknął ledwo słyszalnie, bardzo blady chłopak przepuszczając nas w drzwiach dużego magazynu. Stało tam jedno łóżko, a właściwie materac, resztę miejsca zajmowały instrumenty. Jeffrey mnie zignorował i podszedł do jednej z gitar.
  - Co on brał? - Szepnęła do mnie Em, ale zdążyłam odszepnąć, że sama chciałabym wiedzieć, zanim przerwał mi głośny krzyk.
  - CARTER?!?!?!?!?!- Obie odwróciłyśmy się w stronę wejścia w którym stał Steven.
  - ADLER?!?!?!?!?!- Wrzasnęła równie zaskoczona rudowłosa. Wspominałam może, że oni się spotykali? Nie? Było to mniej więcej wtedy gdy zerwałam z Mattem.- Czemu nie mówiłaś, że mój pudelek tu będzie? - Uniosłam ręce do góry w obronnym geście i zrobiłam parę kroków do tyłu, podczas gdy ona pobiegła do Popcorna. Tymczasem ja z kompletnie zepsutym humorem, wpadłam na kogoś. Tym kimś okazał się być Slash.
  - Cześć. - Uśmiechnął się nieco zakłopotany, a ja założyłam ręce na piersi i tylko mierzyłam go wzrokiem z neutralnym wyrazem twarzy. - Słuchaj, Alisson... Przepraszam, ja... Nie sądziłem, że przyjdziesz... A to u Izziego zwykłe nieporozumienie... I miałaś racje... Jestem zwykłą dziwką...- Widząc jego zdenerwowanie, jak nie patrzył mi w oczy, pocierał dłonią kark... Cały on przywołał do mnie wspomnienia. Sama potem wyzywałam się od głupich, ale... Łzy same cisnęły mi się do oczu. Pociągnęłam nosem i czując jak pierwsza łza spływa mi po policzku przytuliłam się do mulata. On nieco zaskoczony objął mnie ramionami przytulając mocno, czym wywołał u mnie jeszcze większy szloch.
  - Tak bardzo tęskniłam.... Wychlipałam cicho. - Saul, nawet nie wiesz jak mi Cię brakowało... - Szeptałam cicho, a on głaskał mnie po głowie.
  - Hej, Liv, już dobrze, jestem tu... - Spojrzałam na niego ocierając łzy. - Przepraszam... Izziemu się to chyba nie spodobało...- Mruknął. I faktycznie Jeff patrzył na nas spode łba, na co ja tylko prychnęłam pogardliwie,
  - Naćpał się zanim po mnie przyszedł. - Powiedziałam mierząc Stradlin spojrzeniem. - Zaraz przyjdę. - Ruszyłam w stronę szatyna, który wydobywał z gitary nieprzyjemne dla ucha dźwięki. - Powinieneś ją nastroić. - Powiedziałam siadając na jednym ze wzmacniaczy. Chłopak zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem, aż przeszły mnie ciarki.
  - Powiedź to swojemu kochanemu Hudsonowi. - Odwrócił głowę by na mnie popatrzeć, ale ja nie dałam się zbyć. Nie lubiłam gdy ktoś się tak wobec mnie zachowywał.
  - Z tego co pamiętam, mój kochany Hudson zawsze świetnie sobie radził z nastrajaniem gitary. - Rzuciłam niby obojętnym wzrokiem. - I zawsze przepraszał gdy zrobił coś nie tak. - Jeff nadal na mnie nie patrzył, więc zirytowana wstałam i chwyciłam go pod brodę, by na mnie spojrzał. - Kokaina, tak? - Puściłam jego brodę. - Dlaczego wziąłeś? - Wydawał się zaskoczony, jakby był pewien, że nie zauważę.
  - Bo mogę.
  - A może, bo musisz, co? - Nic nie odpowiedział. - Jeffrey....- Jęknęłam.
  - Nie jestem Jeff. Nikt tak do mnie nie mówi i ty też nie powinnaś. - Warkną. Stanęłam zaskoczona, przecież sam tak mi się przedstawił.
  - Dobrze panie Stradlin. Na drugi raz spróbuj lepiej się określić. To chyba nazywa się rozdwojenie jaźni. - Mruknęłam pod nosem odwracając się. Słysząc ciche “spierdalaj” z jego strony, rzuciłam tylko. - Z przyjemnością.- Wróciłam do mulata, który widząc, że nie mam ochoty rozmawiać o Izzim, zaczął mi opowiadać co się u niego działo przez te trzy lata. Wkrótce dołączył do nas Duff przekazując mi pozdrowienia od Lizzy.
   Nie zostałam na próbie, nie miałam na to najmniejszej ochoty. Co najśmieszniejsze, znów wyszłam zanim zjawił się Axl. Jeśli chodzi o Jeffa. Na drugi dzień przylazł do mnie z samego rana by przeprosić.
Alisson
***
   Moi rodzice wyjechali na dwa tygodnie do jakiejś wytwórni, czy cholera wie czego. Ja zajmowałam się szukaniem dla siebie mieszkania i uczeniem się roli do spektaklu w teatrze. Jeffrey przyszedł z samego rana, kiedy ja łaziłam tylko w gaciach i krótkim topie, w którym zwykłam sypiać, dlatego gdy tylko zobaczyłam szatyna przed moimi drzwiami wytrzeszczyłam szeroko oczy i próbowałam rozczesać palcami splątane włosy.
  - Przepraszam. Nie wiem co mnie napadło. - Zawołał gdy tylko otworzyłam drzwi. Chciał to załatwić szybko i bezboleśnie, a ja jakoś nie miałam ochoty kłócić się z nim w samej bieliźnie. Chwilę posłuchałam jak gada sam na siebie, aż w końcu mu przerwałam.
  - Dobra, wyluzuj... Byłeś naćpany, a ja potrafię być bardzo denerwująca... Nie mam Ci tego za złe. - Mruknęłam cicho wpuszczając go do środka, ku jego zaskoczeniu. - Rozgość się, zaraz wrócę. - Pobiegłam na górę i szybko się przebrałam. W tym czasie Izzy znalazł na dole kartkę od rodziców, której ja wcześniej nie zauważyłam, dlatego gdy z powrotem znalazłam się w salonie, zastałam Jeffa wiszącego na telefonie od dobrych 10 minut. Bez słowa podał mi kartkę.

Wyjeżdżamy na dwa tygodnie, jak zresztą dobrze wiesz. Niemniej,
razem z ojcem postanowiliśmy dać Ci nieco więcej wolności,
której moim zdaniem i tak zawsze miałaś dużo. Jeśli podczas
naszej nieobecności wpadniesz na pomysł zrobienia jakiejś
imprezy, nie krępuj się. Wolałabym jednak, abyś nie zniszczyła 
całego domu, wiec po powrocie, chcę widzieć tam porządek.
Pieniądze są w czerwonej kopercie na półce z książkami.
Zadzwonię jak będziemy na miejscu. Miłej zabawy.
Mama.

   Nie mogłam inaczej jak szeroko się uśmiechnąć. Wyjęłam z koperty dwa studolarowe banknoty i dałam je Izziemu z pleceniem, by kupił co trzeba i powiadomił wszystkich swoich znajomych o imprezie. Jeśli mam korzystać z wolności to na całego. Zadzwoniłam jeszcze do Emily i Clary, choć ta druga nie mogła twierdząc, że studia zabierają jej zbyt dużo czasu.
   Poleciałam na górę, by ponownie się przebrać. Nie jakoś szczególnie wyzywająco, od krótkie spodenki i jakaś luźna bluzka z dużym dekoltem i dziurami na barkach, a do tego włosy związane w koczek z artystycznym nieładzie. Stradlin wrócił, akurat gdy malowałam usta ciemnoczerwoną szminką.

  - Zaraz powinni być.- Powiedział akurat gdy ktoś zaczął dobijać się do drzwi. 
Poszłam otworzyć a przede mną stała cała zgraja rockmenów, których pierwszy raz na oczy widziałam. Pierwsi weszli Duff ze Slashem i Stevenem, zaraz po nich Axl, który najpierw się ze mną przywitał i przedstawił, a reszta ku mojemu rozbawieniu, poszła w jego ślady. Nikki Sixx, Tommy Lee, Vince Neil, Sebastian Bach, Raichel Bolan, Dave “Snake“ Sabo, Scotti Hill, James Hetfield, Lars Ulrich, Kirk Hammett, Cliff Burton, Dave Mustain(który na 4 poprzednich patrzył z niechęcią), a za nimi z niedowierzaniem wpisanym na twarzy wchodziła Emily. Nie zaprzątałam sobie głowy by bawić się w gospodynie, zamiast tego chwyciłam butelkę Jacka i z postanowieniem najebania się pierwszy raz od trzech lat, wypiłam trochę duszkiem. Niektórzy potem twierdzili, że była to dzika impreza, chociaż mi po paru godzinach urwał się film.
   Tego wieczoru grałam na gitarze z Kirkiem, Slashem, Izzim i Vincem. Tańczyłam i śpiewałam na stole z Axlem, Sebastianem i Emily. Rozmawiałam z Nikkim, Raichelem, Cliffem i Jamesem. Co najśmieszniejsze, po tej imprezie, stałam się, jakby to ująć przyjaciółką dla nich wszystkich, nie licząc Dava, który zmył się po jakiejś godzinie. Ale tak jak mówiłam, z imprezy nie pamiętam za wiele, ale wiem jedno. To wydarzenie było dla mnie nowym początkiem w Los Angeles.
Alisson

***
   Przez następne parę dni po imprezie sprzątałam do w raz z Emily, która dokładnie opowiadała mi co się działo. Okazało się, że ta dziewczyna ma niesamowitą pamięć. Mówiła mi dokładnie z kim i o czym gadałam, z kim piłam, a nawet z kim się przespałam. Nie byłam typem puszczalskiej, ale stwierdziłam, że skoro były tylko dwie dziewczyny na szesnastu napalonych facetów, nie mogło się obyć bez sexu, szczególnie, że gdy się ocknęłam wszyscy byli nadzy. Po za tym, chciałam wiedzieć, kogo w razie czego mogę uważać za potencjalnego ojca. Okazało się, że wybuchła jakaś orgia, ale Carter nie pamiętała, kto wpadł na ten genialny pomysł. W każdym razie okazało się, że spałam z Sebastianem, Cliffem, Nikkim, Jamesem i Kirkiem. Pięciu to i tak mało, skoro Em spała z pozostałą dziesiątką... Może nie powinnam, ale przeszłam nad tym do porządku dziennego.
Alisson
***
   Pod koniec tygodnia, (a że był to rok 1986) chłopcy z Mettalicy wyjechali w trasę i o dziwo, poprosili bym przyjechała na lotnisko, co oczywiście zrobiłam. Siedziałam z nimi w barze i rozmawiałam. Uzgodniliśmy, że zapominamy o tym co między nami zaszło na imprezie, zostawiamy to bez zobowiązań, no chyba, że zajdę w ciążę-zgodzili się ze mną.
   Gdy przyszedł czas na odprawę, żegnałam się z każdym z nich po kolei.
  - To do zobaczenia, za parę miesięcy, co? Nie zapomnisz o nas?- Zapytał James.
  - Macie mój numer, dzwoń o każdej porze dnia i nocy.
  - Jeszcze pożałujesz tych słów. - Uśmiechnął się szeroko i przytulił mnie, to samo zrobił Kikr i Lars. Z Cliffem żegnałam się najdłużej.
  - Chciałbym być już z powrotem. - Westchnął chłopak. - Będę dzwonić, tylko odbieraj.
  - Jeszcze nawet nie wylecieliście! - Zaśmiałam się . - Będę dostępna 24 na 7, dobra? - Przytaknął i przytulił mnie mocno, a kiedy pozostali członkowie zniknęli, delikatnie musnął moje wargo. - Cliff? - Szepnęłam zaskoczona, ale on tylko puścił mi oczko i udał się w stronę odprawy. Stałam tam i wpatrywałam się w niego dopóki nie zniknął mi z oczu. Po powrocie do domu cały czas zastanawiałam się nad tym co zrobił. Gadałam z każdym z nich przez telefon codziennie wieczorem.
   Pewnego dnia, po powrocie z próby w teatrze, gdy rodziców nie było, włączyłam wiadomości w telewizji i aż usiadłam z wrażenia. Prezenterka opowiadała o wypadku, a za nią widziałam Jamesa, Kirka i Larsa, którym opatrywali rany, a potem kamerzysta pokazał jak zamykają całego białego Cliffa w czymś czarnym. I te słowa “Cliff Burton, członek grupy muzycznej “Mettalica” zmarł w wypadku autobusu zespołu, pozostali członkowie mają tylko nieliczne rany”. Tego wieczoru, jak i całą noc płakałam wisząc na telefonie z Jamesem.
Alisson.

piątek, 22 marca 2013

Slash story- Dziesięć


   No to jest. Udało mi się napisać, choć mogłabym zrobić to lepiej. Napisałam to parę dni temu i nie poprawiałam jakoś szczególnie, więc przepraszam za błędy bo znajdą się na pewno.

Muszę was przeprosić za nie komentowanie. Nie mam czasu, za dużo nauki i zajęć poza lekcyjnych. Po za tym coś mi się w komórce zacina i komentarze nie chcą się dodać, co doprowadza mnie do szału. Żeby nie było, wszystko o czym mnie informujecie czytam na bieżąco. Skomentuje wszystkim w wolne dni, może już w czwartek mi się uda, może w piątek... Do końca przyszłego tygodnia będziecie mieli piękne komentarze, obiecuje ;)

 Dodałam reakcję, więc jeśli nie chce wam się komentować, to możecie kliknąć.
Dla Linshi,
za te rozmowy na gg, za to,
że uczyłaś mnie chemii, że jesteś od początku i
 zawsze mogę liczyć na szczerą opinię.
Dziękuję *;
______________
   Dobrych parę godzin zastanawiałam się, czy tam pójść. Przebierałam się parokrotnie, a gdy w końcu stwierdziłam, że nigdzie nie idę, ciekawość zżerała mnie od środka. Siedziałam na kanapie wglądając... Nie będę kłamać-jak gówno. W dresie, za dużym swetrze, który uszyła dla mnie babcia w Seattle gdy u niej mieszkałam, w związanych włosach i puchatych skarpetkach. Patrzyłam przez okno zastanawiając się, czy on już tam jest i na mnie czeka. A może zapomniał i wcale się nie pojawi, a ja pójdę tam na próżno. Chociaż z drugiej strony miał szeroki uśmiech i taką jakby hmm... Nadzieje w oczach gdy zapisywałam mu spotkanie w kalendarzu... Czy to o czyś świadczy? Nie ukrywam, że miałam nadzieje...
   - Jeśli będziesz tak tu siedzieć, to się nie dowiesz. Idź, co ci szkodzi. Najwyżej pójdziesz do Zowiem'a, dawno się nie widzieliście.- Obróciłam się i zobaczyłam moją matkę opartą o ścianę. Zawsze wiedziała co mnie nęka... Czasem dlatego, że podsłuchiwała jak myślę na głos, ale zawsze po tym mądrze mi radziła.
   Obdarzyłam ją chłodnym spojrzeniem i odwróciłam głowę z powrotem w stronę okna.
  - Kochanie...- Usiadła obok mnie z miną winowajcy. - Wiem, że byłam beznadziejną matką i nie będę się tłumaczyć, bo tak na prawdę nie mam żadnego wytłumaczenia. Wiesz jak było, twój brat zachorował i się nim zajmowałam gdy byłaś w szpitalu, ojciec wyjechał na trasę, na którą musiałam do niego dołączyć. Nie musisz mi wybaczać, bo ja sama sobie nigdy nie wybaczę, ale chce żebyś wiedziała jedno.- Nie lubiłam gdy tak do mnie mówiła, zawsze wtedy mówiła coś wzruszającego i za razem dołującego, przez co płakałam i wybaczałam jej wszystkie błędy. - Chciałam tylko byś wiedziała, że chce cofnąć czas. Być przy tobie każdego dnia, opiekować się tobą, aż rzygałabyś moją obecnością. - Uśmiechnęłam się pod nosem.- Kocham Cię. Zawsze kochałam i zawsze kochać będę, chociaż nigdy należycie tego nie okazywałam. Zawsze była z Ciebie dumna, pękałam z dumy. Jestem duma, że stałaś się tym, kim się stałaś, że miałaś dość siły i odwagi, by walczyć.- Mówiąc to wstała i podeszła do biblioteczki i wróciła z małym albumem na zdjęcia. Były tam głównie moje fotografię. Moja mama wyjęła jedno z nich.

  - Twój pierwszy występ baletowy przed rodzicami. Miałam łzy w oczach widząc jak szczęśliwa jesteś.- Wyjęła kolejne zdjęcie a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu. - Pierwsze przedstawienie w jakim brałaś udział.

  - Płakałam ze szczęścia.
  - Ja też...- Szepnęłam lekko zachrypniętym głosem i przytuliłam się do mojej rodzicielki. Bądź co bądź to moja matka, kochałam ją i nadal kocham. - A to? Czy to Matt?


-Tak. A tu na próbie Aerosmith.
  - Pamiętam ten dzień... - Zaśmiałam się na wspomnienie owej próby. Spojrzałam na zegarek.
  - Ile masz czasu?
  - Godzinę. - Spojrzałam na nią. -Chcesz... Może mi pomożesz?- Spojrzałam na nią niepewnie, ale ona tylko przytaknęła z szerokim uśmiechem i pobiegła na górę ciągnąc mnie za sobą. Po paru minutach byłam już gotowa.

***

   Siedziałam w tej chińskiej knajpce i czekałam aż podadzą mi moje shushi. Mama podwiozła mnie jakieś dziesięć minut wcześniej, wiec lada chwila powinien zjawić się Izzy. O ile w ogóle przyjdzie.
    Dla zabicia czasu wyjęłam z torby mój notes i zajęłam się dopracowywaniem tekstu piosenki(Do której prawa, tak swoją drogą, lata później odkupił ode mnie ojciec Miley Cyrus.)
, do której wcześniej nagrałam muzykę w studiu ojca w piwnicy. 
I Can almost see it
that dream I'm dreaming, but
There's a voice inside my head sayin.
You'll never reach it.
Every step I'm taking
Every move I make feels
Lost with no direction
my fait is shaking.
but I
got to keep trying
got to keep my held high

There's always going to be another mountin
I'm always going to want to make it move
Always going to be an uphill battle.
Sometimes I'm gonna to have to lose.
Ain't about how fast I get there.
Ain't about what's waiting on the other side
It's a climb

The struggies I'm facing.
The chance I'm taking
Sometimes might knock me down but no I'm not braeking
I may not know it
But these are the moments that
I'm gonna remember most, yeah
Just got to keep going.
And I
I got to be strong
Just keep pushing on, cause

There's always going to be another mountin
I'm always going to want to make it move
Always going to be an uphill battle.
Sometimes I'm gonna to have to lose.
Ain't about how fast I get there.
Ain't about what's waiting on the other side
It's a climb x2

Keep on moving
Keep climbing
keep the faith, baby

It's all about
It's all aout
the climb
Keep the faith
keep your faith
Woah a oh oh

   Dopisywałam ostatnie linijki tekstu, który zaczęłam w Seattle, gdy poczułam czyjś ciepły oddech na karku, przeszedł mnie dreszcz. Dotknęłam lewą dłonią tego miejsca i uniosłam głowę.
   - Przyszedłeś... - Stwierdziłam, po czy odwróciłam się w stronę szatyna. Uśmiechał się lekko, a ja poczułam dziwny ucisk w żołądku.
   - Jestem.- Potwierdził. - Czemu miałbym nie przyjść, skoro chciałaś? - Postanowiłam nie mówić mu, że to była szopka dla Hudsona, zamiast tego uśmiechnęłam się pod nosem i schowałam długopis do torby. Chciałam wziąć notes, ale nie było go na blacie. Znajdował sie w rękach chłopaka. - Nie stać mnie na shushi.- Powiedział nawet na mnie nie patrząc.
  - I? Myślisz, że sama zjem tyle surowej ryby?- Uniosłam do góry brew w kpiącym uśmieszkiem. - Byłabym wdzięczna gdybyś jednak mi to oddał.- Wyciągnęłam dłoń w jego stronę, ale on zamiast zrobić o co prosiłam złapał mnie za rękę i dalej przeglądał.
  - Mnóstwo tu piosenek Aerosmith... - Bardziej zapytał niż stwierdził.
  - Miałam okazję z nimi tworzyć. Oddaj.- Wyszarpnęłam rękę z jego uścisku i chciałam wyrwać swoją własność, ale był szybszy..
  - To ostatnie, co właśnie pisałaś...
  - Dopisywałam ostatnie linijki. Pracuje nad tym tekstem od trzech lat...
  - Jest świetny... - Przyznał z uznaniem.
  - O rehabilitacji...- Zrezygnowałam z odebrania mu zeszytu i potarłam dłonią o ramię spuszczając głowę.
  - Domyśliłem się, - W jednej chwili znalazł się niebezpiecznie blisko. Gdy uniosłam wzrok dostrzegłam jego bladą szyję i policzek stykający się z moim. Odsuwając sie niby nieznacznie musnął wargami o moją żuchwę i położył notes na moich kolanach. Odchrząknęłam chowając go do torebki.
- Co jeszcze robisz? - Uniosłam brwi. - No... Śpiewasz, piszesz teksty, zawsze pięknie wyglądasz.- Zaśmiałam się szyderczo zastanawiając się czy pół godziny temu też by tak powiedział.
  - No cóż... Owszem... Coś by się znalazło... Kiedyś tańczyłam balet, byłam przez parę lat na praktykach w teatrze. Lekcje śpiewu, gdy na gitarze i fortepianie. Czasem coś maluję, albo rysuję, ale to wszystko to raczej takie hobby, nie myślę poważnie o karierze muzycznej.
  - A kim chcesz być? Ile tak właściwie masz lat?
  - 19. Chcę być aktorką... - Przemilczał moje słowa, jakby musiał się nad nimi głębiej zastanowić. Milczeliśmy przez całą kolacje. Na początku zapach jego perfum i papierosów był nieco drażniący, ale z sekundy na sekundę coraz bardziej mi się podobał.
   Zaoferował się, by mnie odprowadzić, więc skorzystałam z propozycji. Od czasu do czasu nasze dłonie ocierały sie o siebie.
  - A ty? Marzysz o wielkiej sławie muzyka? Koncerty, kasa, stada mniej lub bardziej napalonych fanek, bogate życie towarzyskie...- Zapytałam gdy przechodziliśmy przez park.
  - To tylko hmmm... bonusy. - Uśmiechnął się tęsknie. W jego oczach widziałam, że na prawdę marzy o takim, bądź zbliżonym życiu. - Nawet nie chodzi o sławę... Chciałbym tylko by moja twórczość została doceniona...- Odpowiedziałam mu szerokim uśmiechem. Cisnęło mi się na usta, by powiedzieć, że też mam taką nadzieję, ale udało mi to się przemilczeć.
   Mój wzrok przykuła za to para nastolatków wyraźnie skrępowanych. Siedzieli na ławce i żadne z nich nie miało odwagi by coś powiedzieć. Szturchnęłam Stradlina w bok i wskazałam głową na dzieciaki. Jasnowłosy chłopak jakby się przełamał i spojrzał na swoją towarzyszkę. Niepewnie położył dłoń na jej dłoń, a ona spotkała się z jego spojrzeniem. Chłopak przełknął ślinę i powiedział coś cicho, co u szatynki wywołało szeroki uśmiech. Odszepnęła coś potakując głową, a on z szerokim uśmiechem przybliżył się do niej i niepewnie musnął jej usta, co po chwili przerodziło się w namiętny pocałunek.
   Nie wiem kiedy Jeff mnie objął, a ja położyłam głowę na jego ramieniu, wiem tylko że gdybym mogła, nie przerywała bym tego. Niestety, poczułam jak na ramie spada mi olbrzymia kropla wody. Spojrzałam w górę, ponad koronami drzew zobaczyłam zachmurzone niebo. Zaczęło padać. Jeffrey okrył mnie swoją skórzaną kurtką i obejmując w talii pociągnął dalej. Koło nas przebiegła para z ławeczki śmiejąc się jak małe dzieci. Ci dwoje wywołali u mnie tak szeroki uśmiech, że chwyciłam mojego towarzysza za rękę i zaczęłam biec po żwirowej drodze ciągnąc go za sobą, a on ze zdziwieniem pobiegł za mną. 
   Gdy dobiegliśmy do miejsca w którym drzewa nieco bardziej osłaniają przed deszczem, zaczęłam śpiewać moją piosenkę kręcąc się w koło. To co następnie zrobiłam było za pewne spowodowane moim wspaniałym humorem, które wywołało poczucie szczęścia i bezpieczeństwa. Objęłam bowiem, całego mokrego szatyna za szyję i zaczęłam tańczyć jak dziecko z podstawówki, czy gimnazjum. Chłopak na początku na twarzy miał wypisane niedowierzenie, ale zaraz potem szeroko się uśmiechnął i złapał mnie w talii przyciągając do siebie. Wtuliłam się w niego i śpiewałam mu do ucha. Poruszaliśmy się w rytmie którzy narzuciłam. Nie wiem ile trwało zanim całe upojenie wolnością minęło, gdy przestałam śpiewać i się ruszać tylko patrzyłam mu w oczy, nie wiem ile minęło zanim mnie puścił i zdjął moje dłonie ze swojej szyi. Mogę tylko powiedzieć, że czułam się wtedy tak szczęśliwa jak w wieku 16 lat, przed całym wypadkiem z pająkiem, szpitalem i wyjazdem. Czułam sie jak w te wakacyjne, beztroskie dni.
  - Przeziębisz się. Ja też i to będzie twoja wina. - Szepnął.
  - Chodź do mnie, osuszysz się. - Posłałam mu buziaczka w powietrzu. Chyba się zrozumiał, że trafi pod dach Davida Bowiego... A szkoda.
***
   Wpadliśmy do mojego domu cali mokrzy śmiejąc się w niebogłosy. Nie zauważyliśmy gdy w przedpokoju znalazł się mój ojciec z kieliszkiem wina.
  - Mama Cię zabije jeśli zmoczycie jej podłogę. - Izzy wyprostował się jak struna przestając mnie gilgotać (czemu to robił to dłuższa historia), na co ja zaniosłam się jeszcze większym śmiechem. Mój tata z resztą zareagował tak samo. - David Bowie. - Wyciągnął rękę w jego stronę, a Jeff niepewnie ją uściskał.
  - Izzy Stradlin, to zaszczyt pana poznać.
  - Słyszałem o tobie... - Mój ojciec uśmiechnął się nieznacznie. - Tyler mówi, że nieźle grasz na gitarze... Może kiedyś samo to sprawdzę...- Jeffrey miał przekomiczną minę. - Dobra, idźcie do pokoju Ali, przyniosę wam ręczniki.- Gdy przechodziła obok cmoknął mnie w policzek... Czyżby miał pogadankę z mamą o okazywaniu miłości?
  - Nie mówiłaś, że mieszkasz z rodzicami. - Syknął w moją stronę.
  - A myślałeś, że niepełnoletnia* dziewczyna po trzy letniej rehabilitacji będzie mieszkać sama? Nie bądź śmieszny. - Rzuciłam przez ramię, a on chyba przyznał mi rację, bo już się nie odezwał.
   Mój ojciec pożyczył mu jakieś swoje stare ubrania i Jeff wziął prysznic. Sama skorzystałam z tego cuda techniki zaraz po nim i gdy wychodziłam z łazienki (znów w dresach i bez makijażu) susząc ręcznikiem końcówki zastałam go grającego na mojej gitarze nieco wolniejszą wersję mojej piosenki.
  - Nieźle... Może pokazać Ci jak ma ta piosenka wyglądać? - Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami i przytaknął. - To chodź... - Wstał i skierował sie za mną do drzwi.
  - Nie wiem po co sie malujesz.
  - Słucham? - Uniosłam brwi odwracając się w przejściu.
  - Bez tego wszystkiego wyglądasz jeszcze piękniej... - Szepnął pochylając się nade mną lekko. Staliśmy tak wpatrując się sobie w oczy, aż odchrząknęłam.
  - Dziękuję... A teraz już chodź.-Poprowadziłam go do piwnicy przerobionej na mini studio nagraniowe.- Zanim zapytasz. Tak, to profesjonalne studio. Siedziałam tu godzinami, żeby doprowadzić to do perfekcji, po kolei nagrywałam pianino, gitarę akustyczną, potem elektryczną, bas i perkusję. Zostało mi tylko nagranie wokalu. Siadaj tu. - Podsunęłam mu krzesło i włączyłam głośniki. - Gdy wejdę do środka i pokarze Ci, że jestem gotowa, naciśniesz ten guzik, żeby włączyć nagrywanie, a potem ten by włączyć podkład, jasne? - Przytaknął z niezadowoloną miną. Widocznie nie lubi jak traktuje sie go jak idiotę. Z uśmiechem zostawiłam go po drugiej stronie lustra weneckiego. Weszłam do pomieszczenia obitego lakierowanym drewnem, podeszłam do mikrofonu i założyłam słuchawki. Wyjęłam tekst i pokazałam Izziemu kciuk do góry, co miało oznaczać, że jestem gotowa. I faktycznie po sekundzie w słuchawkach rozbrzmiały pierwsze dźwięki mojego fortepianu. Zaczęłam śpiewać. Z początku delikatnie, z czułością a potem z całą mocą, najlepiej jak potrafiłam. Gdy piosenka się skończyła a ja wróciłam do chłopaka, on wciąż wpatrywał się miejsce w którym przed chwilą stałam. Nie zdążyłam zapytać co o tym myśli, bo wstał. "Jeden z najlepszych popowych kawałków jakie słyszałem.", szepnął i wyszedł zostawiając mnie samą. Nieco zawiedziona włączyłam pełne już nagranie i zaczęłam słuchać. Przy słowach "There's always going to be another mountin" zerwałam się z miejsca i pobiegłam do mojego pokoju. Nie było go tam. Skierowałam się do dużego pokoju, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, moja mama powiedziała, że właśnie wyszedł. Boso wybiegłam z domu narażając się na ponowne przemoczenie. Był już przy furce.
  -Jeffrey! -Zawołałam, a on zatrzymał się i niepewnie obejrzał na moją mokrą postać. Podbiegłam do niego i bez słowa go przytuliłam. - Nie mogę uwierzyć, że chciałeś pójść bez pożegnania...- Szepnęłam mu do ucha gdy również mnie objął. - Bądź po mnie w czwartek o 6. Chcę zobaczyć waszą próbę.- Chciałam dać mu buziaka w policzek, ale przekręcił głowę by na mnie spojrzeć i trafiłam w usta. Delikatnie musnęłam jego wargi i odsunęłam się. Stał osłupiały gdy ja odwróciłam się na pięcie i powili wróciłam do domu obracając się dwa razy za sobą. Zamykając drzwi widziałam jak uśmiecha się niepewnie, co szybko odwzajemniłam. Gdy na dobre znalazłam się już w domu, zjechałam po ścianie na podłogę uśmiechając się jak debil. Tej nocy długo nie mogłam zasnąć.
Alisson

____________
*w stanach pełnoletniość osiąga się w wieku 21 lat.

czwartek, 14 marca 2013

06-Just ride, baby!

Dobra, jeśłi mam być szczera, to zadowolona jestem tylko i wyłącznie z fragmentu Hudsona i Cobaina. Ostatni fragment pisałam 2 godziny i nie najlepiej mi to wyszło... W najbliższym czasie raczej nie będzie nowych rozdziałów, bo muszę powtarzać do testów.
Zdaje sobie sprawę, że zaniedbałam to opowiadanie i postaram się to nadrobić po testach, może uda mi się to nadrobić i napisać jeszcze parę na przód.

  -Thanks fuckers!!- Zawołał wokalista schodząc ze sceny. Rozbrzmiewały jeszcze ostatnie gitarowe akordy, gdy zgasły światła chowając muzyków przed tłumem. Ludzie zaczęli kierować się do wyjścia dopiero paręnaście minut później, gdy ich nawoływanie o bis nie przyniosło oczekiwanego skutku. Wśród tłumu wyróżniała się jedna dziewczyna, o długich blond włosach wyglądająca jakby dopiero co wyszła z domu, a nie bawiła się jak szalona z nieznajomymi przez ostatnie 2 godziny. Szła pod prąd w stronę ochrony, wyciągnęła z kieszeni plakietkę, pokazała ją mężczyźnie w bluzie z napisem "pomoc techniczna" i weszła za barierki. Gdy szła, wielu mężczyzn obracało się i obserwowało jej długie nogi.
   W stronę dziewczyny biegł spocony blondyn uśmiechając się szeroko. Chciał ją przytulić, ale ona odsunęła się z szerokim uśmiechem.
  - Śmierdzisz potem. - Chłopak wybuchł śmiechem i objął ją ramieniem.
  - Jak się podobało?
  - Em... Jeśli mam być szczera, to nawet nie słuchałam. Poznałam fajnego kolesia i przegadaliśmy cały koncert...- Kontem oka obserwowała chłopaka, któremu momentalnie zrzedła mina i nie mógł wydobyć z siebie ani słowa.- Oj, przecież żartuję Mikey... Było wspaniale.- Uśmiechnęła się szeroko w stronę czterech pozostałych. - Powinniście wszyscy wziąć prysznic... Uuu... I to jak najszybciej...- Dodała gdy wszyscy zamknęli ją w żelaznym uścisku. Mulat zaśmiał się cicho do jej ucha.
  - No chłopaki, dama nas o coś prosi.- Zawołał ciągnąc za sobą rudowłosego chłopaka.- Do zobaczenia za 15 minut, Lizzy..- Pomachał jej i wraz z resztą zniknął w jednym z pokoi za kulisami.

***
Następnego dnia godzina 12:30: 
  - Ale ja na prawdę nie mogę, co zrobię z motorem?
  - No Lisa, nie bądź taka... - Chłopak trzymał ją za ręce i starał się przytrzymać jak najbliżej siebie. - No weź, byłbym ostatnim chujem, gdybym pozwoliłbym Ci jechać samej przez całe stany! - Uniosła brwi do góry. Dobrze wiedział, że i tak pojedzie i może podać mu setki, a nawet tysiące argumentów, potwierdzających jego opinie wśród mieszkańców Seattle.- Nie, nie musisz nic mówić.- Uśmiechnęła się do niego promiennie i musnęła wargami jego policzek.
  - Nie martw się, nie zginę.- Zaśmiała się cicho siadając na swojej maszynie i wyjmując fajki. Zapaliła i założyła okulary przeciwsłoneczne na oczy. - Znajdę Cię jak tylko dojadę do L.A.
  - Jak chcesz.- Mruknął niezadowolony.

***

   Z daleka całe zdarzenie obserwował mulat. Stał oparty niedbale o tourbusa i rozkoszował się papierosem, którego dym właśnie wypuszczał z ust. Lubił palić. Nie było to jakieś uciążliwe uzależnienie, właściwie na dobrą sprawę, mógłby przestać, gdyby chciał. Sęk w tym, że nie chciał. Palenie to był jego sposób na odcięcie się od świata, rzecz tak naturalna, jak oddychanie. W pewnym sensie była też heroina, ale to był nałóg, który pomagał uciec mu od otaczających go ludzi i zdarzeń. Taka tarcza obronna, w porównaniu z nikotyną, która właściwie pozwalała mu trzeźwiej myśleć, a nie dodatkowo otumaniała.
   Lisa, Lizzy, czy jak ona tam miała... Ta dziewczyna, a raczej jej relacje z kolegą Hudsona bardzo przypominały mu o innej dziewczynie. Ciemnowłosej piękności, którą swojego czasu, kto wie, może i nawet kochał? Na wspomnienie jej gładkiej skóry, ciemnych oczu z radosnymi iskierkami i słodkiego zapachu perfum na jej skórze, robiło mu się gorąco. W zasadzie jakby głębiej się nad tym zastanowić, to Alisson była kiedyś jego uzależnieniem. Gdy zniknęła, cierpiał każdego dnia równie mocno. A przynajmniej tak było przez pierwsze pół roku. Potem wszystkie osoby płci przeciwnej nie znaczyły dla niego nic poza obiektem zainteresowania seksualnego.
   Widział jak blondynka całuje McKagana w policzek, po czym odpala papierosa i odjeżdża w okularach przeciwsłonecznych, a zmarnowany basista idzie w jego stronę kopiąc jakiś kamień.
  - Co jest?- Spytał Saul odgarniając loki z oczu, no co jego kumpel tylko niedbale wzruszył ramionami i wpił dłonie głęboko w kieszenie.- Całkiem fajna dziewczyna.- Nie mógł zaprzeczyć, bo na prawdę polubił tę brązowooką ślicznotkę. Była na prawdę inteligentna i całkiem fajnie mu się z nią rozmawiało.- Też miałem kiedyś taki kontakt z jedną dziewczyną...- Tym przykuł uwagę Duffa.
  - Znam?
  - Pewnie. Chodzi mi o Liv.- Po tych słowach przygniótł resztę fajki butem i wszedł do busa.
***
   Czas płyną. Sekunda za sekundą, minuta za minutą, godzina za godziną. Siedział przy biurku z gitarą w ręce i wpatrywał się w pustą białą kartkę. Zdawał się nie zauważać jak słońce schodzi niżej a jego promienie zanikają za horyzontem, jak życiodajne światło zmienia się na sztuczny blask żarówki.
   Maddy stała w progu od dobrych paru minut. Wpatrywała się intensywnie w plecy blondyna próbując rozszyfrować jego myśli. Zastanawiała się dlaczego nie ruszył się nawet o centymetr. Wyglądał jakby zatrzymał się czas. Kurt siedział na krześle dokładnie w tej samej pozycji co rano, gdy szatynka wychodziła do pracy. Stłumiła westchnienie i zrobiła krok do przodu by obudzić go z transu, ale wtedy on podniósł rękę, chwycił ołówek i zapisał coś na papierze. Odłożył ołówek i znów zastygł w poprzedniej pozycji. Nie zauważyła jak jego palce przesunęły się po gryfie gitary. Przyjemne dźwięki akustyka wypełniły pomieszczenie ożywiając ciężkie, niewymieniane przez cały dzień powietrze. Gdyby Madeline nie znała niebieskookiego na tyle dobrze, z pewnością uznała by to za smutny utwór. W rzeczywistości była to najweselsza piosenka jaką słyszała w jego wykonaniu. Gdy zaczął śpiewać, oczy aż jej się zeszkliły.
I need an easy friend
I do, with an ear to land
I do, think you fit this shoe
I do, won”t you have a clue

I’ll take adventure while
You hang me out to dry
But I can’t see you every night
I do

I’m standing in your line
I do, ope you have a time
I do, pick a number two
I do, keep a date with you

   Uśmiechał się pod nosem wymawiając te słowa. Jego dziewczyna już dawno prosiła by co o niej napisał, ale gdy tylko myślał o swojej dziewczynie, miał pustkę w głowie. Za to gdy przed oczami pojawiała mu się ta blondynka i ciemnobrązowych oczach i długich blond włosach, słowa w jego głowie same się układały w logiczną całość.
   Widział, że Maddy jest w pokoju i go słucha, dlatego jak tylko skończył, odstawił instrument i wstał. Spojrzał na dziewczynę której po policzkach spływały łzy. Domyśliła się. Nie była głupia, między innymi tak bardzo ją polubił, ale bolało go, że płaczę. Podszedł powoli i objął szatynkę, która wtuliła się w niego ocierając mokre policzki.
  - Jak ma na imię?- Zapytała po chwili.
  - Lisa.- Obydwoje wiedzieli co zaraz się stanie. - Chyba powinienem już iść.-Przytaknęła.
  - Tak. To chyba najwyższy czas.- Odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju zostawiając go w jego małym królestwie samego ze swoimi myślami.
***
   Tym czasem w jedna z wielu mieszkańców Los Angeles, siedziała przy telefonie i słuchała co ma do powiedzenia jej rozmówca. Każdą informacje jaką jej przekazał zapisała dokładnie w swoim czarno-beżowym  notesie.
  - Dobrze. Axl, zadzwonię do Ciebie jak tylko obejrzę te wszystkie wille, obiecuje. Dokładnie opiszę Ci każdy kąt, tylko błagam BŁAGAM nigdy więcej nie dzwoń w niedziele przed dziewiątą.- Jęknęła do słuchawki, gdy chłopak chciał zaczynać wszystko od początku.
  - Ali, dobrze wiesz jakie to ważne.
  - Człowieku, powiedz mi, kto normalny przyswaja jakiekolwiek informację o piątej nad ranem! Przecież jeszcze słońce nie wzeszło! Nie martw się, wszystko zapisałam i załatwię to dzisiaj, skoro tak Ci zależy, ale dopiero jak się wyśpię. Nie mogę iść na spotkanie z... z kimkolwiek mam się spotkać, wyglądając jak zombie. A teraz grzecznie się rozłączę i postaram się nie zasnąć na stojąco.- Przerwała mu, gdy tylko chciał coś wtrącić i rozłączyła się odkładając słuchawkę na widełki.- Sadysta.- Mruknęła pod nosem kierując się z powrotem do łóżka w swojej sypialni.

***
Piąty dzień jazdy, około godziny 11. Droga stanowa 89, niedaleko Phonix.
  - Cholera!- Krzyknęła schodząc z motoru. Kopnęła w oponę, by wyładować agresję, która zbierała się u niej w każdej chwili.-Dobra, dobra. Spokój. Przecież ktoś musi tędy czasem przejeżdżać...- Niepewnie spojrzała w stronę rażącego słońca.- Już po mnie...- Mruknęła cicho. W okół drogi nie było żadnych drzew, tylko piasek.
   Z jednej z toreb przy motorze wyciągnęła stary kowbojski kapelusz, który należał kiedy do jej dziadka. Jedna pamiątka jaką po nim miała.

  -Lizzy skarbie, choć na tu do mnie.- Zawołał mężczyzna w podeszłym wieku do dziesięciolatki bawiącej się z psem na podwórku. Dziewczynka posłusznie pobiegła w jego stronę i ze śmiechem padła mu w ramiona. Przytulił ją, po czym kucnął.
  - Coś nie tak dziadziusiu?- Zapytała uśmiechając się szeroko. brązowe oczy uważnie go obserwowały.
  - W porządku maleńka. Masz.- Zdjął z głowy biały kowbojski kapelusz i nałożył na blond loki dziewczynki.- Żebyś nie dostała udaru, bo będzie Cię główka boleć skarbie.- Dał jej buziaka w nos, a ona odsunęła się ze śmiechem i pobiegła na pole, gdzie w wysokiej trawie pies szukał schronienia przed słońcem.

   Wyjęła paczkę papierosów i butelkę wody. Przysiadła na siodełku i zapaliła. Powoli wypuszczała dym z ust. Czas leciał, wypaliła całą paczkę i wypiła trzy butelki wody, ale jak dotąd nikt nie przejeżdżał. Spojrzała na swoje brązowe już ramiona nie mogąc powstrzymać westchnienia. Usiadła na ziemi w cieniu rzucanym przez  motocykl.

Parę godzin później;
   Słońce było wysoko na niebie, a żar aż lał się z nieba. Woda dawno jej się skończyła, a cień nie dawał ukojenia. Elizabeth wstała chwiejnie i podeszła do drogi, ale na horyzoncie nie było widać żadnego samochodu. Zrezygnowana wróciła na poprzednie miejsce. Po chwili wycieńczona straciła przytomność. 


czwartek, 7 marca 2013

Slash Story - Dziewiąty.


PRZEPRAAAASZAAAM... Wiem, wiem, jestem beznadziejna... Miałam dwa tygodnie a wstawiam takie gówno... na prawdę, jak to przeczytałam o miałam wrażenie jakbym cofnęła się w rozwoju, no ale trudno, na razie nie jestem w stanie napisać nic nowego... To znaczy jestem, ale natchnienie poniosło za sobą nowy pomysł i tak jakoś wyszło, że napisałam coś co wgl. nie ma nic wspólnego z tym opowiadaniem. Jeśli pociągnę to jakoś i uda mi sie napisać więcej to opublikuje, ale najpierw chce skończyć "Slash story" i wstawić przynajmniej połowę "Just ride baby" także ten... bez rewelacji... i przepraszam, że znów krótkie...

+ Bardzo dziękuje za te 10 tysięcy wejść, jestem w szoku i na prawdę aż chce mi się płakać ze szczęścia. Nigdy nawet nie marzyłam o takiej liczbie. Już samo to, że za każdym razem gdy dodaje coś nowego to mogę liczyć na to, że mnie opieprzycie, pochwalicie, lub po prostu wyrazicie swoją opinię jest dla mnie bardzo ważne, ale już fakt, że parę dni od dnia dodania dzienna ilość wyświetleń bloga utrzymuje się ponad sto, to... brak mi słów, jestem wzruszona... I wiem, że to nie ma sensu, to już nie ta godzina, dawno po dobranocce, powinnam już spać ;<

Ten rozdział dedykuje mojej Madzi .
  Za nic szczególnego, tak po prostu,
 bo chyba jesteś jedyną osobą z mojego otoczenia,
której chciało się czytać WSZYSTKO dwa razy... XD
Kocham Cię i przepraszam, 
że dostajesz tak beznadziejny rozdział
 polegający w sumie na samych dialogach,
 ech...
(PS: Pamiętaj, Karolina to goryl ;* i nie chcę jej obrażać,
 bo ty wiesz, że chodzi o te jej zajebiste leginsy xd)

   Szłam ciemną ulicą i aż drżałam ze strachu. Wokół nie było ani żywej duszy, żadnych meneli, czy ćpunów... Dlaczego? To chyba jasne. Wszyscy zwalili się do HellHousa. “Hell House” był to mały parterowy domek z trzema sypialniami, który należał do grupy harleyowców, rzekomych lokatorów, których nigdy niedane mi było zobaczyć. Teren między kuchnią a salonem to było jedne wielkie pobojowisko, a spod śmieci w tak zwanym “artystycznym nieładzie” nie sposób było dojrzeć podłogi. Czekałam tam na Hudsona półtorej godziny i byłam światkiem przynajmniej 3-ech bójek, 4-ech przypadków niszczenia mienia i 2-uch* podpaleń co sprawiało, że jeszcze trudniej się tam oddychało, już pomijając fakt, że po godzinie w Rainbow robiło mi się nie dobrze, a tam rzygałam za kanapę chyba co 10 minut.
   W końcu gdy udało mi się wydostać, z tego na prawdę piekielnego domu, byłam osłabiona do tego stopnia, że bezwładnie osunęłam się po ścianie budynku na trawie i zwinęłam w kłębek. Nie wiem ile tam marzłam, może godzinę, a może 10 minut. Byłam do tego stopnia odcięta od świata, że zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie zjarałam się od samego dymu, co chyba jest mało możliwe. Otaczały mnie krzyki, śmiechy i głośna muzyka, przez co wydawało się, że to miejsce krzyczy, więc nie usłyszałam kroków koło siebie. A że ktoś mnie obserwuje zorientowałam się dopiero gdy owy “ktoś” delikatnie dotknął mnie w ramię. Wzdrygnęłam się mimowolnie, a on złapał mnie pod ramiona i pociągnął do góry. Wszystko rozmazywało mi się przed oczami i kręciło wokół, dlatego nie mogłam złapać równowagi.
  - Hej, mała... Spokojnie, trzymam Cię...- Czyjeś silne ręce uniosły mnie do góry a w uszach ciągle dźwięczał miękki, przyjemny, męski głos. - Alisson, spokojnie, przecież Cię nie zgwałcę.- Wyrwałam się, a przynajmniej próbowałam, bo mocno przycisnął mnie do siebie i ruszył z miejsca. W tamtym momencie miałam tak ociężały umysł, że pomyślałam “Zna moje imię, nie może być aż tak źle...” I zasnęłam wraz z rytmem jego miarowych kroków i spokojnego bicia serca.


***

   Obudziły mnie dźwięki gitary akustycznej. Melodia układała się w lepszą wersję “I will always love you” Dolly Parton. Moja pierwsza myśl, że tą wersję fajnie by sie śpiewało, chociaż jak pomyślałam o autorce piosenki, od razu zrezygnowałam.
   Uniosła się na łokciach i musiałam przymrużyć oczy, bo poranne światło, któremu udało przebić się przez żaluzje, boleśnie świeciło mi w oczy. Gdy już odzyskałam ostrość widzenia rozejrzałam się ostrożnie po pokoju. No jeśli mam być szczera, to przypominał on raczej jeden z pokoi w tanich hotelach, gdyby nie to, że na fotelu leżały moje zarzygane ubrania, a z otwartej szafy wystawały męskie części garderoby. No i oczywiście gitara elektryczna, która stała przy ścianie, nie pasowała do typowego hotelowego wystroju.
   Wstałam powoli, ale poranne mroczki przed oczami były nie do uniknięcia. Spojrzałam w lustro wiszące na drzwiach i przeraziłam się. Rozmazany makijaż, nieukładające się włosy, za duża koszulka nieudolnie założona na moją bieliznę i skóra dużo bledsza niż zwykle.
  - Znów się zaczyna... - Mruknęłam cicho przypominając sobie jak kiedyś gdy poszłam się kąpać, Hudson zabrał mi spodnie trampki, i zwiał, a ja cała mokra, w samej bieliźnie i przemoczonym t-shirt’cie z logo Aerosmith biegałam za nim po całym L.A.
   Ignorując swój wygląd, z postanowieniem, że będę udawać iż nie mam pojęcia jak wyglądam, wyszłam na korytarz. Kierowałam się za dźwiękami gitary, tym razem układały się “Whole Lotta Love”, które tak swoją drogą-uwielbiałam. Oparłam się o ścianę małego korytarza prowadzącego do salonu i przyglądałam się gitarzyście. Mój wybawicie, miał prawie tak jasną cerę jak ja, czarne włosy (jak ja) i ciemne oczy (jak ja). Był całkiem przystojny, z tymi pełnymi wargami i prostym nosem.
   Gdy doszedł do momentu wejścia w drugą zwrotkę (masło maślane prz.aut.) , uśmiechnęłam się i zaczęłam podśpiewywać.
  - “You've been laernin' baby, I been learnin' All them good times, baby, baby, I've been yearnin', way way down inside honey, you need it, I'm gonna give you my love... I've gonna give you my love.”-  Podeszłam do niego i usiadłam w fotelu na przeciw. Mierzyliśmy się spojrzeniami długo się nie odzywając. Widziałam jak bada mnie wzrokiem, ale zamiast dyskomfortu, poczułam deszcze.- Skąd znałeś moje imię?- Zapytałam w końcu walcząc z drżeniem wargi.
  - Od znajomego.- Odpowiedział spokojnie nie przestając mnie obserwować.
  - Był wczoraj z tobą?
  - Nie.
  - Ty wiesz jak mam na imię, więc powiedz mi jakie jest twoje.- Póbował ukryć uśmiech, ale i tak go zauważyłam.
  - Masz ochotę na kawę?- Przytaknęłam zbita z tropu, a on zerwał się z miejsca i poszedł do kuchni.
  - Ej!!- Pobiegłam za nim.- Odpowiedz mi.
  - Z mlekiem? - Przytaknęłam. - Cukier?
  - Jedna łyżeczka.-Podszedł do mnie i podał mi kubek. Już chciał wrócić na kanapę, ale złapałam go za koszulkę i przyciągnęłam do siebie.- Odpowiedz mi.-Szepnęłam siląc się na uprzejmy ton, chociaż powoli jego zachowanie doprowadzało mnie do szału.
  - A czy to ważne?- Odpowiedział również szeptem dotykając mnie w biodrach.
  - Tak.- Cisza.- To powiedz mi chociaż od kogo znasz moje imię.
  - Od dwóch osób. No właściwie od trzech. W sumie tylko ja i Axl jeszcze Cię nie poznaliśmy. W zasadzie teraz to tylko Rose.- Uniosłam brwi, bo to nazwisko kompletnie nic mi nie mówiło. Westchnęłam cicho
  - Zawsze taki jesteś?- Teraz to on uniósł brwi i uśmiechnął się.
  - Tak.- Przewróciłam oczami śmiejąc się cicho. Puściłam go i napiłam się kawy która, była naprawdę niesamowita.- Jeff. Ale znają mnie jako Izzy Stradlin.- Zakrztusiła się kawą. Znałam to nazwisko bardzo dobrze. Tyler ciągle coś o nim wspominał.
  - Mówisz poważnie?
  - Śmiertelnie. - Uśmiechaliśmy się do siebie i pewnie trwalibyśmy w tej pozycji jeszcze długo, gdyby nie dzwonek do drzwi. Chłopak puścił mnie wzdychając i poszedł otworzyć, a ja wróciłam na kanapę zastanawiając się, dlaczego mnie tak do niego... Ciągnie. Pierwszy raz czułam się przy jakimś mężczyźnie, oczywiście pomijając Hudsona, ale to była tylko przyjaźń. No właśnie “była”, bo czy można powiedzieć, że zna się osobę, której nie widziało się tyle lat? “Znałam go“, czas przeszły. I właśnie tak nad tym rozmyślając doszło do mnie, jak mulat mnie wczoraj wystawił!
  Skrzywiłam się mimowolnie akurat gdy Jeff wrócił do pokoju z...
  - Duffy?- Zapytałam uśmiechając się szeroko. Wstałam i przytuliłam się do tego wielkoluda.
  - Cześć Liv... - Szepnął mi do ucha. - Co ty tu robisz? - Zaniemówiłam. Spojrzałam niepewnie na właściciela domu i wzruszyłam ramionami.
  - Właściwie, to nie mam pojęcia... Go zapytaj. - Wskazałam głową na szatyna.
  - Dobra, a ty się w coś ubierz, bo zaraz zwali się tu cała zgraja.
  - Moje ubrania są obrzygane...- Mruknęłam cicho i machnęłam ręką widząc jego wzrok.- Długa historia. Czekałam w Hell House’ie na Hudsona i chyba naćpałam się oparami.... - Wyjaśniłam po krótce.
  - Na Hudsona? Ten chuj kazał Ci przyjść do tej meliny? Po całej tej pieprzonej rehabilitacji, osłabieniu ect. kazał CI PRZYJŚĆ W TAKIE MIEJSCE?! - Mówił coraz głośniej , a żyłka na czole blondyna zaczęła niebezpiecznie pulsować.
  - Spokojnie, przecież żyję. - Usiadłam, a raczej rozwaliłam się na fotelu, tak, że nogi położyłam na oparciu, dlatego widać je było od razu po wejściu do mieszkania. A po co to to tłumaczę? Tłumacze, ponieważ gdy już udało nam się uspokoić McKagana, ktoś bez pukania wszedł do mieszkania i pierwsze co z siebie wydał to gwizd uznania. A potem usłyszałam tak dobrze znany radosny głos.
  - No no, Stradlin! To już nie wywalasz lasek od razu po stosunku? - Odłożyłam kubek na stolik do kawy i podniosłam się z miejsca. Szeroki uśmiech na ustach chłopaka znikł na moment, by zaraz ukazać się w jeszcze większej wersji.
  - Popcorn!! - Krzyknęłam i rzuciłam się na niego. Oplotłam nogami jego biodra i wtuliłam się w blond czuprynę.
  - Liv? Jak ja się za tobą stęskniłem...- Szepnął mi do ucha. - Zaraz zaraz... Przeleciałeś Alisson ty zimnokrwista bestio?!- Miał oczywiście na myśli Izziego, no co oboje przewróciliśmy oczami, co wywołało śmiech McKagana.
  - Oczywiście, że nie przeleciał głupku... - Zeszłam z niego i uśmiechnęłam się równie szeroko.
  - Już mi uciekasz? - Posmutniał, przez dlatego ponownie do niego przylgnęłam.- Tak sie martwiłem... Nie dawałaś znaku życia przez trzy lata... TRZY LATA!! Czy ty wiesz ile to trzy lata panno Bowei?
  - Lepiej niż ty. Pierwszy rok to była męka, podobnie jak drugi. W tym roku zaczęłam chodzić na jakieś zajęcia i wychodzić, chociaż nie na długo...- Mruknęłam cicho, a on pogłaskał mnie po włosach i dał buziaka w policzek.
  - Won na fotel i kuś tych głupków swoimi nóżkami ślicznotko, bo zaraz tu będą.
  - Rozkaz!- Zasalutowałam i wróciłam do poprzedniej pozycji. Przez chwilę śmialiśmy się i gadaliśmy o wszystkim i niczym, gdy ponownie otworzyły się drzwi i uderzyły o ścianę z głośnym hukiem, a moich uszu dobiegł niski męski głos.
  - Nooo sieeema chujee!!
  - Axl czekaj szmaciarzu!! - Zamarłam. Przymknęłam oczy i mocniej ścisnęłam kubek, w razie gdyby przyszło by mi na myśl, rzucić się do niego z łzami, albo z pięściami... Albo i z tym i z tym. - Uuu... Cóż tu moje piękne oczy widzą...- Faktycznie, miał piękne oczy.- Takie nóżki miała tylko jedna dziwka jaką znam.- Gotowało się we mnie, ale nie odezwałam się ani słowem. Mocniej zacisnęłam palce na kubku, nie chciałam słuchać obelg, a tym bardziej od niego. Czyjeś dłonie przejechały po mojej łydce, a ja uniosłam nogę uderzając go w szczękę.
  - Jedyną dziwką w tym pomieszczeniu jesteś ty, panie Hudson. - Powiedziałam najbardziej wypranym z uczuć tonem na jak było mnie stać. Wstałam z fotela i uśmiechnęłam się promiennie do Izziego ignorując osłupiałego Slasha.- Dzięki za nocleg Jeff. Gdyby nie ty to pewnie zemdlałabym przed tym Hell Housem. Nigdy więcej nie przyjdę w takie miejsce, choćbym nie wiem jak ufała osobie, z którą mam się spotkać.
  - Nie ma problemu złotko. - Uśmiechnął się zadziornie. Od razu rozgryzł moją grę. -Odprowadziłbym Cię, ale...
  - Rozumiem, nie możesz zostawić mieszkania z tak nieobliczalnej małpą. - Zjechałam mulata zimnym spojrzeniem.- Duff, odprowadzisz mnie? Wole nie łazić po ulicy sama bez spodni. - Chłopak przytaknął, a ja podeszłam pewnym krokiem do kalendarza na ścianie Stradlina. Zapisałam mu mój numer, godzinę i miejsce spotkania na jutrzejszej dacie, po czym puściłam mu oczko i dając jeszcze całusa w policzek Stevenowi, wraz z Duffem wyszłam z godnością ubierając wcześniej buty.

__________
*- przekrztałcony opis z autobiografi Slash'a