piątek, 3 lipca 2015

Just ride, baby. - 24

   Sufit. Niegdyś śnieżno biały, choć z nadgryziony zębem czasu wyraźnie zszarzał. Pierwsza rzecz jaką zobaczyła po otworzeniu oczy. Nie miała ochoty wstawać z łóżka, choć gdy się kładła podekscytowanie nie dało jej spać. Bała się, choć nie miała pojęcia czemu. Niepokojący ucisk w żołądku sprawiał, że najchętniej nie wychodziła by spod pachnące lawendą kołdry. Miała złe przeczucia co do tego dnia, jakby miał być początkiem do czegoś, czego będzie żałować.
   Przeciągnęła się z cichym westchnieniem i uśmiechnęła się do siebie. Grunt to dobre nastawienie. Wygrzebała się z łóżka i stanęła przed lustrem. Zasnęła w bokserkach, które kiedyś "ukradła" McKagan'owi i za dużej białej bluzce. Odcień jej skóry praktycznie się do nie nie różnił. Odgarnęła włosy z twarzy... Pora wybrać się do fryzjera, może zrobić coś z kolorem włosów, mogły by być trochę jaśniejsze... O paznokcie też należało by zadbać. Wyciągnęła portfel z torebki i przeliczyła pieniądze. Stać ją na takie dogodności. Poklepała się po pliczkach na rozbudzenie i spojrzała na zegar. Dochodziła dziewiąta.
  - Zostało mi sześć godzin... Dam radę. Muszę. - mruknęła pod nosem i poszła do łazienki. 

***

Obcasy uderzały o chodnik z każdym jej krokiem. Szukała jakiegoś salonu piękności, w którym mogłaby spełnić swoje kobiece zachcianki. Żując gumę przeciągnęła okulary z nosa na głowę odgarniając przy tym włosy z czoła. Weszła do pierwszego salonu jaki zobaczyła. Pora poprawić sobie humor.

***

   Dźwięk telefonu roznosił się po całym domu jej ojca skutecznie wybudzając ją ze snu. Wstała z łóżka i biegnąc do kuchni opatuliła się szlafrokiem.
  - Halo? - powiedziała zaspanym głosem do słuchawki.
  - Kochanie, proszę... Nie daję sobie rady sam. Ja... Nie wiem co mam robić... - płakał. To już trzeci raz w tym tygodniu gdy dzwonił pijany i płakał. - Zamknij się, rozmawiam! Clary... C, kotku. Proszę, potrzebuję Cię. - spojrzała na zegarek. Kwadrans po drugiej.
   - Axl... Gdzie jesteś? - zapytała dotykając brzucha. Z każdym dniem był coraz bardziej widoczny, ale nie na tyle by ktoś faktycznie zauważył, że jest w ciąży.
   - W Rainbow. Clary, na prawdę sobie nie radzę. Mam chore myśli... Ty mnie zostawiłaś, Amy mnie zostawiła. Izzy odszedł z zespołu, Steven jest na odwyku... Ja... Wszyscy powoli mnie opuszczają. Zostaje sam Clary. Zostaje sam. - za każdym razem gdy go słuchała zbierało jej się na płacz. Cała ta sytuacja była stresująca, nie radziła sobie z tym. Od dłuższego czasu myślała, czy nie zmienić otoczenia. Czy na okres ciąży nie przeprowadzić się do Londynu.
   - Zaraz tam będę... Zaraz będę Axl, nie ruszaj się z miejsca. Zaraz będę. - odwiesiła słuchawkę i poszła na górę. Ubrała spodnie, biały sweter i związała włosy. Przy drzwiach założyła trampki i wzięła klucze. To miasto zdecydowanie żyło nocą, ale o tej godzinie po ulicach jeździły przeważnie autobusy i taksówki, czasem jednak kobiety jeździły do barów by zabrać stamtąd ojców swoich dzieci, które dopiero miały przyjść na świat.
   - Szlag! - krzyknęła uderzając dłonią o kierownice i wysiadła. Zaparkowała na tyłach baru, więc doprowadzenie go tu nie powinno być problemem. Znała większość ludzi przed barem. Witała się krótkim skinieniem głowy, czasem odwzajemniała uśmiech...
   - C? Dawno Cię tu nie widziałem.
   - Cześć Bob. Co u Ciebie? - uśmiechnęła się do bramkarza, który zmierzył ją niepewnie wzrokiem.
   - W porządku, dzięki.Wiesz, że nie możesz wejść do środka tak ubrana? - to prawda, do tego baru nie wpuszczali normalnie wyglądających ludzi.
   - Tylko na chwilkę Bob. Axl znów się schlał i do mnie dzwonił. To ostatni raz, obiecuję. - złożyła przed sobą dłonie i spojrzała na niego błagalnie.
   - Mówisz tak za każdym razem. - zaśmiał się schodząc jej z drogi.
   - Wiem. Przenoszę się na jakiś czas do Anglii, ktoś inny będzie go odbierać. - przechodząc obok poklepała go po ramieniu. - Dzięki Bob, jestem twoją dłużniczką. - po wejściu do środka od razu zauważyła mężczyznę, za którego jeszcze parę miesięcy wcześniej oddała by życie. Przecisnęła się pomiędzy ludźmi i usiadła obok niego. Na przeciwko siedział Bach i patrzył na rudzielca ze znudzonym wyrazem twarzy.
   - Jeszcze parę takich akcji, a dostanie zakaz zbliżania się do baru. - mruknął przenosząc wzrok na dziewczynę. Zmarszczył brwi. - Wyglądasz jak gówno.
   - I tak się czuję. - powiedziała poklepując po głowie Axl'a, który w momencie jej przybycia, przytulił się do niej jak do matki. - Dzięki, że z nim siedziałeś. Następnym razem po prostu wsadź go w taksówkę.
    - Zapamięta. Powodzenia młoda. - zmierzwił jej włosy ponad stołem i wstał. - Do zobaczenia.
   - Ta... Do zobaczenia. - Odparła opierając policzek na głowie Rose'a. Miała dość, była zmęczona rzeczywistością w której się znalazła. Miłość to piękna sprawa, ale zmienia człowieka nieodwracalnie. Kochać znaczy niszczyć, a być kochanym znaczy zostać zniszczonym. Przynajmniej odnosząc się do tego człowieka. - Axl, idziemy do domu. - szepnęła zmuszając go by się podniósł. Wciąż do niej przytulony, grzecznie opuścił z nią bar. Pomachała jeszcze do Boba i wsadziła wokalistę do samochodu. Najchętniej by zapaliła. Nawet sięgała już do jego kurtki, gdy uderzył ją mały, aczkolwiek znaczący fakt. Nie może. Zamiast tego zapięła mu pasy i wyjechała z parkingu. Axl mówił całą drogę. Mówił i płakał. Przypominał jej o wszystkich pięknych i strasznych chwilach jakie razem przeżyli. Nienawidziła go równie mocno jak go kochała, bo gdyby nie kochała, nie pomogłaby mu wejść do domu, nie zdjęła by mu ubrań i nie położyła by do łóżka, przy którym postawiła butelkę wody. Chwycił ją za rękę.
   - Jesteś dla mnie za dobra. Dlaczego przyjechałaś? Trzeba było mnie tam zostawić, nie zasłużyłem na twoją dobroć. - splotła palce z jego palcami. Dobre pytanie, dlaczego przyjechała? Bo nie była w stanie zostawić go w potrzebie, po prostu nie potrafiła. Cała sytuacja była o tyle ciężka i przytłaczająca, że nie potrafiła powstrzymać łez.
   - Przyjechałam, bo... Bo jesteś dla mnie zbyt ważny żebym mogła zostawić cię samego. Tylko wiesz, nie zawsze będę mogła być przy tobie. Już nie mogę, powinnam odejść, ale za każdym razem gdy dzwonisz, dajesz mi powód, żebym została. Ale nie mogę Axl, to jest dla mnie za dużo. Nie potrafię być przy tobie, po prostu nie potrafię. - szeptała zaciskając mocniej palce. - Dlatego wyjadę. Przeprowadzę się na jakiś czas do Anglii, muszę... muszę odpocząć. Przepraszam kochanie... Kocham Cię. - Pochyliła się nad nim i zostawiła delikatny pocałunek na jego czole, lekki jak nadmorska bryza. Ledwie musnęła wargami jego skórę, ale to wystarczyło, żeby pozostawiła wyraźny ślad w jego sercu, już na zawsze.
   - Dobranoc Clary. - szepnął z zamkniętymi oczyma. - Kocham Cię.
   - Żegnaj Axl. Kochałam Cię.

czwartek, 18 czerwca 2015

Just ride, baby. - 23.

- Lizzy, chcesz lunch? - usłyszała z dołu wołanie Lindy, dziewczyny swojego ojca. Wystawiła głowę na korytarz, by kobieta mogła lepiej ją słyszeć.
- Nie, dziękuję. Zostałam zaproszona do McKaganów! - włożyła kolczyki, zmierzwiła włosy i schowała do kieszeni szortów trochę pieniędzy. Wyglądała przesadnie... grzecznie. Delikatny, rozświetlający makijaż, łososiowa bluzeczka na ramiączkach i kremowe trampki, a na nadgarstek założyła złotą bransoletkę. Ostatni raz spojrzała na swoje odbicie w lustrze i wyszła.
   Szła ulicą, którą niegdyś chadzała codziennie, mijała dobrze znane sobie miejsca, spotykała znajomych ludzi. Wszystko to wprawiło ją w radosny, melancholijny nastrój. W oddali zobaczyła napis na budynku "Drum&Bass" jej ulubiony sklep muzyczny. Właściciel, pulchny mężczyzna po czterdziestce, ze świetny gustem muzycznym, zawsze chętnie wdawał się z nią w pogawędki.
    Pchnęła drzwi i weszła do środka w akompaniamencie dzwoneczka zawieszonego nad drzwiami. Jak miała w zwyczaju skierowała się do działu z instrumentami. Nie miała talentu muzycznego w przeciwieństwie do swoich przyjaciół, ale jako artystyczna dusza czuła się zobowiązana by podziwiać kształty i krawędzie gitar, by zauważać różnice w wyglądzie w zależności od marki i przeznaczenia.
  - Kogóż to moje oczy widzą. Elizabeth Price postanowiła wrócić na stare śmieci! - właściciel zawołał swoim tenorem, który rozpoznała by wszędzie. - Nic się nie zmieniłaś! - przygarnął ją do swojego wielkiego brzuszyska i zmierzwił włosy. - Jest coś w czym mógłbym ci dziś pomóc? - Zapytał uśmiechając się szeroko. Zawsze uważała, że jego pyzate policzki są w jakiś sposób urocze.
  - Wpadłam się tylko przywitać. Nie mam pewności na jak długo zostaje. Michael musi w ciągu miesiąca wrócić do Los Angeles. - Pokiwał ze zrozumieniem głową.
  - Dobrze, dobrze. Chłopak odwala kawał dobrej roboty. Przyprowadź mi go tu niedługo. Może uda mi się wyprosić podpis na jednej z gitar. - Dziewczyna zaśmiała się krótko i zapewniła, że na pewno go przyprowadzi. - Dobrze młoda, nie będę dłużej cię zatrzymywać. - Wyciągnął w jej stronę dwie ulotki zapowiadające koncert jakiegoś zespołu dzisiejszego wieczoru. - Słyszałaś o nich? - Pokręciła przecząco głową. Tak na prawdę poza pracą swoich przyjaciół nie interesowała się rynkiem muzycznym tak jak kiedyś. - To dziwne, są już sławni na całe stany! Chcą wrócić do korzeni, żeby nie zapomnieć o początkach, czy coś tam. Wejście tylko za okazaniem ulotki, jedna na osobę. Rozdali je tylko w paru sklepach w mieście. - oznajmił z dumą wypinając pierś, a przynajmniej próbował to zrobić, ale fałdy tłuszczu skutecznie mu to uniemożliwiły. - W każdym razie, są świetni. Powinniście ich zobaczyć.

***

  - Wiesz Lizzy, brakowało nam ciebie przez te wszystkie lata. Ciężko było się odzwyczaić od twoich wizyt kochanie. - mama Michaela mówiła ciepłym tonem krzątając się po kuchni. - Szczególnie jak mój wyrodny syn bez słowa wyjechał. Bardzo mi wtedy pomogłaś. - Duff przewrócił oczyma wrzucając sobie do ust truskawkę, którymi zostali poczęstowani. Elizabeth uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo.
 - Wiem ciociu. Mnie też bardzo Cię brakowało, ale ktoś musiał pomóc tej blondynie. Nawet sobie nie wyobrażasz w jakim bałaganie on tam żył. - rzuciła żartobliwie zakładając nogę na nogę. Spojrzał na nią oskarżycielsko.
 - Wiecie, że tu jestem, prawda? - jego mama posłała mu złe spojrzenie.

 - Lepiej pomóż swojej starej matce i pokrój ciasto. - chłopak przedrzeźniając kobietę wstał z miejsca i wyjął matce z ręki nóż. Dał jej całusa w czoło i lekko popchnął w stronę krzesła na którym przed chwilą siedział. - Macie jakieś plany na wieczór? - Duff spojrzał na Lizzy pytająco. Sam się nad tym zastanawiał. Na ustach dziewczyny błąkał się lekki uśmiech.
 - Tak, chciałabym pójść w pewne miejsce.

***

  Z zamyślenia wyrwało ją ciche westchnienie. Podniosła wzrok i spojrzała na wpatrzonego w nią   przyjaciela. Jego mina wyrażała śmiertelną nudę.
 - Nie chcę tu być. - wiedziała, że powie coś takiego i w zasadzie wcale mu się nie dziwiła. Sama do końca nie była pewna, dlaczego tak bardzo chciała tu być. Miała po prostu niepokojące przeczucie, że jeśli nie zjawi się w tym miejscu w tym czasie, to przegapi coś bardzo ważnego. Tak jakby miała znaleźć tu utracony kawałek swojego serca.
 - Wiem. - napiła się soku pomarańczowego. Mimo, że była w klubie, nie miała ochoty pić alkoholu. Czasem każdy ma taki dzień, w którym aż go odrzuca na sam zapach i to był właśnie jeden z tych dni. - Mówiłam, że nie musisz tu ze mną przychodzić. Możesz iść jeśli chcesz. - chłopak, czy może raczej młody mężczyzna rozejrzał się sceptycznie po obszernym pomieszczeniu. Skrzywiła się podążając za jego wzrokiem. Wizja o pozostanie tam samej nie przekonywała jej tak jak i Duff'a.
 - Zostanę. - odparł znów popijając wódkę. Siedzieli tam już od dobrej godziny, a jeszcze nikt do nich nie zagadał. Nie żeby chciała żeby tak się stało, ale spójrzmy prawdzie w oczy, McKagan był sławny. W Los Angeles nie mogli odpędzić się od niechcianego towarzystwa, a tu, mimo że wcale im tego nie brakowało, czuli się z tym dziwnie. Nie mogli wiedzieć, że Seattle żyję we własnym grung'owym rytmie.
  Po kolejnych piętnastu minutach lokal zaczął zapewniać się ludźmi. Musieli zmienić swoje miejsce spod baru na jedną z kanap obfitych czarną poszarpaną skórą. Rzuciło jej się w oczy, że tu ludzie ubierają się zupełnie inaczej. Nie tak wzywająco jak w mieście aniołów, nie tak jak ta dwójka. Styl tych ludzi zdecydowanie się różnił, był bardziej... Swobodny. Poszarpane jeansowe spodnie, rozciągnięte dziurawe swetry,stare flanelowe koszule, z reguły częściej trampki aniżeli glany, lub jakieś cięższe obuwie. Nie zauważyła żadnej kobiety na wysokich obcasach. Wszyscy tam wyglądali po prostu niedbale. Jakby zarzucili na siebie pierwsze ubrania znalezione w szafie.
  Miejsce pod sceną zaczęło się zapełniać. Dochodziła godzina koncertu.
 - Nie chcę tu być. - mruknął jeszcze raz, co zbyła krótkim westchnieniem.

***

  Zupełnie nie takiego występu się spodziewała. Na scenę wyszło trzech muzyków, których styl nijak nie różnił się od ludzi na widowni. Grali głośną, miejscami ostrą muzykę, do której nie przywykła. Wokal jej nie powalił, choć nie mogła pozbyć się wrażenia, że gdzieś już ten głos słyszała. Jednak tym co najbardziej ją zaskoczyło, było to, że na prawdę jej się podobało. Było to coś innego, świeżego. Coś czego wcześniej nie słyszała, zaczęła czerpać przyjemność z koncertu, w przeciwieństwie do jej przyjaciela, który musiał koniecznie wyjść na papierosa, mimo że w środku było można palić. 
  Wokalistka ochryple zapowiedział kolejny kawałek. Po pierwszych dźwiękach nie potrafiła ocenić, jaki będzie to utwór, ale z każdą kolejną sekundą z coraz większym zaskoczeniem wpatrywała się w artystę. Znała te melodię, pamiętała ją doskonale, mimo że słyszała ją tylko raz w wersji akustycznej. Głos mężczyzny wywoływał u niej dreszcze i zmuszał do zagłębienia się w zakamarki swojej pamięci. Już kiedyś go spotkała. Obrazy zalały ją gwałtownie. Mama. Śmierć. Smutek. Droga. Wiatr.
  Objęła się obiema rękoma. Wspomnienia przychodziły jedno po drugim w zbyt szybkim tempie. Rozbolała ją głowa, nie mogła złapać oddechu. Motor. Kate. Pustynia. Skwar. Szczęście. Noc. Przerażenie. Collin. Samochód. Hotel. Muzyka. Kurt... Niedługo po śmierci jej matki, ponad 3 lata wcześniej. Uratował ją. To było jak olśnienie. Wstała gwałtownie ku zaskoczeniu zbliżającego się do stolika Duff'a i wmieszała się w tłum. Musiała przyjrzeć mu się z bliska, musiała się upewnić. Przecisnęła się pod samą scenę ku niezadowoleniu fanów zespołu i wbiła oniemiały wzrok w blondyna.
 - Kurt! - Krzyk wyrwał się z jej gardła, chociaż przez muzykę nie było szans by usłyszał. Jego wzrok prześlizgnął się po niej leniwie, od czego znów przeszył ją dreszcz. Tym razem radości i... Pewnego rodzaju podniecenia. Szeroki uśmiech wkradł się na jej usta gdy znów na nią spojrzał.
  Po raz kolejny usłyszał własne imię. Nie znosił tego. To oczywiste, że to on, po co dziewczyny się tak wydzierają? Według niego nie zasługiwały na miano kobiet przy tak niedojrzałym, wręcz dziecinnym zachowaniu. Wrócił wzrokiem w rejon z którego usłyszał krzyk i zauważył osobę, która wyróżniała się w tłumie. Blond, lekko napuszone włosy, rozświetlone oczy. Była jak jasny punkt w ciemności, który przyciągał do siebie z magnetyczną siłą. Jedynie jej wyraz twarzy przedstawiał szczęście, fascynację nowym odkryciem - jak u dziecka, podczas gdy wszyscy wokół przywdziali ponure, cierpiące miny. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Znał jej twarz, jednak nie pamiętał tak radosnej ekspresji. Wiedział kim była na pierwszy rzut oka, bardzo dobrze ją pamiętał. Skończył śpiewać i odwrócił się do Krist'a i Dave'a, by wprowadzić małe zmiany w kolejności utworów.
 - Następna piosenka to "about a girl". - oznajmił do mikrofonu odnajdując ją wzrokiem. Napisał tę piosenkę o niej i czuł, że koniecznie musi jej ją pokazać. Rozbrzmiały pierwsze dźwięki niczym hymn dla ponownego spotkania.

wtorek, 3 marca 2015

Just ride, baby. - 22.

Chyba lepiej radzę sobie z opisami traumatycznych przeżyć. Taka sielanka raczej nie należy do moich preferencji. No ale właśnie, chyba sama podpowiedziałam. Zaczyna się kolejny wątek.
Miłego czytania,
Inter lineas.

  Siedzieli w ciszy, bo właściwie żadne z nich nie wiedziało co powinno powiedzieć. Tym razem Izzy i Alisson zabrali Stevena, dzięki czemu mogli od razu ruszyć w drogę do rodzinnego miasta. Podróż była długa i nieznośna, ale gdy dobiegła końca, oboje byli szczęśliwi. Także dlatego, że znów zobaczyli znajome miejsca. Duff wysadził ją pod domem, w którym nie była od śmierci matki. Na tę myśl poczuła przyjemny ucisk w podbrzuszu. Uśmiechnęła się szeroko. Pora odpocząć, zapomnieć o nieprzyjemnych wydarzeniach z ostatnich dni. Czas oczyścić atmosferę. Z nowym zapałem chwyciła swój bagaż i pewnym siebie krokiem ruszyła w stronę drzwi. Teraz by tylko ojciec nie zszedł na zawał gdy ją zobaczy. Grunt to pozytywne myślenie.
  Zadzwoniła do drzwi i z niecierpliwością czekała, aż ktoś otworzy. Swoje klucze zgubiła jeszcze zanim jej współlokatorka, a była żona Duff'a, wyprowadziła sie na Florydę. Można powiedzieć, że właściwie szczęka jej opadła gdy w drzwiach stanęła na oko dziesięć lat starsza od niej szatynka z olśniewającym uśmiechem. Co prawda od śmierci jej matki minęło już dobrych parę lat, ale nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, że jej ojciec mógł znaleźć sobie kogoś nowego.
 - Tak? W czym mogę pomóc? - Zapytała ciepłym głosem nieznajoma i dopiero teraz Elizabeth zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy. A mianowicie, nie była psychicznie przygotowana, że drzwi mógł jej otworzyć ktokolwiek poza jej ojcem, właściwie nawet nie sprawdziła, czy przypadkiem się nie przeprowadził! Drugą rzeczą był fakt, że w dalszym ciągu miała na sobie ubrania z pogrzebu, nic więc dziwnego, że kobieta patrzyła na nią z konsternacją wypisaną na twarzy.
  - Eh... Właściwie szukam Pana Price... Mieszka tu jeszcze? - Jej głos idealnie odwzorowywał jej niepewność. A kobieta wyraźnie się rozpromieniła słysząc pytanie.
  - Ależ tak. Nazywam się Linda, niedawno się wprowadziłam. Jest pani sąsiadką? - Pytanie z niewyjaśnionego powodu ukuło ją prosto w serce. Właściwie nie była to wina tej kobiety, ale... Na prawdę nie widzi żadnego podobieństwa między dziewczyną, która stoi przed nią, a mężczyzną z którym mieszka? W ciągu jednej sekundy Elizabeth uprzedziła się do kobiety. Zniknęło zmieszanie i niepewność. Zirytowała się i pokazywała to całą swoją postawą.
  - Córką. Jestem Elizabeth Price, przyjechałam odwiedzić ojca. - Odparła nie kryjąc wrogości, chwyciła torbę i nie zwracając uwagi na ewentualne protesty przepchnęła się w progu i stukając obcasami o posadzkę w korytarzu weszła do środka. To o czym teraz marzyła, to by móc się wykąpać i przebrać. Była zmęczona, a kobieta dodatkowo ją zirytowała. Miała świadomość, że kobiecie należą się przeprosiny, jak tylko Lizzy dojdzie do siebie. Wdrapała się po schodach do góry i odnalazła drzwi do swojego pokoju. Wciąż były pomalowane na delikatny róż i ozdobione sztucznymi kwiatami. Dobrze pamiętała, z tymi drzwiami pomagała jej mama.
  Weszła do środka i oniemiała. Pokój nie zmienił się ani odrobinę, jakby od kiedy wyjechała, nikt tam nie zaglądał, nie sprzątał - o czym świadczyły tony kurzu. Przekroczyła próg i kichnęła. Tego należało się spodziewać i z jakiegoś powodu rozbawiło ją to. Przeszła przez pomieszczenie i otworzyła okno na oścież, przy czym ponownie kichnęła.
   Usłyszała śmiech za plecami. Linda stała na korytarzu i przyglądała się jej.
 - Faktycznie przypominasz ojca. Musisz być zmęczona i głodna. Wykąp się, zrobię Ci coś do jedzenia. - Liz nie wiedziała co o tym myśleć. Gdyby przed drzwiami jej domu pojawiła się jakaś dziewczyna twierdząc, że jest córką jej partnera i zaczęła by się panoszyć po domu, jej reakcja byłaby zupełnie inna. Co kierowało tą kobietą?
   Była zbyt zmęczona, by zaprzątać sobie tym myśli. Zrzuciła buty i sukienkę i w samej bieliźnie zabrała się za ścieranie kurzy, potem odkurzyła podłogę i wyciągnęła z jednej z toreb szare spodnie dresowe i luźną bluzkę odkrywającą jedno ramie. Weszła do łazienki do której drzwi prowadziły bezpośrednio do jej pokoju ( miejsce gdzie często chował się Duff, by jej rodzice nie przyłapali go na siedzeniu u niej do późna) i postanowiła wziąć szybki prysznic. Czuła się brudna i obolała, ale ciepła woda szybko rozluźniła jej mięśnie. Umyła włosy, jak i całe ciało, zmyła makijaż i wyszła. Ubrała się i z wilgotnymi włosami, na boso zeszła a dół. Jej pokój wymaga gruntownego sprzątania.
   Już na schodach wyczuła jeden z najwspanialszych zapachów na świecie. Tak pachnie szczęście, mama zawsze tak mówiła. I faktycznie. Gdy weszła do kuchni zobaczyła na stole talerz z piękną, pachnącą, smakowitą lasagne i szklankę soku pomarańczowego. Czy tak kobieta potrafi czytać jej w myślach? Lizzy podeszła do stołu i z zaskoczeniem spojrzała na Lindę.
 - To dla mnie? - Zapytała, choć w tych okolicznościach głupszego pytania nie mogła zadać.
 - Tak oczywiście, siadaj, jedz. - Szatynka skinęła głową odrywając wzrok od książki.
 - Dziękuję... - Blondynka usiadła, odkroiła kawałek i niepewnie włożyła go do ust. Jej kupki smakowe eksplodowały pod wpływem rozpływającej się na języku pyszności. - Cudowne... - Jęknęła cicho. Natychmiast przeprosiła kobietę za swoje wcześniejsze zachowanie i pochłaniając porcję ulubionego dania ucięła sobie pogawędkę z nową dziewczyną swojego ojca i można powiedzieć, że właściwie zostały najlepszymi przyjaciółkami.
  Po zjedzeniu uparła się, że po sobie pozmywa i gdy miała mokre ręce, całe w pianie - ktoś wszedł do domu. Usłyszała znajomy sobie głos i aż ścisnęło ją w żołądku.
 - Linda, już jestem! Czy dobrze wyczuwam lasagne? - Szatynka uśmiechnęła się do niej i zdjęła okulary, którymi zaznaczyła stronę w książce.
 - Jestem w kuchni! - Usłyszała ciężkie kroki w korytarzu, ale nie śmiała się odwrócić, póki nie ustały. Powoli spojrzała na mężczyznę. Zmienił się. Gęste brązowe włosy zastąpiła siwa szopa, w dodatku pojawiły się zakola.
 - Cześć tato... Powinieneś iść do fryzjera. - Powiedziała z lekkim uśmiechem, chcąc rozładować wyraźnie gęstą atmosferę, ale on tylko stał i wpatrywał się w nią. Mijały sekundy, czas ciągną się nieubłaganie w oczekiwaniu na reakcję. Wypuścił torbę z ręki, podszedł do niej, ale nie była pewna co chce zrobić. Zdaje się, że sam tego nie wiedział. Targały nim sprzeczne uczucia, miał ochotę ją uderzyć, nakrzyczeć, a jednocześnie przytulić. Stanął twarzą w twarz z parę centymetrów niższą od niego młodą kobietą i otworzył usta by coś powiedzieć. Ale zaniemówił. Nie wiedział co powinien jej powiedzieć. Wróciła córka marnotrawna, powinien ją przyjąć? Powinien wyrzucić? Nie, nie potrafiłby. Skoro tu jest, coś musiało się stać, nie przyjeżdżałaby bez powodu.
 - Tak... - Urwał. Zauważył, że jego dłoń jest niebezpiecznie blisko jej policzka. Chciał ją pogłaskać? Powiedzieć, że tęsknił? Powinien? - Chyba masz rację, fryzjer mi nie zaszkodzi. - Przeczesał palcami włosy w geście zdenerwowania. Odpowiedział mu uśmiech. Tak podobna do matki...
 - Tęskniłam tato. - Powiedziała i przytuliła go, mocząc pianą czarną marynarkę. Odwzajemnił delikatnie uścisk, tak mu jej brakowało. Tyle razy wyobrażał sobie, że ma ją w ramionach, a teraz nawet nie potrafił tego okazać.

***

 - Aha... - Słuchała go uważnie przytrzymując słuchawkę ramieniem. Był wieczór, robiło się ciemno. Cały dzień spędziła z ojcem, rozmawiali. Opowiadała mu o wszystkich, których spotkała, o wszystkim co ją rozśmieszyło, zasmuciło, o tym co przeżyła. W zamian on opowiedział jej jak poznał Lindę, co działo się u niego przez te lata. Teraz sprzątała w swoim pokoju rozmawiając z Michaelem przez telefon, kabel rozciągnął się na całą swoją szerokość.
 - Myślę, że była zaskoczona, ale szybko się otrząsnęła. Jest na mnie obrażona, że nie przyjechałem na zeszłoroczną wigilię. - W tle usłyszała głos Pani McKagan "Wcale nie jestem obrażona!". Obydwoje wybuchli śmiechem. Dawno nie rozmawiali tak swobodnie, wróciły nawyki z dzieciństwa, w Los Angeles byli zdani na siebie, teraz mogą się odprężyć.
 - Pozdrów swoją mamę. - Powiedziała układając na półce origami, które kiedyś zrobiła.
 - Pozdrowię. Wyjdziemy gdzieś? - Zerknęła na zegar na ścianie. Musiała wymienić w nim baterie, żeby działał prawidłowo.
 - Może jutro wieczorem? Wypadałoby odwiedzić starych znajomych. Obiecałam Lindzie, że obejrzę dziś z nimi Grease.
 - Grease? Myślałem, że Ci się nie podobał.
 - Bo nie podobał, ale nie miałam serca im odmówić. Wydają się tacy... Starzy. Nie spodziewałam się, że aż tak się zmieni. - Mama Michaela najwyraźniej usłyszała wzmiankę o filmie, bo kazała blondynowi sprawdzić program telewizyjny.
  - Dobra, muszę kończyć. Wkopałaś mnie w oglądanie Grease, wpadnę jutro.
  - Okey... Do jutra. - Pożegnała się i odłożyła słuchawkę na widełki. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Zdecydowanie za dużo kolorów. Przeczesała włosy w identyczny sposób co jej ojciec parę godzin wcześniej i zamknęła za sobą drzwi. Grease czeka!

wtorek, 24 lutego 2015

Just ride, baby. - 21.

 Czuję się dość dziwnie publikując ten rozdział. Coraz ciężej mi się piszę, bo mam wrażenie, że co rozdział sama sobie podnoszę poprzeczkę. Ten wątek był szczególny, wymagał takiej atmosfery, takiego stylu. Jestem pełna niepewności, bo nie wiem czy dam radę utrzymać narzucony sobie poziom, ale będę się starać.
 To ostatni rozdział, zamykający wątek tajemniczego wydarzenia, które miało miejsce "przed". Mam nadzieję, że nikt się nie rozczaruje.
Pozdrawiam, Inter lineas.

 
 30 godzin po:

   Byli pierwsi, ale nie wiedział, czy powinien cieszyć się z tego powodu. Pomagając Alisson wysiąść z samochodu wpatrywał się w gmach kościoła. Widział przy bramie trójkę ludzi. Rodzice Amy i Axla, a także ich młodszy brat Stuart. Miły piętnastolatek z paroma... ubytkami jak to mówił jego ojciec. A w języku wszystkich innych ludzi - niepełnosprawny umysłowo, jednak nie na tyle by rzucało się to w oczy. Izzy zawsze lubił tego chłopca, bardziej niż jego ojca.
  - Wchodzimy? - Zapytała biorąc go za rękę. Szybko pokręcił głową.
  - Nie. Poczekajmy na resztę. - Powiedział zdecydowanym tonem, jednak prawda była taka, że po prostu się bał. Nie chciał widzieć swoich rodziców, którzy na pewno tam są, nie chciał też rozmawiać z państwem Bailey.
  - Dobrze. - Powiedziała przytulając się do niego. Wiedziała, że nie chciał tu przyjeżdżać.
   Nie czekali długo, bo już po paru chwilach obok nich zaparkował inny samochód, z którego wysiadła Elizabeth z dwoma blondynami. Mężczyźni przywitali się uściskiem dłoni, za to kobiety przytuliły się mocno.
  - Będę musiała Ci coś powiedzieć, gdy będzie po wszystkim. Clary też powinna wiedzieć. - Powiedziała blondynka uśmiechając się blado. Nikt więcej się nie odezwał, a po paru minutach podczas których wszyscy zdążyli spalić po papierosie przyjechało kolejne auto, które zatrzymało się za resztą pojazdów zakańczając pochód. Pierwszy wysiadł Mulat, najwyraźniej prowadził. Następnie z samochodu wyłonił się Axl i pomógł wysiąść Clarissie. Izzy spojrzał po zgromadzonych. Wszyscy mieli nietęgie miny, mimo to zapytał.
  - Gotowi? - Odpowiedzieli mu skinieniem głowy i wszyscy ruszyli w stronę bramy. Zapowiadał się koszmarny dzień.

*** 

Przed:

  Z każdym łykiem butelka szkockiej robiła się coraz cięższa. Pociągnęła jeszcze parę razy, do ostatniej kropli, aż gardło zapiekło ją nieprzyjemnie i krzywiąc się zaczęła kaszleć. Spojrzała w niebo opierając się o maskę samochodu swojego brata. Muzyka głośno dudniła przez otwarte okna. Obróciła butelkę w palcach i rzuciła nią o ścianę budynku. Zdobione szkło rozbiło się na tysiące kawałków iskrząc w świetle ulicznych latarni. Uśmiech wkradł się na jej twarz, było w nim  coś niepokojącego, ale ulica była pusta. Brak żywej duszy, która mogłaby zauważyć, że coś jest nie tak. 
  Wolno podniosła swoje stanowczo za bardzo wyeksponowane cało i pławiąc się w stanie upojenia alkoholowego wsiadła do samochodu. W tym momencie przestała żałować, że pozwoliła zrobić z siebie "seksowną laskę" i ubrać się w lateks. Odetchnęła głęboko, włączyła radio i ruszyła, jak w filmach, z piskiem opon. Pruć ulicami z zawrotną prędkością, sportowym autem, z głośno włączoną muzyką, raczej nie było w jej stylu. Nie dotychczas. Była grzeczna. Zawsze ułożona, pełna współczucia, obrończyni uciśnionych. Ale z dnia na dzień, od śmierci jej męża coraz bardziej się zatracała. Szukała pocieszenia w alkoholu, w papierosach, w mężczyznach. Szczególnie jednym. Steven, jej mała oaza spokoju, gdzie ukrywała się przed światem. Mężczyzna, który za razem był teraz jedną z najważniejszych na świecie osób i jedną z tych, od których pragnęła uciec. Dla jego dobra. Na jakiś sposób go pokochała, ale nie było to na tyle mocne i trwałe uczycie by pobudziło jej zdrowy rozsądek po alkoholu. Nie. Teraz myślała tylko o jednym, o bólu. Chciała poczuć ból fizyczny, który odwrócił by jej uwagę od tego co czuła. Od pustki w sercu, od bólu, który nie ustawał od ponad roku. Pragnęła uciec i zrobiła to. W najgorszy możliwy sposób jaki tylko mogła.

 ***

Teraz:

  Nie spodziewał się, że spotkanie z rodzicami będzie aż tak kłopotliwe i o ile Axl poradził sobie z tym całkiem zręcznie, dla Izzi'ego widok matki był szokujący. Ciężko się dziwić, wyjechał z domu za młodu, a od tamtego czasu widział się z rodziną zaledwie dwa razy, dlatego nie był przygotowany na to co teraz zobaczy.
  - Jeff. - Powiedziała z tym matczynym uśmiechem, którego tak bardzo mu brakowało. Jej ciemne włosy przeplatane były siwymi kosmykami, wokół oczu i ust pojawiły się zmarszczki, których nie miała jeszcze parę lat wcześniej. Jadnak najbardziej zdziwiła go poczucie, że ma do czynienia z osobą starszą.
  - Mamo... - Odwzajemniając ciepły uścisk spojrzał na swoją ukochaną. Uniósł lekko brwi widząc jej uśmiech. Wyglądała na rozczuloną, nie był w stanie zrozumieć jej reakcji. Od kiedy starość wywołuje takie emocje? - To jest Alisson. Moja... Narzeczona. - Taką wersję ustalili wcześniej. Ponownie zaskoczenie przeżył, gdy kobieta spojrzała na dziewczynę i uściskała ją ze łzami w oczach. Coraz częściej miał wrażenie, że nie rozumie innych ludzi.
  - Miło mi Cię poznać. Cieszę się, że mój synek znalazł taką ładną dziewczynę... - I zaczęła się typowa babska rozmowa, nawet nie miał ochoty udawać, że słucha. Zamiast tego zwrócił uwagę na swojego przyjaciela.
   Ojczym Axl'a najwyraźniej nie cieszył się, że widzi pasierba, w przeciwieństwie do jego matki. Pani Bailey wyglądała na szczęśliwą, tak samo jak jej najmłodszy syn. Stuart teraz w wieku piętnastu lat zachowuje się jak ośmiolatek i z radością bawi się okularami starszego brata. Nie chciał psuć tej chwili, bo przyjaciel wydawał się być dość zadowolony, ale ktoś musi przywrócić go do porządku, tym bardziej, że reszta towarzystwa czuła się dość niezręcznie.
  - Will. Chodźmy już. - Rudowłosy spojrzał na niego, krótko skinął głową i ruszył w stronę kościoła zostawiając okulary bratu.
  Smętna atmosfera ciągnęła się za nimi jak mordoklejka przez całą drogę do kościoła i jeszcze dłużej. Weszli do świątyni i zajęli miejsca w jednej w pierwszych ławek. Wszyscy po kolei podchodzili do ołtarza, mimo że nikt nie był przesadnie religijny. Nie przyjechali się modlić, o nie. Przyjechali po coś zupełnie innego. Gitarzysta obserwował twarze towarzyszy. Nie wiedział czego się spodziewać, co poczuje gdy to zobaczy? W końcu przyszła jego kolej. Wstał powoli i podszedł. Nie spodziewał się, że na ten widok przywróci tyle niezręcznych wspomnień. Jego oczy powoli napełniały się łzami. Coś zakuło w sercu.
   Była tam. Leżała otoczona białymi kwiatami kontrastującymi z jej rudymi włosami spiętymi we francuski kok. Wyglądała pięknie w żółtej letniej sukience i zielonych butach na niewielkim obcasie. W dłoniach trzymała bukiet białych róż. Była piękna. Była na prawdę piękna, a on był jej pierwszą miłością. Ze spuszczoną głową wrócił na swoje miejsce. To najgorszy dzień jego życia, szkoda że tak późno zdał sobie z tego sprawę.
   Ceremonia nie trwała długo, a może tak mu się zdawało? W zasadzie nie słuchał pastora, ani bliskich zmarłej wspominających jej złote serce. Myśli zajęte miał wspomnieniami z dzieciństwa, odtwarzał w głowie obraz jej uśmiechniętej buzi gdy miała sześć lat, a on dał jej czekoladę na urodziny. To jak skrzywiła się gdy pierwszy raz dali jej napić się piwa. Dziewczyna, która w środku nocy wychodziła z domu przez okno w swoim pokoju i zeskakiwała z drzewa pewna, że ją złapie. Każdy jej uśmiech, iskierki w oczach gdy udało mu się ją rozbawić. To z jakim zapałem opowiadała o swoich planach na przyszłość. Miękkość jej ust gdy pierwszy raz się całowali. Łzy w oczach gdy wyjeżdżał. Jednak za nic nie potrafił przypomnieć sobie jej wyrazu twarzy po przyjeździe do Los Angeles. Jej obraz był jakby przygaszony, zamazany. Niegdyś wyrazista, stała się jedną z osób które mija się na ulicy i nawet nie zwraca się na nie uwagi. Ta myśl sprawiała mu nieopisany ból w klatce piersiowej.
  - Izzy, wstawaj. - Alisson wyciągnęła go z transu. Faktycznie, tego wszystkiego co przed chwilą czuł już nie ma. Było kiedyś, ale z biegiem czasu zniknęło i zostało zastąpione czymś innym, mocniejszym. Czymś takim, czy może raczej kimś takim była właśnie Alisson. Jego piękna, ukochana żona. Wstał z nawy i wraz z Axl'em podeszli do trumny. Po raz ostatni spojrzał na twarz siostry swojego przyjaciela zanim ksiądz zamkną pokrywę. Z niemałym trudem unieśli konstrukcję z jasnego drewna i ruszyli ku wyjściu. Szedł z wysoko uniesioną głową. Amy nie chciałaby, żeby tak się czuł. Wiedziała, że było to samolubne, ale czasem każdy może pozwolić sobie na odrobinę egoizmu.
  Sam pogrzeb nie był długi, w zasadzie zajął mniej czasu niż msza. Axl wrzucił do dziury trochę ziemi i czerwoną różę, jakże trafnie. Ku zaskoczeniu większość Steven podarował jej pierścionek, jednak nikomu nie chciał wyjaśnić, dlaczego wrzuca akurat to. A Jeff... Jeffrey wyciągnął z kieszeni złożoną na pół fotografię przedstawiającą rudą dziewczynkę i parę lat starszego od niej chłopaka z czarnymi włosami. Liv zerknęła na zdjęcie i uśmiechnęła się. Skinęła zachęcająco głową mówiąc ciche "No dalej, byłaby szczęśliwa". Tak też zrobił. Pod olbrzymią warstwą ziemni znalazła się czerwona róża, pierścionek i stara fotografia.
  Amy spoczęła obok grobu swojego męża David'a Smith'a żołnierza, którego żadnemu z nich nie było dane go poznać. Mogli jedynie zaufać słowom Pani Bailey, że był to wspaniały młody człowiek, który uszczęśliwiał jej córkę. I tyle, nikt nie miał w tej sprawie nic do gadania.
  Postanowili odpuścić sobie stypę. Nikt nie miał ochoty na spotkanie z rodziną i nic dziwnego. To był najgorszy słoneczny dzień od kiedy się poznali. Rozbili się na małe grupki, Steven usiadł na ławce i przyglądał się zdjęciu Amy na nagrobku, kawałek dalej Slash i Duff palili rozmawiając półgłosem z Axlem, a kawałek dalej rozmawiały dziewczyny. Miał nieszczęście znaleźć się w samym epicentrum z papierosem w ustach i w zasadzie nie pozostało mu nic, jak tylko słuchać. Elizabeth opowiadała właśnie ze szczegółami zwierzenia Stevena z podróży do Indiany. To była ta jedna cecha, za którą nie lubił Lizzy. Inteligentna, ładna dziewczyna ze zmysłem artystycznym, ale potworna plotkara.
  Kątem oka zauważył, że Axl przysiadł się do Stevena, a blondyn bez ogródek zaczął opowiadać mu, co łączyło go z Amy. Trzeba przyznać, że omal papieros nie wypadł mu z ust gdy zrozumiał w końcu odpowiedź rudowłosego. Nie spodziewał się po przyjacielu takiej wyrozumiałości i opanowania, może już wcześniej coś podejrzewał?
  - Cieszę się, że miała w tobie oparcie, gdy mnie nie było w pobliżu. - Wypowiedział te słowa półgłosem, jednak wszyscy wyraźnie je usłyszeli. Zapadła cisza przerywana tylko szlochem Adlera.
  - Idę na odwyk. - Steven nawet nie podniósł głowy.
  - To dobrze. To bardzo dobrze stary. - Axl poklepał przyjaciela po plecach w geście aprobaty i podniósł się. - Wracajmy. - Zwrócił się do całej reszty, po czym jeszcze raz spojrzał na nagrobek. - Spotkamy się tam na górze. Czekaj na mnie siostrzyczko. - Ta wypowiedz mogłaby wprawić w osłupienie osoby nie znające Bill'ego Bailey'a tak dobrze, jednak Izzy doskonale zrozumiał co przyjaciel miał na myśli. Axl ma jeszcze parę rzeczy do zrobienia nim będzie gotowy odejść z tego świata.
   Pora wracać, jedni obiorą za kurs Los Angeles, inni klinikę odwykową, jednak uwagę trzeba skupić na tych, którzy podążają do Seattle. Pogrzeb Amy, to dopiero początek złej passy.

wtorek, 17 lutego 2015

Just ride, baby. - 20.

26 godzin po:

  Zmierzyła wzrokiem rozmawiającego przez telefon Mulata i odgarnęła z twarzy kosmyk włosów, który uciekł spod plątaniny gumek i spinek utrzymujących misterny kok na czubku jej głowy.
  - Steven jest już z wami? Trzyma się jakoś? - Zapadła chwila ciszy. - Naćpany? Akurat dziś?! Cholera, co za... Wiesz chociaż co brał? Nie... Jak to płacze? On... Cholera - Mężczyzna ponownie zamilkł i odwrócił się przodem do kobiety siedzącej w fotelu. Patrząc na nią zawsze czuł się spokojniejszy, ale dziś nawet skrzyżowanie spojrzenia z jej błękitnymi oczyma nie pozwalało mu się zrelaksować. Znał Adlera tyle lat, a jeszcze nigdy nie widział jak przyjaciel płacze. Wiadomość, że jest teraz w takim stanie przez jedną dziewczynę... Przez tę dziewczynę.
  - Możesz powtórzyć? Co z nią robił? O cholera, poważnie? Ma przerąbane... Rose wie? Nie? Cholera... Dobra McKagan, właduj jego zaćpane dupsko do samochodu, my bierzemy Axl'a i spotykamy się w Indianie... Z tego co się orientuje Amy już tam jest... Izzy miał to załatwić... Cholera, to do niego zadzwoń kretynie! No... Dobra... Do zobaczenia. - Z głośnym westchnieniem odłożył słuchawkę na widełki i spojrzał na szatynkę.
  - Pięć razy powiedziałeś "cholera". - Widząc jego niepewną minę szybko dodała. - Liczyłam. Co się znów stało? - Jej przyjaciel niepewnie spojrzał w stronę schodów, nachylił się nad nią i szeptem przekazał nowo zdobyte informacje. Serce zabiło jej mocniej i nie była pewna, czy to przez jego bliskość, czy raczej przez wagę jego słów.
   - Na prawdę to robili? O cholera... - Uśmiechnęli się równocześnie, ale był to słaby, niemrawy uśmiech. Teraz wszyscy robili dobrą minę do złej gry. Podniosła głowę instynktownie wyczuwając obecność kolejnej osoby w pomieszczeniu. Wyglądał tak... Inaczej... Ponad miesiąc wcześniej wyprowadziła się z ich wspólnego domu, teraz była w drugim miesiącu ciąży, ale brzuch na szczęście nie był jeszcze aż tak widoczny, by jej były partner mógł cokolwiek zauważyć.
  - Gotowy? - Zapytała łagodnie, a on spojrzał na nią wzrokiem tak pozbawionym uczuć, że aż zrobiło jej się zimno. Skinął głową lekko dostrzegalnie, zszedł z paru ostatnich stopni i powoli ruszył przez pokój. Wielki Axl Rose, zawsze pewny siebie i mocno stąpający po ziemi człowiek zwiesił głowę i wbił spojrzenie w podłogę przed nim. Wydawało się, że wystarczy byle podmuch wiatru, by runął jak domek z kart. Nienawidziła tego widoku.
   Saul objął ją i delikatnie pchnął w stronę frontowych drzwi, przed którymi stał Axl. Jego ręka wciąż znajdowała się na klamce.
  - Axl, na prawdę musimy iść... - Ponaglił go Slash.
  - Jeszcze chwila... - Szepnął. Clarissa poczuła ból w piersi obserwując, jak miłość jej życia bierze parę głębokich oddechów, a jednocześnie podziwiała kształtne usta, które uwielbiała całować. Rude kosmyki opadały okalając jego twarz, miał zamknięte oczy. Piękny, pomyślała, ale zaraz skarciła się za tę myśl, ponieważ on otworzył oczy, uniósł wysoko głowę i założył okulary przeciwsłoneczne. Ona, jak i stojący obok niej przyjaciel jak na komendę zrobili to samo. Szybko poprawiła jeszcze czarny rozkloszowany kapelusz, naciągnęła czarne skórzane rękawiczki i chwyciła niewielką kopertówkę. Tyle była w stanie zrobić, nim drzwi się otworzyły. Szybko ruszyli przez trawnik prosto do samochodu, bo to co działo się przed posiadłością przypominało prawdziwy armagedon.
   Tragiczna wiadomość obeszła prasę szybciej, niż samych zainteresowanych, dlatego nie można się dziwić, że na równo skoszonym trawniku przed domem, stało tysiące reporterów z całego miasta, a może nawet z całej Kalifornii. Wszyscy chcieli dowiedzieć się jak trzyma się wokalista jednego z najlepszych zespołów w kraju. Jedyną osobą, która wolałaby być w tym momencie w każdym innym miejscu na świecie, był Axl Rose.

***

28 godzin po:

   Gdy tylko udało im się wydostać z oblężonego przez reporterów Beverly Hills pognali drogą stanową. Clary i Saul co jakiś czas wymieniali jakieś uwagi odnośnie cichej muzyki z radia. Już dwa razy musieli zmieniać stację, by nie wysłuchiwać wiadomości o sytuacji w jakiej się znaleźli... To nie wpłynie dobrze na karierę wokalisty, ani całego zespołu. Wszyscy to wiedzieli, ale nie śmieli powiedzieć tego głośno.
   Siedział z tyłu nie odrywając spojrzenia od drogi za oknem. Pustka, to czuł. Jakby ktoś wyrwał mu serce z piersi, ukradł kawałek duszy. Mediom nie może pokazać słabości, ale przy najbliższych nie bał się odsłonić tej maski. Był zbyt rozbity by przejmować się co o nim później pomyślą. Za bardzo im ufał. Za bardzo...
   Wyłapał jedno z ukradkowych spojrzeń jakie posyłała mu od samego początku. Potrzebował jej, w tej chwili najbardziej pragnął poczuć, że jest przy nim, poczuć ciepło jej ciała, kształt dłoni w jego dłoni. Możliwe, że było coś w jego tęsknym spojrzeniu, bo kobieta szepnęła coś kierowcy na ucho, po czym niezgrabnie przeszła z przedniego fotela na kanapę z tyłu. Usiadła tak blisko, że znów poczuł zapach jej perfum. Przeniósł ciężar ciała na drugą stronę i oparł głowę o jej ramie. Zamknął oczy gdy paznokciami znaczyła wzory na jego przedramieniu. Takie drobiazgi, a tak znajome, niosą za sobą tyle różnych wspomnień. Zacisnął palce na jej palcach.
  - Clariss... To nic nie zmienia, prawda? - Zapytał przyciszonym głosem, nie chciał by jego kumpel słyszał tą rozmowę. Od razu wyłapał gwałtowne przyspieszenie jej pulsu, szybszy oddech. Już znał odpowiedź, ale jej głos, tak cichy i tak przyjemny dla ucha załagodził ból związany z treścią.
  - Nie... Nie Axl, to niczego nie zmienia. - Szepnęła wolną dłonią gładząc go po włosach.
  - Tak myślałem... Ale masz racje, tak będzie lepiej. - Dodał powoli odpływając w jej ramionach.
  - Dziś jestem przy tobie. Nie zostawię Cię w takiej chwili. Cały czas będę obok. - Powiedziała z lekką paniką w głosie. Uśmiechnął się. Pierwszy raz od ponad doby wykrzywił usta w lekkim, niemal nie dostrzegalnym uśmiechu. Podniósł jej dłoń do swoich ust i złożył na niej ostatni pocałunek pełen ciepła i czułości.
  - Kocham Cię.
  - Wiem... Wiem, ja Ciebie też kocham. - Odparła i tylko po tonie jej głosu mógł stwierdzić, że łzy płyną jej po policzkach. Brzmiała wtedy w ten charakterystyczny sposób. Wszystko to, cała jej osoba wpływała na niego kojąco, tak że zapadł w długi, niespokojny sen.

***

28 godzin i 30 minut po:

  Jechali już od ponad dwóch i pół godziny, a Elizabeth była bliska spoliczkowania Stevena.
 - Zatrzymaj się! - Zażądała wbijając paznokcie w tapicerkę samochodu. Duff bez słowa sprzeciwu zjechał na pobocze. Sam miał już dość paplaniny przyjaciela i czuł ogromną potrzebę by zapalić.
  Gdy tylko samochód się zatrzymał otworzyła gwałtownie drzwi i wsiadła trzaskając nimi. Miała na sobie czarne szpilki, ale nie przeszkodziło jej to w kopnięciu w jedną z opon.
 - Nie dam rady, jeśli on się zaraz nie zamknie uduszę go gołymi rękoma. - Powiedziała gdy tylko McKagan stanął obok niej. Z wdzięcznością wzięła od niego papierosa, którym ją poczęstował i zapaliła.
 - Jeszcze godzina i będziemy na miejscu. Wytrzymasz. - Powiedział opierając się o maskę auta. Dobrze rozumiał jej frustrację. Słuchając swojego kumpla sam uronił łzę, a nie był aż tak wrażliwy jak ona. Nic dziwnego, facet miał złamane serce. I właśnie wychodził z samochodu. Miał twarz całą czerwoną od płaczu i wydawał się dużo trzeźwiejszy niż na początku trasy.
  - Też mogę zapalić? - W sposobie jaki to powiedział było coś, przez co miał ochotę oddać mu całą paczkę, ale blondynka podała mu swojego papierosa unikając go wzrokiem. Blondyn z wdzięcznością wziął prawie całą fajkę i zaciągnął się. Tymczasem Liz nie wytrzymała.
 - Steven, rozumiem, że cierpisz, ale... Proszę nie opowiadaj więcej o tym jak kochasz Amy. Skończyły mi się łzy, nie mam siły tego dalej słuchać. - Ku zaskoczeniu wszystkich, Adler uśmiechnął się, przyciągnął dziewczynę do siebie i przytulił z niespotykaną u niego delikatnością.
- Wybacz Lizzy, ale... Ta kobieta to pieprzona miłość mojego życia.

***

29 godzin po:

   Czarne BMW sunęło po drodze, a jego pasażerowie byli wyjątkowo cisi. Trudno się z resztą dziwić, ta dwójka nie należała do wygadanych, lubili milczeć i żadnemu to nie przeszkadzało. Jednak ów cisza niosła ze sobą smutek, a on dobrze wiedział, że taka atmosfera prędzej czy później zmusi ją do mówienia. Bawiło go to, a zarazem czuł niezadowolenie, że to właśnie smutek jest zapalnikiem dla jej słowotoku. Nienawidził tego, bo był to sygnał, że jest nieszczęśliwa. I faktycznie nie musiał czekać długo. Zostało jakieś pół godziny drogi do ich celu, gdy się odezwała.
  - Wiesz Jeff... Tydzień temu byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. - Powiedziała w końcu, a on zerknął na nią kontem oka. Wiedział o czym mówi, ale nie pojmował toku jej rozumowania. O czym myślała? Co chciała mu przekazać? Była dla niego zagadką, którą w koło chciał rozwiązywać. Jak dobra książka, do której zawsze się wraca.
  - O takim ślubie marzyłam. Na prawdę! - Dodała widząc jego niepewny wzrok. - Mała kapliczka w Vegas, tylko dwoje światków... Nic wielkiego, bez obecności moich rodziców, brata... Tylko osoba, z którą chcę spędzić resztę życia. - Uśmiechnął się. Kochał ją tak mocno, chciał spełnić wszystkie jej marzenia.
  - I tak będziemy musieli to powtórzyć. Rodzice tego zażądają. - Powiedziała zamykając oczy. - A było tak pięknie. Tylko my z Elizabeth i Duffem, nikt więcej nie wiedział. Za parę lat zrobilibyśmy to znów, tylko w dużym kościele, z rodzinami i przyjaciółmi. Miałabym piękną białą suknie ślubną, a ty czarny garnitur. Potem byłoby wesele, rodziców odesłało by się do hotelu, a my z przyjaciółmi pilibyśmy do rana, jak jeszcze parę lat temu... Kupilibyśmy duży dom... Nie mysi być w mieście. Może nad jeziorem? Tak... Duży biały dom... Ale nie za duży... Tak, żeby było nam wygodnie... A parę lat później zaszłabym w ciążę i urodziła Ci małego chłopca i wybrałbyś imię, które Ci się podoba... Wtedy pewnie już reszta też miałaby dzieci i przyjeżdżali by do nas z swoimi brzdącami, wszyscy szlibyśmy nad jezioro, robilibyśmy grille, a wieczorem, gdy dzieci już zasną siadalibyśmy i pili rozmawiając i wspominając jak to było jeszcze przed paroma laty, kiedy dopiero się poznawaliśmy, zakochiwaliśmy. Kiedy jeszcze nikt nie myślał o pracy, domu, ślubie... Co o tym myślisz? - Zapytała otwierając oczy. Widziała jego lekki uśmiech, dowód na to, że jej słuchał, że słuchał uważnie każdego jej słowa.
  - Piękne marzenie. - Odezwał się pierwszy raz od trzech godzin. - Takie zwykłe, nic specjalnego, a jednak piękne. Jak z idealnego snu.
  - Prawda? - Uśmiechnęła się szeroko, ale w jednej sekundzie ten uśmiech zgasł. Odwróciła głowę i spojrzała na drogę beznamiętnym wzrokiem czarnych oczu. - Szkoda, że to tylko sen. Rzeczywistość jest dużo bardziej okrutna. - Szepnęła cicho, smutno. Skrzywił się. Nie znosił tego, że nie był w stanie nic zrobić by poprawić jej humor. Wszyscy byli źli i smutni, bo tego wymagała sytuacja, jednak nie mógł znieść, że jego ukochana cierpi. Sam był przybity, może nie aż tak jak Axl, czy Steven, ale on też kochał Amy na swój sposób. Była dla niego jak młodsza siostra zanim jeszcze wyprowadził się z Indiany. Mimo to, cierpienie Alisson było dla niego ważniejsze. Prawdopodobnie to był właśnie ten moment, gdy przysiągł sobie, że wszystko o czym mu właśnie powiedziała, że cały ten piękny sen się ziści. Obiecał sobie, że spełni jej marzenia. I to dodało mu otuchy, bo właśnie dojechali na miejsce. Zatrzymał się przed wielkim kościołem, gdzie miała odbyć się uroczystość. Jeszcze chwila i się zacznie...


Z jakiegoś powodu trzymanie was w niepewności daje mi dużo satysfakcji.
Jeśli czytasz to opowiadanie, zostaw komentarz, wystarczy jedno zdanie, jedno słowo. Po porostu daj o sobie znać!

środa, 11 lutego 2015

Just ride, baby.-19.

2 godziny po:

   Przez muzykę przebił się sygnał radiowozu. Goście spłoszeni hałasem zaczęli uciekać przez okna, przez ogród, aż w domu zrobiło się niemal zupełnie pusto, ale to nawet lepiej, wspólnie doszli później do takiego wniosku. Bowiem policja, nie przyjechała wcale by zakończyć imprezę, ale by przekazać wiadomość, która na zawsze miała zmienić ich życie.
***

6 godzin po:

  W tamtym okresie coraz gorzej im się układało. On coraz mocniej zagłębiał się we własnych problemach, coraz mniej zwracał na nią uwagę, częściej krzyczał, częściej podnosił na nią rękę. Natomiast ona była dla niego coraz mniej pobłażliwa, coraz mniej czuła, częściej chłodna, częściej krzyczała. Coraz mniej kochała. Mówi się, że między miłością, a nienawiścią cienka linia. Dlatego postanowiła to zakończyć, bo mimo, że czuła, że kocha - równocześnie nienawidziła. Nawet nie zauważył jej porannych nudności, zaburzenia żywienia. Nie to nie miało by sensu. Szczególnie teraz, w jej stanie. Takie ciągnięcie związku na siłę nie byłoby mądre. 
  Tak zdecydowała. Dlatego będąc w trzecim tygodniu ciąży wyprowadziła się i zamieszkała w domu swojego ojca, który parę miesięcy wcześniej postanowił na stałe przeprowadzić się do Anglii. Unikanie go wychodziło jej z niezwykłą łatwością. Nigdy nie chodziła w miejsca, w których mógł być, a także odmawiała znajomym, gdy zapraszali ją na większe uroczystości, czy imprezy.
   Tak przynajmniej było, dopóki w jej drzwiach nie stanął Slash. Mówił dość chaotycznie, był wyraźnie zdenerwowany, ale przekaz był zrozumiały i miał jeszcze na długo utkwić jej w pamięci, a najbardziej pierwsze słowa jakie udało jej się wykrztusić, gdy minął pierwszy szok. Było jej później za to wstyd.
  - O mój Boże... Will... Saul, zabierz mnie do Axl'a...

***
12 godzin po:
 
Dźwięk telefonu rozbrzmiał w domu świeżo upieczonych nowożeńców. Kobieta przeciągając się przeszła przez pokój i odebrała.
- Halo? - Najpierw, słysząc głos rozmówcy przybrała wesoły wyraz twarzy, ale z każdą sekundą jej uśmiech bladł. Jeszcze bledsza niż zwykle obejrzała się przez ramię na swojego męża.
- Kochanie... To do Ciebie. - Szepnęła wyciągając w jego stronę słuchawkę. Mina ukochanej wystarczyła, by podniósł się i w jednej chwili znalazł obok i obejmując dziewczynę warknął do słuchawki.
- Stradlin, o co chodzi? - Wyraz jego twarzy ze zirytowanego zmienił się najpierw na zdezorientowany, a później w przerażony. - Przestań ryczeć jak baba Rose, już jedziemy. - Odłożył słuchawkę. Starał się zachować zimną krew, próbował być ironiczny i może nawet odrobinę wredny. Ale Ci, którzy go znali, nie przeoczyli jak załamał mu się głos przy wymawianiu nazwiska przyjaciela.
  Alisson niezwłocznie przylgnęła do niego obejmując mocno jego ciało, gdy wstrząsnął nim spazmatyczny szloch. Powoli głaskała go po głowie i karku, szeptała do ucha kojącym głosem, że będzie dobrze. Brzydziła się sobą za tak paskudne kłamstwo, jednak za wszelką cenę starała się przejąć od niego chociaż część bólu, zdjąć z niego ciężar tej wiadomości, choć sama ledwo powstrzymywała łzy napływające jej do oczu.

***

24 godziny po:

 - Jesteś pewny, że mamy wszystko? - Zapytała po raz setny, podczas gdy wysoki blondyn krzątał się jeszcze po sypialni i szukał kluczyków do samochodu. Jada chwila mieli wsiąść do pojazdu i na 2 miesiące zniknąć z Los Angeles. Drgnęła niespokojnie słysząc dźwięk telefonu. Zanim jej przyjaciel zdążył zareagować, już zbiegała po schodach stukając obcasami o każdy stopień.
 - Rezydencja Duff'a McKagan'a, Elizabeth Price przy telefonie - w czym mogę pomóc? - Oznajmiła ostentacyjnie opierając się o ścianę. Wiedziała, że Michael na nią patrzy. - Oh, cześć Izzy! Zaraz jedziemy do Seattle, więc... - Przerwał jej chłodny ton znajomego, szybko przekazana wiadomość i głuchy dźwięk odłożonej słuchawki. Spojrzała na aparat, a potem na swojego przyjaciela. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale w tej chwili nic nie przychodziło jej do głowy. Odłożyła słuchawkę i spojrzała na niego ze łzami wściekłości w oczach.
 - Nie powiedziałeś mi... Jak mogłeś mi nie powiedzieć?! Mikey, do cholery! - Krzyknęła. Ze złością kopnęła w fotel, który nie poruszył się ani o centymetr.
 - Ja... Nie chce tam jechać... Nie chce tego widzieć. - Powiedział zbijając wzrok w okno.
 - Nic mnie nie obchodzi, że nie chcesz! Przebieraj się w tej chwili, jedziemy do Indiany! - Krzyknęła podchodząc do swojej torby. Otworzyła ją i wyrzuciła połowę zawartości zanim znalazła prostą czarną sukienkę. - Na co czekasz? W tej chwili ubieraj cholerną marynarkę McKagan! - Upchnęła rozrzucane ubrania z powrotem do torby i przepchnęła się obok niego na schodach. - Po drodze jeszcze zgarniemy Stevena.
  Nienawidził jej w takim humorze. A najbardziej nienawidził tego, że jest w nim wtedy, gdy to on ją zawiedzie. Nienawidził wiedzy, że ją rozczarował. Przycisnął czoło do chłodnej ściany i uderzył w nią lekko pięścią.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Just ride, baby.-18.

Ale porażka. Minął pawie rok od ostatniego rozdziału, pewnie nikt nie pamięta już o co chodzi, a ja czuję niedosyt. Postanowiłam zakończyć to opowiadanie, ale co z tego wyjdzie... na prawdę nie wiem. Pozdrawiam wszystkich starych czytelników i obiecuję spróbować nadrobić blogi gdzie mam zaległości.


   Ze spokojnego snu wyrwał ją dźwięk telefonu. Otworzyła leniwie oczy i usiadła. Głowa ją bolała, przetarła oczy dłońmi i wstała. Wyszła na korytarz i odebrała telefon jeszcze nie do końca przytomna.
 -Halo?-Powiedziała ziewając. Przeciągnęła się leniwie.
 -Amy!-Usłyszała w słuchawce znajomy głos i uśmiechnęła się lekko.
-Will, cześć. Coś się stało, że dzwonisz tak wcześnie?
-Wcześnie? Jest po drugiej... Nie ważne. Słuchaj, wiesz gdzie jest Steven?-Napotkała swoje spojrzenie w lustrze i dopiero teraz zauważyła, że jest całkowicie naga. Cholera, pomyślała rozglądając się gorączkowo.
-Ten blondyn? Nie, nie widziałam go od wczoraj.-Nienawidziła kłamać, ale nie miała innego wyjścia. Will nie mógł się dowiedzieć co łączy ją z tym chłopakiem. - Muszę kończyć, cześć.-Powiedziała szybko odkładając słuchawkę i wróciła do pokoju. Tak jak myślała, w jej łóżku leżał Adler. Westchnęła cicho. To już któraś taka sytuacja, że pije do nieprzytomności, ten chłopak ją odprowadza i lądują razem w łóżku. Chwyciła jedwabny szlafrok i zarzuciła go na ramiona. Wyszła do kuchni.
   To się musi w końcu skończyć. A przynajmniej tak sobie powtarzała. Steven to dobry człowiek, wspaniały mężczyzna i zasługuje na kogoś kto go pokocha, a ona mu tego nie da. Ani jemu, ani już nikomu innemu. Jedyne co przyniesie mu związek z nią to cierpienie, którego nie życzyłaby największemu wrogowi.
  Weszła pod prysznic i włączyła gorącą wodę, a błogie uczucie ogarnęło ją w jednej chwili. Czuła jak schodzi z niej cały bród. Z ciała i chwilowo z duszy. Gdy wyjdzie, blondyna już nie będzie. To taki ich niepisany układ. Ona się budzi i bierze kąpiel, a on w tym czasie wypija kawę i wychodzi zanim Amy skończy. Im obu było to na rękę. Tak samo jak nie wspominanie nikomu o relacji, która ich łączy. A przynajmniej ona tak sądziła.

***

  Znowu to samo. Znów musi wychodzić zanim ona wyjdzie z łazienki. Nienawidził tego, chciał zostać. Chciał powiedzieć wszystkim o tym co ich łączy, ale nie mógł. Za dobrze pamiętał reakcję dziewczyny po pierwszej nocy z nim. Płakała to za mało powiedziane. Wpadła w prawdziwą histerię, była przerażona ewentualnością, że zdradza swojego zmarłego męża. Niedługo minie rok od jego śmierci, a ona wciąż ma problemy ze snem, budzi się w nocy z krzykiem, jest rozkojarzona, przygaszona. Chciał by go pokochała, chciał dać jej szczęście. Bardzo chciał, ale nie mógł. Nie ważne jak bardzo się starał, napotykał przeszkodę, mur nie do pokonania. Był bezsilny, czuł się bezsilny.
  Z cichym westchnieniem zamknął za sobą drzwi.

***

   Była znudzona. Za każdym razem gdy Izzy wychodził, nie miała nic do roboty, czuła się samotna, nie wiedziała co ze sobą zrobić. Clary była w pracy, albo pisała książkę, Amy siedziała w szpitalu, a Lizzy pracowała w salonie kosmetycznym. Uniosła swoje dłonie i uważnie obejrzała swoje paznokcie. W zasadzie przyda jej się wizyta u kosmetyczki. Wzięła torbę i wyszła. Nie miała daleko, więc poszła na piechotę.
 - Alisson? - Lizzy uśmiechnęła się szeroko. Nie spodziewała się zobaczyć tu koleżanki, nie widziały się dość dawno, pech chciał, że często się mijały. - Paznokcie? Chodź, mam wolne pół godziny. - Pociągnęła ją w swój ulubiony kąt i posadziła na przeciwko siebie. - Jak praca?
 - Nijak. - Skrzywiła się mimowolnie. Od dawna szukała, była na tysiącach kastingów do filmów i do sztuk teatralnych. Nie wyszło. Koniec końców zaczęła dawać lekcje gry na pianinie, ale miała tylko dwóch uczniów. - Szkoda gadać, a u Ciebie?
 - Możliwe, że za jakieś pół roku pojadę do Seattle. Odwiedzić ojca i starych znajomych.
 - Duff pojedzie z tobą?
 - Może... Jeśli do tej pory wrócą z trasy. Swoją drogą nadal nie rozumiem jak Axl mógł tak potraktować Stevena. Podobała mi się jego perkusja, a on go wyrzucił.
 - Nie bądź surowa, Adler przesadza z narkotykami, póki nie pójdzie na odwyk nie ma co myśleć o graniu. - Liv obserwowała jak zgrabne palce przyjaciółki sprawnie piłują jej paznokcie. - Lizzy... Jeff i ja myślimy o ślubie...