piątek, 28 czerwca 2013

Just ride, baby.-13.

No dobra, to dedykuję ten rozdział dla Rose,
bo ma urodziny. Więcej rozpisywać się nie będę,
co wszystko już jej w życzeniach napisałam.
Wiem, że pewnie tego nie przeczyta, no ale... trudno.

   Szła korytarzem w stronę swojego gabinetu. Miała zamiar jak najszybciej się przebrać i pojechać do domu, by odrobić ten stracony dzień wolny. Tan na prawdę do pracy miała wrócić dopiero dwa dni po powrocie do Los Angeles, ale ta sytuacja z Jeffreyem...
 -Amy!-Z zamyślenia wyrwał ją głos jednej z pielęgniarek imieniem Neomi. Często w przerwach chodziły razem na lunch, albo kawę.-Jacyś ludzie się awanturują pod pokojem Isbella.- Rudowłosa skinęła głową i westchnęła ciężko. Weszła do swojego gabinetu, przebrała się i narzuciła na siebie tylko biały kitel, po czym puściła pomieszczenie i ruszyła do pokoju swojego pacjenta stukając koturnami o białą posadzkę.
   Już z daleka słyszała tak dobrze znany jej krzyk. Co prawda głos jej brata był teraz dużo niższy, niż wtedy gdy wyjeżdżał z Indiany, ale to w końcu jej brat. Poznałaby go wszędzie. Wyszła zza rogu i aż zaparło jej dech gdy go zobaczyła. Stał i rozmawiał, a raczej krzyczał na szatynkę, którą widziała już i w klubie i na lotnisku, podczas gdy jakaś brunetka i mulat próbowali go uspokoić. Amy przewróciła tylko oczami. Zbyt dobrze pamiętała szopki jakie odstawiał. Podeszła do nich i rzuciła przesłodzonym tonem.
 -Może przynieść coś na uspokojenie?- Zwróciła tymi słowami uwagę wszystkich zebranych.-Jestem zmuszona prosić pana o łaskawe zamknięcie się, panie Rose.-Założyła ręce na piersi czekając na reakcję. Nie dostała jej. Pokręciła głową ze zrezygnowaniem i machnęła na niego ręką.-Chodź Will, musimy porozmawiać.-Chwyciła go pod ramie i pociągnęła go za sobą do pokoju gdzie leżał nieprzytomny Stradlin. Miała nadzieję, że wiarygodnie zagrała swoją rolę, bo w środku aż brzuch rozbolał ją ze stresu. A czym w zasadzie się stresowała? Bardzo dobre pytanie. W końcu to jej brat, prawda? Brat, który nie pisał od sześciu lat, który nie ma pojęcia jak wyglądało jej życie i co się wydarzyło. A teraz? Teraz stał przed nią z szeroko otwartymi oczami i nie mógł wykrztusić słowa, podczas gdy do jej oczu cisnęły się łzy.
 -A-Am.?-Szepnął dotykając jej rudych kosmyków.-Moja mała siostrzyczka Amy...-Widząc jej łzy przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno. Dziewczyna próbowała się uspokoić, ale na nic się to zdało. Załkała cicho niszcząc mu t-shirt wbijając paznokcie w jego kark. Tak bardzo pragnęła jego bliskości, pocieszenia, miłości, którą tylko brat potrafił dać siostrze. Fakt faktem, zaprzyjaźniła się z Nickiem, barmanem w Rainbow, ale nie potrafiła mu w pełni zaufać. Nie tak jak William'owi, który wystawił ją na niezłą próbę życia zostawiając samą. Ile razy płakała w poduszkę nie mogąc mu się wyżalić, zaznać czułości, jaką tylko rodzeństwo potrafi dzielić.-No już mała... Już dobrze, jestem tu skarbie... Ciii...-Szeptał jej uspokajająco do ucha.
   Odsunęła się od niego po dłuższej chwili ocierając łzy, które rozmazały jej makijaż.
 -P-Przeprzaszam... Po prostu... Tyle się wydarzyło przez ten czas... O tylu rzeczach chciałabym Ci opowiedzieć...-Pociągnęła nosem.-Ale to potem... Teraz Jeff jest ważny... Widziałam... No dobra, słyszałam, jak jakiś facet go postrzelił. Wcześniej o czymś rozmawiali... Zdaje się, że o narkotykach. W każdym razie, tek koleś go postrzelił i uciekł. Zadzwoniłam po pomoc, potem zoperowałam... Izzy, bo zdaje się, że teraz tak wszyscy do niego mówią, jest w śpiączce. Wyliże się, ale musimy poczekać, aż zszyta rana się zrośnie na tyle, by mógł siadać. Na razie widzę jego najbliższe dwa tygodnie w tym łóżku. Ale spokojnie, będzie dobrze i ani się obejrzysz, znów będziecie nagrywać.-Uśmiechnęła się do niego delikatnie z zeszklonymi oczami. Mówiąc co chwile nabierała oddechu, a głos trząsł się jej niemiłosiernie.
 -Amy...-Przerwała mu kręcąc głową, po czym wyciągnęła z kieszeni notes i długopis. Naskrobała coś szybko i oderwała kartkę.
 -Nie, Axl... Ja dam sobie radę, to on potrzebuje na razie twojej uwagi.-Podała mu świstek papieru.-Tu masz mój numer i adres. Tylko jeśli będziesz chciała przyjechać, to zadzwoń najpierw. Często jestem poza domem.-Westchnęła cicho próbując się uspokoić. Po czym przytuliła go jeszcze raz i wyszła z pomieszczenia chowając twarzy pod włosami.
 -Właśnie widzę jak sobie radzisz...-Mruknął smętnie, ale posłusznie usiadł na plastikowym krześle i spojrzał na nieprzytomnego przyjaciela.
***
   Będąc już w swoim gabinecie przemyła twarz wodą zmywając resztki makijażu. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze nie mogąc powstrzymać jęku. Wyglądała okropnie, opuchnięte od płaczu oczy, potargane włosy, zaczerwieniony nos, popękane usta i cera poniżej jakiejkolwiek krytyki. Tak źle nie wyglądała chyba jeszcze nigdy, ale od kiedy umarł Daniel... Od tego czasu nic się nie układało, a ona czuła się coraz gorzej.
   Z westchnieniem wytarła twarz o swój puchaty kremowy ręcznik i wyciągnęła swoja kosmetyczkę. Zawsze trzymała jakieś kosmetyki, w końcu pracowała w szpitalu, nie raz trzeba przekazać złą wiadomość, a wdzięczność rozmazanych kobiet bywa czasem na prawdę nie do opisania. Szybko zakryła niedoskonałości pudrem, namalowała cienkie kreski i pomalowała rzęsy tuszem doprowadzając się do stanu: "Może być, chociaż w jak tylko dotrę do domu to to zniknie z mojej twarzy". Odwiesiła kitel na wieszak i ubrała swoją granatową koszulę. Wpakowywała swoje rzeczy do torebki gdy usłyszała pukanie.
 -Proszę.-Zawołała i po chwili usłyszała dźwięk zamykanych i otwieranych drzwi.-Tak? W czym mogę pomóc?-Zapytała nie podnosząc nawet głowy. Przeczesała palcami włosy i odwróciła się w stronę blondyna, który nie mógł wykrztusić słowa.
 -Halo? Jest tam ktoś?-Pomachała mu ręką przed oczami uśmiechając się delikatnie.
 -Jestem Steven Adler.-Przedstawił się podają jej dłoń. Uśmiechnęła się szerzej unosząc brwi.
 -Cześć Steven, jestem Amy Rose.-Przedstawiła się korzystając już oficjalnie ze swojego nowego nazwiska. Chłopak uśmiechnął się szeroko robiąc na niej niezwykle dobre wrażenie.-Chodźmy na korytarz, dobrze?-Gdy wyszli już z pomieszczenia, podała mu torebkę, podczas gdy sama zajęła się zamykaniem drzwi na klucz.
 -Słuchaj Amy... Nie chciałabyś może wyjść gdzieś wieczorem?-Zapytał gdy stojąc przy niej z tą torbą.
 -Wiesz... Myślę, że musiałbyś najpierw zapytać o pozwolenie mojego brata.-Uśmiechnęła się do niego zabierając swoją własność z jego rąk. Puściła mu perskie oko i zostawiając zdezorientowanego na środku korytarza. Zadziwiające, jak niektórzy ludzie potrafią naprawić komuś humor samym tym, że są.

***

   Jak piękne jest Los Angeles o zachodzie słońca... Pasma w ciepłych pomarańczowo-różowych barwach zalewały ulice Miasta Aniołów dając uczucie kończącego się ciepła na twarzach mniej lub bardziej niezadowolonych z życia ludzi. Jednak obserwując to wszystko z góry, z pierwszego "O" w napisie "Hollywood"  Elizabeth miała co do tego nieco inne odczucia. Dziewczyna ostatnimi czasy widziała na świecie przede wszystkim piękno, starała się z każdej, nawet najgorszej sytuacji wykrzesać nieco pozytywów. Dlaczego? Sama tego nie wiedziała. Od kiedy jej matka zmarła postawiła sobie na cel: Znaleźć swoje miejsce w tym wszystkim i nie martwić się na zapas, żyć chwilą. Taką zasadę wyznawała jej rodzicielka, a Lisa zawsze podziwiała mamę za tak wspaniałe podejście do życia. A jak widać, nie daleko pada jabłko od jabłoni.
 -A kochasz ją?-Blondyn spojrzał na nią zaskoczony odrywając spojrzenie od złotej obrączki na jego dłoni, ale blondynka w dalszym ciągu wpatrywała się w horyzont. Od kiedy skończył jej opowiadać co zaszło między nim a Vanessą nie odezwała się ani słowa. Nie wiedział ile już tam siedział czekając na jakąś reakcję z jej strony, może 15 minut, może godzinę. Przy blondynce zawsze tracił rachubę czasu. Spuścił znów wzrok na pierścionek, który obracał w palcach.
 -Jest wyjątkowa...-Szepnął w końcu.
 -Ale czy ją kochasz.- Tym razem odwróciła głowę w jego stronę.-Może być na prawe wspaniałą osobą, co prawda widziałam ją tylko raz i zamieniłyśmy może dwa słowa, ale wydaje mi się na prawdę fajną dziewczyną. Jednak pytanie brzmi, czy ją kochasz.-Czuł jak przeszywa go spojrzenie jej orzechowych oczu i westchnął ciężko.
 -N-nie wiem...
 -W takim razie dobrze zrobiła.
 -Jak to?-Zmarszczył brwi.
 -Posłuchaj.-Usiadła na przeciw niego w siadzie skrzyżnym.-Wyobraź sobie jak ona się czuła. Kochała, lub nadal Cię kocha, a ty nie jesteś pewien co do niej czujesz. Widzi jak się od niej odsuwasz, że coraz rzadziej zwracasz na nią uwagę, znikasz wieczorami i nie wracasz na noc, nie dotykasz i nie traktujesz tak jak traktować powinieneś swoją żonę. Nie chciałabym się tak czuć. Niechciana, zapomniana, nieatrakcyjna...
 -Ale Van jest jedną z najsexwonieszych kobiet jakie poznałem!-Przerwał jej szybko.
 -A pokazujesz jej to? No dalej McKagan, kiedy się z nią ostatnio kochałeś?-Widząc, że chce odpowiedzieć, dodała szybko.- Ale KOCHAŁEŚ, tak z uczuciem. Bo pieprzyć się możesz ze zwykłą dziwką z burdelu.
 -Nie pamiętam.
-No właśnie. Jedyne co teraz możesz, to podziwiać ją, że przerwała to zanim było za późno.-Uśmiechnęła się do niego pocieszająco, po czym wróciła do obserwowania zachodzącego słońca. McKagan z powrotem spuścił wzrok na złotą obrączkę. Jednak tym razem jego usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Lizzy miała rację, jedyne co mógł zrobić, to podziwiać Van, za wszystko co dla niego zrobiła.

____________
No więc wena wróciła, hehe. Czy to pójdzie na dłuższą metę, zobaczymy. Bardzo dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem, dałyście mi motywację do napisania tego rozdziału gdzie... Gdzie w zasadzie dość dużo się rozwiązuję. Ja osobiście nie wiem co o tym myśleć, jak pisałam bardziej mi się podobało niż gdy pisałam, niż gdy potem czytałam, no ale ocenę pozostawiam wam.
 Bardzo, BARDZO dziękuję za prawie 16 000 wyświetleń. To dla mnie naprawdę duża liczba, i widząc jak codziennie jest tego więcej to wręcz rozpiera mnie duma.
 Nadal proszę o komentarze, bo to bardzo motywujące ;)
Jeśli macie jakieś pytania to zapraszam na mojego aska http://ask.fm/Clarissa64

sobota, 22 czerwca 2013

Just ride, baby. - 12

-Stary, jakie to jest cholernie niesprawiedliwe...-Łagodzący odgłos oceanu przerwał Axl. Mulat skrzywił się nieznacznie i spojrzał na przyjaciela. Rudowłosy miał zwieszoną głowę, a na jego twarzy malowało się załamanie. -Dlaczego ja po prostu nie potrafię ogarnąć dupy i nie ranić jej na każdym kroku?-Slash nie odezwał się, tylko ponownie wbił wzrok w wodę. Nie wiedział co odpowiedzieć. Prawda była taka, że Rose wielokrotnie skrzywdził Clary, nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Mimo to, starał się i bardzo ją kochał, wszyscy to wiedzieli, zwłaszcza ona. Problem w tym, że powoli przestawała wierzyć, traciła nadzieję.
-Chodź się przejść. Może zrobi Ci się lepiej.-Chwycił przyjaciela pod ramię i pomógł mu wstać.-Na dalej Axl, rusz dupę.
   Szli w milczeniu przez dłuższy czas. Saul widział zamyślenie na twarzy wokalisty, nie zamierzał mu w tym przeszkadzać. Chłopak miał to do siebie, że wystarczyła mu obecność kogoś bliskiego. Usłyszeli hałas. Muzyka, śmiechy, rozmowy. Po chwili ich oczom ukazała się spora grupa imprezowiczów. Dziewczyny w strojach kąpielowych, alkohol, grill... Czego więcej trzeba im do szczęścia?
 -Chodź, wkręcimy się.-Zaproponował gitarzysta  ciągnąć za sobą przyjaciela. Jego uwagę przykuła dziewczyna leżąca na ręczniku w okularach przeciwsłonecznych. Miała na sobie czarny kostium uwydatniający jej kształty.-Ej, czy to nie jest przypadkiem...-Urwał widząc idącego w jej stronę mokrego chłopaka. Ciemnowłosy pochylił się i zawisnął nad dziewczyną, by zaraz położyć się na niej mocząc jej nagrzaną skórę. Usłyszeli znany im pisk zaskoczenia i śmiech. Ciemnowłosy uniósł się na rękach, a ona podniosła się na łokciach. Zdjęła okulary, a chłopak pocałował ją prosto w usta. Zaskoczona opadła na ręcznik odsuwając się od niego. Nie wyglądała na zadowoloną.
 -Kurwa, no nie wierzę...-Axl z furią w oczach rzucił się w ich stronę. Odepchnął chłopaka przybliżającego się do brunetki i uderzył go w szczękę. Mulat popędził za nim i próbował obezwładnić.-Ty chuju, jakim pieprzonym prawem całujesz moją dziewczynę!-Darł się w ten sposób, a Clary podeszła do poszkodowanego.
 -Erick, nic Ci nie jest?-Zapytała z troska kucając przy ciemnowłosym.
 -Nie, wszystko w porządku.-Otarł swoją wargę.

 -To dobrze... -Powiedziała z wyraźną ulgą, po czym wymierzyła mu siarczysty policzek.-Nie masz prawa mnie całować. To co nas łączyło na studiach, nic już nie znaczy.-Powiedziała głośno, podczas gdy jej znajomi zebrali się w okół nich. Wstała i podeszła do rzucającego się Rosa.-Dlaczego i to robisz?-Zapytała biorąc jego twarz w dłonie, co wyraźnie go uspokoiło. Spojrzała mu głęboko w oczy przeszklonymi oczami.-Nie jesteśmy już razem. Will, to koniec. Za bardzo mnie skrzywdziłeś.-Puściła jego twarz, po czym skierowała się do swoich rzeczy.
 -Żadne kurwa koniec! Clary do cholery, nie pozwolę Ci na to!-Wrzasnął podchodząc do niej. Szarpnął ją za ramie, przez co syknęła z bólu.
 -Dlaczego?! Aż tak bardzo mnie nienawidzisz?! Czym sobie na to zasłużyłam, co?!-Wyrwała mu się, a łzy popłynęły jej po policzkach.
 -Co...? A-ale...-Zająknął się. Ujął jej twarz w dłonie, tak jak ona zrobiła to wcześniej i spojrzał głęboko w oczy.-Przepraszam... C, kocham Cię najbardziej na świecie. Jesteś najważniejsza...-Szepnął.
 -Nie kłam.-Szepnęła.
 -Nigdy. Kochanie, błagam, wróć do mnie... Nie potrafię bez Ciebie żyć...-Patrzył w zapłakane oczy dziewczyny. Czekał na jakąś reakcje, odpowiedź. Nie wiedział ile wysiłku ją to kosztowało, nie słyszał wewnętrznej walki z samą sobą. Nie zwrócił nawet uwagi ile czasu zbierała w sobie odwagę i ile razy odchrząknęła by móc wypowiedzieć te dwa ostatnie, z pozoru proste słowa.
 -Ostatnia szansa.

***
   Oczy. Piękne zielone oczy, za razem tak bardzo bliskie jak i dalekie. Wystarczyło jedno spojrzenie, by przypomnieć sobie wszystko.Dosłownie wszystko. Jej długie rude włosy, prosty nos, pełne usta, piegowate policzki i pełne nadziei spojrzenie. To wystarczyło, by przypomnieć sobie, jak musiał ją zranić wyjeżdżając. Niemal widział przed oczami rozczarowanie na jej twarzy. Na ślicznej buźce jego małej Amy...
   Cichy, natarczywy dźwięk maszyny badającej puls przebił się do jego świadomości jak przez mgłę skutecznie przywracając mu przytomność. Powoli otworzył oczy tracąc obraz dziewczyny, by zobaczyć jej starszą wersję. Starszą, prawdziwszą, zmartwioną. Wpatrywała się w niego natarczywie. Dopiero po chwili zauważył biały kitel który miała na sobie. Uniósł delikatnie brwi w górę i chciał coś powiedzieć, jednak z zaschniętego gardła zdołał wydobyć tylko cichy jęk. Dziewczyna westchnęła i podeszła bliżej. Uniosła mu delikatnie głowę i pomogła napić się wody z kubeczka stojącego na szafce tuż przy łóżku.
 -Coś ty ze sobą zrobił, co Jeff?-Uśmiechnął się delikatnie słysząc jak wypowiada jego imię z czułością.-Wiedziałam, że ten wyjazd to zły pomysł... Od samego początku to wiedziałam.-Przysiadła na łóżku i okryła jego dłoń swoją.-Miałeś dużo szczęścia... Cii... Nic nie mów.- Uciszyła go gdy otworzył usta chcąc jej przerwać.-Przeżyłeś operację, co samo w sobie jest cudem. Musisz odpoczywać. Podaj mi numer Willa... Przepraszam, Axl'a. Jako twój lekarz, mam obowiązek zawiadomić najbliższych. Chyba, że masz dziewczynę, to wolę z nią pogadać.
 -Portfel...-Wyszeptał ledwo słyszalnie i podeszła do jego kurki wiszącej na wieszaku przy drzwiach. Z wewnętrznej kieszeni wyciągnęła poszukiwaną rzecz i przytaknęła. Wróciła do łóżka chorego i westchnęła.
 -Dam Ci środki nasenne, musisz wypoczywać...-Szepnęła biorąc do ręki przygotowaną wcześniej strzykawkę z przeźroczystą substancją i wstrzyknęła ją do kroplówki.-Do zobaczenia za parę godzin.-Powiedziała jeszcze zanim zasnął.
   Z westchnieniem udała się do swojego gabinetu i opadła zmęczona na fotel. Zaczęła przeszukiwać portfel zostawiając wszystko na swoim miejscu. Stare rachunki, kostka, jakiś tekst piosenki zapisany na brudnej kartce, kolejny rachunek i zniszczony kawałek papieru z zapisanym numerem. Nigdzie nie było napisane do kogo numer należał, więc musiała polegać na ślepym trafie. Wykręciła numer i przyłożyła słuchawkę do ucha. Sygnał. Drugi. Trzeci.
 -Słucham?-Miał spokojny głos. Milczała przez chwilę.-HALO?!-Odchrząknęła i wysiliła się na najbardziej rzeczowy ton na jaki było ją stać
 .-Dzwonię ze szpitala 9201 Wschodnie Sunset Blvd. Pana przyjaciel Jeffrey Isbell został pobity i postrzelony wczorajszej nocy przy klubie Rainbow. Wygląda na to, że jest pan jedyną najbliższą osobą, jaką miałam możliwość poinformować.-Powiedziała podstawową formułkę i wypuściła powoli powietrze czekając na odpowiedź.
 -D-dobrze... Dziękuję. Będę najszybciej jak się da. Do zobaczenia Pani...
 -Amy. Amy Bailey.-Szepnęła łamiącym się głosem odkładając słuchawkę.-Brawo idiotko... Boisz się pogadać z własnym bratem...-Odgarnęła włosy z twarzy i westchnęła ciężko wracając do pracy.
***
   Co teraz? Ma po raz kolejny przymknąć na to oko? Po rak kolejny udać, że nawet nie zauważyła jego nocnego wyjścia? Była zmęczona udawanie, ratowaniem tego związku na siłę.  Przecież to nic nie da, prawda? Gdyby choć trochę mu zależało, okazałby to. Nie była w stanie zmusić kogoś do miłości, nawet tego nie chciała. Co jest ważniejsze, kochać, czy być kochanym? Bez jednego nie ma drugiego, to się uzupełnia, by dać ludziom szczęście.
   Siedział na przeciw niej z piwem w ręce i czytał gazetę. Jakie to typowe. Nie ma go w domu całą noc, rano przychodzi i zachowuje się jakby nigdy nic.
 -Duff...-Powiedziała, a on leniwie podniósł na nią wzrok.-Gdzie byłeś?-Zapytała.
 -No wiesz...-Nie dokończył.
 -Nie, nie wiem.-Westchnął głośno. Dobrze wiedziała, że nie lubił takich rozmów.-A chciałabym wiedzieć gdzie do cholery jest w nocy mój maż.-Warknęła. Mówiąc to po raz kolejny wydawało jej się, że to wszystko jest pomyłką.-Myślisz, że nie zauważyłam, jak wychodzisz w środku nocy? Myślisz, że nie wstaję i nie patrzę przez okno w którym kierunku idziesz? Że nie czekam pieprzonych godzin, żebyś się pojawił?!-Krzyknęła wrzucając naczynia do zlewu. Nie mogła powstrzymać potoku słów, które od dawna jej ciążyły.-To wszystko jest jakąś pomyłką.
 -Co masz na myśli?-Stanął za nią, a ona odwróciła się w jego stronę.
 -Wszystko! Ślub, mieszkanie, WSZYSTKO. Nie wiem dlaczego się oświadczyłeś, ani dlaczego się zgodziłam. Ale zakończę to, co zaczęłam.-Zdjęła z palca obrączkę i podała mu ją.-Nie mam na to już sił.-Szepnęła i pozwalając by łzy swobodnie spłynęły jej po policzkach wyszła do sypialni, zostawiając blondyna wpatrującego się z niedowierzaniem na złoty pierścionek w jego ręce.

____________
Rozdział krótki i równie beznadziejny co moje samopoczucie.
Pod ostatnim rozdziałem było chyba 3, albo 4 komentarze na temat, więc proszę... nie, BŁAGAM! Jeśli czytasz to, to chociaż napisz, że czytasz. Bo poważnie się zastanawiam nas usunięciem bloga.

środa, 5 czerwca 2013

Just ride, baby.-11

Rozdział dedykuję Mojej Angie, bo pomogła mi już z 2 rozdziałem i gdyby nie ona, pewnie ciągle byście czekali.
Dla Patty, bo te rozmowy i wgl. XD no i rzecz jasna Hani bo była moim testerem i się nie poryczała czytając to , dlatego stwierdziłam, że NIE UMIEM WZRUSZAĆ LUDZI. ;c
wybaczcie ewentualne błędy, czy coś, ale nie miałam już siły sprawdzać ;/ możecie śmiało wypominać! ^^
Dodałabym 2 godz. wcześniej, ale mi prąd odcięli. ;c
no... więc... enjoy, czy coś...

   Koszmar. Całe życie to jeden wielki koszmar. Zły sen, który urzeczywistnia się z każdą minutą. Moment, w którym jesteśmy bezsilni i albo się poddajemy, albo walczymy, podczas gdy inni załamują ręce i patrzą na nas z politowaniem.
   Amy od dłuższego czasu była właśnie w takiej sytuacji, ale walczyła. Próbowała dać sobie radę, próbowała... Czy jej wychodziło? A to już zupełnie inna sprawa. Nick, barman który stał się jej przyjacielem, gdyby nie on, pewnie nie dała by rady. Pewnie popadłaby w pracoholizm, w który i tak się już zagłębia.
   Zaśmiała się pod nosem zdając sobie sprawę w jak beznadziejnej sytuacji się znajduję. Idzie pustą, ledwo oświetloną ulicą ciągnąc za sobą walizkę i naraża się na niebezpieczeństwo. Ciszę przerwały krzyki dwóch mężczyzn. Stanęła i zaczęła nasłuchiwać. Krzyki, teraz już jednego człowieka, przerwał wystrzał. Rudowłosa szybko zlokalizowała źródło dźwięku i pobiegła w tamtą stronę najciszej jak potrafiła. Ostrożnie wyjrzała za muru i zobaczyła jak barczysty blondyn szuka czegoś w kurtce siedzącego pod ścianą szatyna.
 -Fuck, tu nic nie ma!-Krzyknął wstając i schował pistolet do spodni.
 -Mówiłem...-Cichy głos rannego ociekał ironią.-Spieprzaj stąd jeśli nie chcesz kłopotów.-Wyszeptał ledwo słyszalnie chłopak. Jego oprawca wstał i uciekł z miejsca zbrodni.
   Amy poczekała chwilę i zerwała się z miejsca. Szybko przedostała się do rannego. Chłopak miał przymknięte oczy, dlatego dziewczyna chwyciła go za policzki. Uniósł powieki i spojrzał w jej oczy, podczas gdy ona szeptała do niego uspokajająco.
 -Jestem lekarzem, pomogę Ci... Muszę zobaczyć ranę... Nie wolno zamykać Ci oczu.-Oddychał ciężko próbując utrzymać przytomność podczas gdy rudowłosa podniosła jego koszulkę i zobaczyła dość poważną ranę na brzuchu.-Cholera... Trzeba zadzwonić po pomoc, trzeba operować...- Mruknęła sama do siebie.-Jak się nazywasz?-Próbowała nawiązać z nim jakiś kontakt, by tylko nie zemdlał. Ściągnęła jinsową kurtkę i koszulkę pozostając w samym staniku.
 -Izzy... Co ty robisz?-Wpatrywał się w nią zdezorientowany, podczas gdy ona przyłożyła koszulkę do rany.
 -Ja jestem Amy. Chcę chociaż częściowo zatamować krwawienie...-Ubrała kurtkę i zapięła jej guziki, a następnie chwyciła jego dłoń i położyła na koszulce.-Przyciskaj mocno, straciłeś już dużo krwi. Idę zadzwonić po karetkę.-Po tych słowach wstała i odbiegła zostawiając go.
   Chłopak przymkną oczy i starał się intensywnie myśleć. To spojrzenie, te rude włosy... Widział tę dziewczynę wcześniej i w barze i na lotnisku, a o ile nie był pewien wtedy, czy wzrok go nie zawodzi, teraz miał 99% pewności, że owa Amy, jest tą samą Amy z którą nieraz spotykał się po kryjomu, tak by Axl nie zauważył. Tą samą, która chciała zbawić świat, która z zaangażowaniem i fascynacją opowiadała mu o swoich marzeniach, tak jak on jej o swoich. Tą samą a jednocześnie tak inną.
   Gdy wróciła na jej twarzy malowało się zdenerwowanie. Miała ostrzejsze rysy twarzy niż kiedyś, widać, że dojrzała, co powoli ją niszczyło.
   Niedługo potem nadjechała karetka. W samą porę, bo ledwo przytomny chłopak, stracił o wiele za dużo krwi.
***
 -Lizzy... Miłej zabawy, ja już idę źle się czuję...-Clary szepnęła blondynce na ucho uśmiechając się przepraszająco.-Źle się czuję, pójdę już.
 -No dobra, uważaj na siebie. I dzięki, że przyszłaś.-Uścisnęła się, a potem brunetka szepnęła to samo Vanessie i Alisson, po czym wyszła z lokalu w sam środek burzy.
   Opatuliła się szczelnie swoją skórzaną kurtką i ruszyła szybkim krokiem w stronę swojego mieszkania. Wpatrywała się w swoje chlupoczące, przemoknięte trampki i myślała. Intensywnie myślała o Axl'u. Kochała go, tego była pewna, ale to co teraz czuła, to przede wszystkim strach. Przypomniała jej się sytuacja z popołudnia, jak najpierw ją obezwładnił, a potem uderzył. Co prawda, była dorosła, potrafiła się obronić, ale prawda jest taka, że gdyby nie Slash i Izzy, pewnie nie wyszła by z tego starcia cała.
   W jej oczach stanęły łzy, więc szybko pociągnęła nosem i podniosła wzrok. Zobaczyła blok w którym znajdowało się jej mieszkanie. Nie mogła tam pójść... Axl też tam mieszka, ma kluczę, nie miała by szans by czuć się tam teraz bezpiecznie, więc gdzie ma się podziać? Przymknęła oczy i wytężyła umysł, który i tak pracował już na najwyższych obrotach...
   Olśnienie spowodował przejeżdżający obok niej autobus. Zerwała się z miejsca i dobiegła na przestanek omal nie przewracając się pod rodzę, wsiadła do pojazdu. Usiadła na najbliższym wejściu krześle i westchnęła cicho pocierając dłońmi ramiona, by zrobiło się chociaż trochę cieplej. Otarła czarne od makijażu łzy spływające po jej policzkach i zamknęła oczy próbując się uspokoić. Przez całą drogę czuła jak niebezpiecznie drży jej dolna warga.
  Droga z przestanku do miejsca docelowego, jej dzisiejszego azylu była szybka, Clarissa pokonała ją niemal biegiem. Otworzyła bramkę i weszła na dużą posesję, po czym szybkim krokiem dostała się do mosiężnych drewnianych drzwi. Zapukała, z początku cicho, ale gdy nikt nie otwierał, zaczęła pukać głośniej. Po policzkach znów spływały jej łzy, gdy osoba, którą pragnęła zobaczyć teraz najbardziej na świecie otworzyła drzwi.
***
   Siedziała na jednym z plastikowych krzesełek ukrywając twarz w dłoniach. Przebrała się w swoją ulubioną bluzę, którą miała w walizce. Parę jej koleżanek prosiło, by pojechała do domu, ale Amy odmawiała. Za każdym razem mówiła, że chce zostać, aż będzie wiadomo czy on przeżył.
   Ciągle ponownie w myślach odtwarzała jego twarz, za każdym razem skupiając się na czymś innym. A to na włosach, a o na oczach, na ustach lub nosie. Analizowała każdy fragment postaci tajemniczego mężczyzny starając się znaleźć coś co naprowadzi ją na ślad. Znała tego chłopaka, znała już wcześniej, dawno, zanim wyjechała do L.A. A może powinna sięgnąć pamięcią dalej w przeszłość? Może odpowiedź tkwi jeszcze głębiej w jej świadomości? Zaczęła wspominać miesiące zanim jej bart wyjechał. Przywoływała po kolej obrazy osób w których towarzystwie się obracał, aż w końcu trafiła.

   Jego ciepłe wargi musnęły jej policzek, a ona otworzyła oczy. Spojrzała w górę na chłopaka i poczuła jak łzy cisną się jej do oczu. Szatyn uśmiechnął się i przyciągnął bliżej do siebie.
 -Nie płacz mała, jeszcze się spotkamy, obiecuję.- Odsunął ją od siebie na długość ramion i uśmiechnął się szeroko.-Dasz radę. Musisz skupić sie na nauce, a osiągniesz swój cel. Amy, jesteś stworzona do wielkich rzeczy, możesz uratować wielu ludzi, czeka Cię wielka przyszłość. Nie jestem w niej potrzebny, Will też nie. Obaj bylibyśmy dla Ciebie przeszkodą. Jesteś silna, nie potrzebujesz nas.-Dziewczyna odsunęła się od niego ocierając pojedyncze łzy.
 -Gówno prawda.-Pociągnęła nosem.-Dobrze o tym wiesz. Bez was nie będę miała do kogo się zwrócić. Nie chce żebyście jechali... Może to jest cholernie samolubne, ale mam to gdzieś. Chciałabym zatrzymać was przy sobie. Kocham was, obydwaj jesteście dla mnie jak starsi bracia, dobrze o tym wiesz!-Podniosła głos próbując opanować frustrację.
 -Ciszej mała, jest strasznie wcześnie, obudzisz sąsiadów, i na prawdę będziemy musieli zostać.-Jej brat pojawił się za nią, chociaż nie słyszała jego kroków.-Będę pisał, obiecuję.-Przygarnął ją do siebie i przytulił mocno.
 -Przyrzekasz? Choćby nie wiem co, będziesz pisał?-Spojrzała mu prosto w oczy. Dobrze wiedziała, że tego nie znosił.
 -Nic mnie nie powstrzyma. Tornado, powódź, trzęsienie ziemi, czy cokolwiek innego mnie nie powstrzyma!-Zawołał mierzwiąc jej radośnie włosy, po czym wsiadł za kierownicą starego samochodu ojca.-Izzy, chodź!
 -Izzy?-Zdezorientowana spojrzała na Jeffrey'a.
 -Tak. Od dziś ja jestem Izzy Stradlin, a Will to Axl Rose. Ubzdurał sobie, że to lepiej brzmi.
 -Bo tak jest.-Przyznała i przytuliła się do torsu chłopaka najmocniej jak potrafiła. Objął ją ramionami i pocałował w czubek głowy.
 -Kocham Cię Amy. Moja mała siostrzyczko.-Puścił jej oczko i również wsiadł do samochodu. Stała jeszcze chwilę z założonymi rękoma patrząc jak odjeżdżają, po czym odwróciła się i ruszyła z powrotem do domu.

   Amy podniosła się jak oparzona z niewygodnego siedzenia i spojrzała na pielęgniarki wiozące na łóżku nieprzytomnego chłopaka. Podbiegła do nich i spojrzała na śpiącego. W tym świetle widziała go wyraźnie i nie miała już żadnych wątpliwości. To był Jeff Isbell.
***
 -Więc mówisz, że Cię zdradził?-Clary zmierzyła wzrokiem mężczyznę siedzącego na przeciwko niej. Dał jej świeże ubrania, okrył ciepłym kocem i dał kubek gorącego kakao, przez co znów poczuła się jak 16, która w końcu znalazła swoje miejsce na ziemi.
 -Tak.
 -A potem uderzył?-Jej ojciec uniósł brwi do góry.
 -Tak. Ale to było tak, że ja kazałam mu wynosić mi się sprzed oczu, grzecznie mówiąc, a on wychodząc zbił mój ulubiony wazon, a ja sie jeszcze bardziej wkurzyłam i rozwaliłam jego płyty winylowe, a on nazwał mnie suką i dziwką i zrobił pięścią dziurę w ścianie, a ja rzuciłam krzesłem, chociaż nie mam pojęci skąd miałam tyle siły i zaczęłam się drzeć, że nie ma prawa tak do mnie mówić po tym co zrobił, a on mnie złapał za włosy i jakoś dziwnie obezwładnił, powiedziałam, żeby mnie puścił i tak zrobił, a gdy się odwróciłam to uderzył mnie w policzek, na co ja mu oddałam z pięści w szczękę i rzuciłby się na mnie, gdyby nie było tam Slasha i Izziego, którzy go przytrzymali, a ja mu powiedziałam, że to koniec i nie chce go znać i wyszłam i... i...-Brunetka mówiła coraz bardziej roztrzęsionym tonem i pewnie ponownie by się rozpłakała, gdyby Mick nie przytulił by jej do siebie.
 -Wiesz, zawsze współczułem dziewczynom Rosa, dlatego nie byłem zadowolony, że z nim jesteś.-Przyznał niechętnie.-Ale wiesz... Masz dość wpływowego tatę. No w końcu jestem sam Mick Jugger, wokalista zajebistego The Rolling Stones, no nie? Zawsze mogę tu czy tam coś puścić...
 -Przestań tato. Kocham go, nie chce dla niego źle, ale... nie wiem czy potrafię być z kimś, kto mnie nie szanuje...-Przytuliła się do jego klatki i westchnęła głęboko.
 -Z tym musisz poradzić sobie sama. Dobra, dopij kakao i szoruj do łóżka bo już późno, a ty jesteś zmęczona. Możesz spać w swoim starym pokoju, niczego nie ruszałem.-Pogłaskał brunetkę po głowię.
 -Dziękuję.-Według polecenia wypiła kakao i wstała z kanapy. Gdy była już przy schodach obejrzała się za siebie.-Tato...
 -Tak skarbie?
 -Kocham Cię.-Uśmiechnął się do niej ciepło.
 -Ja ciebie też kwiatuszku.

Następnego dnia 8:00
    Mick wszedł po cichu do pokoju i spojrzał na pogrążoną we śnie brunetkę. Uśmiechnął się lekko i przysiadł na łóżku gładząc ją czule po głowie. 'Taka podobna do matki', pomyślał. W cichym westchnieniem położył na stoliku nocnym kremowe pudełeczko z kokardką i otworzył je. Jego oczom ukazało się złote serduszko na łańcuszku. Uśmiechnął się pod nosem i obok prezentu położył kartkę. Ostatni raz spojrzał na swoją, dorosłą już córkę i z uśmiechem na ustach opuścił pomieszczenie pozwalając swojej małej księżniczce spokojnie spać.

(treść liściku)

"Clary,
Słonko, musiałem iść do wytwórni obgadać parę spraw odnośnie kolejnej płyty. Nic ciekawego, uwierz. Co do prezentu... Wiem, że urodziny masz dopiero za tydzień, ale... pomyślałem, że przyda Ci się trochę ciepła w te ciężkie dni.
Do serduszka włożyłem zdjęcie mamy, żeby było Ci raźniej.
Kocham Cie
Tata"