poniedziałek, 11 lutego 2013

Slash story - Piąty cz. II


23.04.1979 r.

   W L.A spędziłam już 3 labo 4 dni. Nie pamiętam dokładnie, bo w tym mieście szybko traci się poczucie czasu. Czasem jak wspominam, jako dorosła kobieta te chwilę, to wszystko zlewa mi się w jedną wielką imprezę. Chociaż moje życie było dość monotonne i nie  pamiętam każdego, mogę przysiąc, że przynajmniej 3/4 z nich kończyły się pijaństwem. Ale do rzeczy.
   Siedziałam w pokoju hotelowym i odliczałam pieniądze. Wolałam wiedzieć na czym stoję, zawsze jakoś udawało mi się zatrzymać coś na czarą godzinę. Liczyłam i liczyłam te pieniądze, gdy moją uwagę przykuł pożegnalny list mamy. A dokładnie ten fragment.

"Twój biologiczny ojciec zawsze płacił alimenty i bardzo chciał się z tobą spotkać, ale ja uważałam, że to za wcześnie. Pamiętaj, że zawsze będziesz mogła się do niego zwrócić o pomoc. To jego numer. 28937863."

   Z wahaniem podniosłam słuchawkę już chyba setny raz od mojego przyjazdu. Zagryzłam wargę zastanawiając się. Zadzwonić, czy nie? A co jeśli mama się myliła, i wcale nie będzie go odchodzić co się ze mną stanie? W końcu jest światowej sławy muzykiem, co go obchodzą pomyłki z przeszłości? Ponownie zerknęłam na mój dobytek. Została mi połowa, bo wydałam na jakieś ubrania i jedzenie. Dobra, niech dzieje się co chce, dzwonie!
   Wpisałam numer i czekałam. Sygnał... Jedne... Drugi...
 - Halo? - Odezwał się tak dobrze znany mi głos po drugiej stronie słuchawki.
 - Dodzwoniłam się do Micka Juggera? - Zapytałam niepewnie. No przecież nie mogłam krzyknąć. "CZEŚĆ TATO! TU CLARY, TWOJA CÓRKA!!"
 - Tak, mogę w czymś pomóc? I z kim właściwie rozmawiam?- W jego głos wkradła się nutka poddenerwowania.
 - Tak, właściwie to bardzo przydała by się pana pomoc. Z-z tej s-strony Clarissa Williams... Córka Angie Williams. - Do moich oczu napływały łzy. - Muszę z panem koniecznie porozmawiać w cztery oczy. Jestem w Los Angeles.
 - A-ale... Dziecko czy ty płaczesz? - Jego ton się zmienił, był wyraźnie zmartwiony, ale zignorowałam jego pytanie tylko pociągnęłam nosem ocierając łzy.
 - Będę czekać w Rainbow do... - Spojrzałam na zegarek wykazujący 17.- Do 19, potem robi się tam chyba niebezpiecznie, tylko błagam, niech pan przyjdzie. Do zobaczenia... chyba. - Mówiłam bardzo szybko i rozłączyłam się. Siedziałam przez chwilę  wpatrując się w ścianę. Nawet nie zauważyłam jak minęło 15 minut.
   Szybko przebrałam się w krótkie, czarne spodenki, kremowe trampki i luźną, kremową bluzkę. Ciemne loki związałam wysokiego kitka, a oczy podkreśliłam eyelinera i tuszem by wyglądać doroślej, żeby wpuści mnie do tej speluny. Szybko zamknęłam drzwi mojego pokoju i wyszłam na ulicę.
   Mijałam wrogo wyglądających ludzi, zerkających na mnie z wyższością. Kierowałam się w bardzo dobrze znaną mi drogę, którą chodziłam codziennie od mojego przyjazdu. Tak na prawdę od kiedy pojawiłam się w Mieście Aniołów, całymi dniami nie robiłam nic tylko łaziłam w okół miasta i dość szybko udało mi się zorientować co gdzie jest.
   W pewnym momencie koło mnie przejechała banda dzieciaków na bmx-ach. Moją uwagę zwrócił starszy ode mnie może o 2 lata chłopak, który przystanął obok mnie i chłopak z krótko ściętymi włosami układającymi się w małe afro. Starszy zmierzył mnie spojrzeniem i uśmiechnął się szeroko wyciągając do mnie rękę.
 - Cześć mała, jestem Zowiem. My się jeszcze nie znamy, co nie? - Wzięłam z niego przykład i równie nonszalancko zjechałam go wzrokiem, po czym z uśmiechając się krzywą odparłam.
 - Cześć DUŻY, jestem Clarissa. Nie, nie poznaliśmy się i raczej nie poznamy. Jestem tu nowa i na razie nie szukam towarzystwa. - Ruszyłam dalej, ale no złapał mnie z nadgarstek. Młodszy chłopak przypatrywał mu się. - Puść mnie! - Zawołałam.
 - Nie do póki nie powiesz mi gdzie mogę Cię spotkać, albo chociaż gdzie mieszkasz.
 - W hotelu. A skoro aż ta Ci zależy, to w parku około 13. A teraz mnie puść, bo idę się spotkać z ojcem. - Zama nie wiem dlaczego mu to powiedziałam, ale był wyraźnie zaskoczony, bo rozluźnił uścisk a ja korzystając z okazji wyrwałam rękę i szybkim krokiem poszłam w swoją stronę. Zowiema więcej nie spotkałam, a nawet jeśli to raczej nic z tego nie wyszło, bo inaczej bym pamiętała.
  Po 15 minutach byłam pod Rinbow. Bez problemu udało mi się wejść do środka. Wnętrze tego miejsca nie zrobiło na mnie specjalnego wrażenia. Od zwykły bar, paru już pijanych, znudzonych życiem ludzi, paru naćpanych. Podeszłam do baru za którym siedziała jakaś dziewczyna.
 - Ty chyba nie jesteś pełnoletnia, co mała?- Zaprzeczyłam. - To czego tu szukasz? - Nachyliła się nade mną.
 - Jestem tu tak jakby umówiona na spotkanie. Mogę prosić cole?
 - Jasne. - Odparła nalała mi coli. - Tylko nie siedź tu zbyt długo. Koło 20 zacznie się tu robić niebezpiecznie dla takich dzieciaków. Jestem Jenny. - Uśmiechnęła się podając mi dłoń. Przedstawiłam się i odwzajemniłam jej gest. - Czy ten ktoś wie jak wyglądasz? - Ups... No i tu pojawił się mój problem. Przecież Mick prawdopodobnie nie ma pojęcie jak wyglądam. Dziewczyna zaśmiała się widząc zmartwienie na mojej twarzy. - Powiedz na kogo czekasz, to go pokieruję.
 - Na Micka Juggera. - Uśmiech spełzł z jej ust. Skrzywiła się lekko i kazała mi usiąść przy stoliku najbardziej w kącie. Nie wiem ile czekałam, z tym mieście można było kompletnie stracić poczucie czasu. Siedziałam wpatrując się w ścianę i popijając colę, a go nie było i nie było. Powoli straciłam nadzieję, że się pojawi. W barze pojawiało sie co raz więcej  nieciekawych typków, a czas leciał. Spojrzałam na zegar pod nad barem. Wskazywał na 18:40. Miał 20 minut. Bałam się. To był mój jedyny plan. Przecież w końcu ktoś zauważy, że jestem sama w tym wielkim mieście i odeślą mnie do ojca do Londynu. Albo gorzej, trafię do domu dziecka. Mroczne wizje przyszłości chodziły mi po głowę, a w oczach zbierały się łzy. W tym momencie bardzo tęskniłam za mamą. Chciałam... Tak bardzo potrzebowałam jej obecności. Zegar wskazywał 18:55 gdy poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu. Moim oczom ukazał się nie kto inny jak mój domniemany ojciec. Patrzył na mnie z troską i cieniem niedowierzania w oczach.
 - Jesteś do niej taka podobna. - No i dowalił. Nie wytrzymałam  po moich policzkach strumieniami spływały łzy. - Ciii... Już dobrze, jestem tu... Czemu nie jesteś z mamą?
 - M-moja mama... N-nie... - Z trudem przeszło mi o przez gardło. - Moja mama umarła. - Wychlipałam tuląc się do niego. - Siedzieliśmy tak w ciszy, a on osłupiały wpatrywał się w okno obejmując mnie.
 - Chodź stąd mała. - Posłusznie wstałam i wyszliśmy z baru. Do drzwi doprowadzały nas zdziwione spojrzenia pijących ludzi. Jenny pomachała mi uśmiechając się smutno, jakby słyszała tę krótką wymianę zdań.
   Mick zaprowadził mnie do samochodu a ja podałam mu na której ulicy jest hotel w którym się zatrzymałam. Szybko wzięliśmy moje rzeczy, a on zapłacił za mój pobyt w tym obskurnym miejscu i zawiózł do siebie. Pokazał mi wolny pokój, gdzie rozpakowałam swoją walizkę, podczas gdy on zrobił kakao.
 - Dobra skarbie, a teraz dokładnie mi wszystko opowiedz.- I opowiedziałam. Jak Jason Williams, mój ojciec, zareagował na wieść o raku mojej mamy, jak wykrzyczał jej w słuchawkę tak głośnie, że nawet ja słyszałam, że ma to głęboko gdzieś co się z nią i ze mną stanie, że nie obchodzę go, bo jestem tylko dowodem jej zdrady. Wtedy jeszcze nie rozumiałam co miał na myśli. Opowiedziałam, jak mojej mamie mimo pobytu w szpitali zaczęło się pogarszać, jak z dnia na dzień widziałam, że jest coraz słabsza, jak przepłakiwałam całe noce, modląc się, by z tego wyszła i jak wraz z jej odejściem straciłam wiarę i w Boga i w życie. Jak zostałam sama przed świeżym grobem Angeli Williams z listem od umarłej, jak czarne myśli chodziły mi po głowie. Jak zjawiłam się w L.A. bojąc się, że odeślą mnie do "taty". Jak czułam się samotna i zastanawiałam się co będzie jeśli on nie będzie chciał się mną zająć. Powiedziałam wszystko, całą wątpliwość i strach, a on tylko patrzył na mnie i czekał aż skończę. Pokazałam mu list od mamy, a gdy skończył czytać, westchnął głęboko i spojrzał mi głęboko w oczy. - Na prawdę tak powiedział? Jason Williams na prawdę powiedział, że ma na Ciebie i Angie wyjebane? - Przytaknęłam. - Czyli postanowione. Zostajesz u mnie. Zapiszemy Cię do szkoły, poznasz nowych ludzi, zaprzyjaźnisz się. Jeśli chcesz to możesz nosić moje nazwisko, ale do niczego nie zmuszam. - Byłam zaskoczona taką reakcją. Spodziewałam się raczej "Nie możesz tu zostać." albo " To wykluczone, ja nawet nie pamiętam twojej matki.", a tu coś takiego.
   Jak powiedział, tak się stało. Zamieszkałam z nim, nie zmieniłam nazwiska, ale na akcie urodzenia było wpisane jego imię i nazwisko. I muszę przyznać, że z czasem pokochałam go jak ojca, i on mnie chyba też. Co prawda, wiadomo często wyjeżdżał  trasy i te sprawy, ale mi ufał, od czasu do czasu przychodziła do mnie jego znajoma, Angie Bowei ze swoją córką Alisson.
   Z Ali to dłuższa historia. Kolegowałyśmy się, do puki ja nie skończyłam liceum i nie poszłam na studia. Gdy miałam 20 lat, dostałam wiadomość  że Jason Williams zmarł, a ja jestem jego jedyną rodziną, tak na dobrą sprawę. Dostałam spadek, ale wraz z Mickiem postanowiliśmy odłożyć go dla mnie na czarną godzinę. Ta godzina nadeszła dopiero gdy postanowiłam wyjechać z Los Angeles z paroletnim synkiem, Alexem i z drugim dzieckiem w drodze.

Clarissa.
___________
uprzedzam, że nie czytałam tego przed opublikowaniem, więc za ewentualne błędy, powtórzenia i beznadziejność tego tekstu bardzo przepraszam.

Slash story - Piąty