piątek, 28 czerwca 2013

Just ride, baby.-13.

No dobra, to dedykuję ten rozdział dla Rose,
bo ma urodziny. Więcej rozpisywać się nie będę,
co wszystko już jej w życzeniach napisałam.
Wiem, że pewnie tego nie przeczyta, no ale... trudno.

   Szła korytarzem w stronę swojego gabinetu. Miała zamiar jak najszybciej się przebrać i pojechać do domu, by odrobić ten stracony dzień wolny. Tan na prawdę do pracy miała wrócić dopiero dwa dni po powrocie do Los Angeles, ale ta sytuacja z Jeffreyem...
 -Amy!-Z zamyślenia wyrwał ją głos jednej z pielęgniarek imieniem Neomi. Często w przerwach chodziły razem na lunch, albo kawę.-Jacyś ludzie się awanturują pod pokojem Isbella.- Rudowłosa skinęła głową i westchnęła ciężko. Weszła do swojego gabinetu, przebrała się i narzuciła na siebie tylko biały kitel, po czym puściła pomieszczenie i ruszyła do pokoju swojego pacjenta stukając koturnami o białą posadzkę.
   Już z daleka słyszała tak dobrze znany jej krzyk. Co prawda głos jej brata był teraz dużo niższy, niż wtedy gdy wyjeżdżał z Indiany, ale to w końcu jej brat. Poznałaby go wszędzie. Wyszła zza rogu i aż zaparło jej dech gdy go zobaczyła. Stał i rozmawiał, a raczej krzyczał na szatynkę, którą widziała już i w klubie i na lotnisku, podczas gdy jakaś brunetka i mulat próbowali go uspokoić. Amy przewróciła tylko oczami. Zbyt dobrze pamiętała szopki jakie odstawiał. Podeszła do nich i rzuciła przesłodzonym tonem.
 -Może przynieść coś na uspokojenie?- Zwróciła tymi słowami uwagę wszystkich zebranych.-Jestem zmuszona prosić pana o łaskawe zamknięcie się, panie Rose.-Założyła ręce na piersi czekając na reakcję. Nie dostała jej. Pokręciła głową ze zrezygnowaniem i machnęła na niego ręką.-Chodź Will, musimy porozmawiać.-Chwyciła go pod ramie i pociągnęła go za sobą do pokoju gdzie leżał nieprzytomny Stradlin. Miała nadzieję, że wiarygodnie zagrała swoją rolę, bo w środku aż brzuch rozbolał ją ze stresu. A czym w zasadzie się stresowała? Bardzo dobre pytanie. W końcu to jej brat, prawda? Brat, który nie pisał od sześciu lat, który nie ma pojęcia jak wyglądało jej życie i co się wydarzyło. A teraz? Teraz stał przed nią z szeroko otwartymi oczami i nie mógł wykrztusić słowa, podczas gdy do jej oczu cisnęły się łzy.
 -A-Am.?-Szepnął dotykając jej rudych kosmyków.-Moja mała siostrzyczka Amy...-Widząc jej łzy przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno. Dziewczyna próbowała się uspokoić, ale na nic się to zdało. Załkała cicho niszcząc mu t-shirt wbijając paznokcie w jego kark. Tak bardzo pragnęła jego bliskości, pocieszenia, miłości, którą tylko brat potrafił dać siostrze. Fakt faktem, zaprzyjaźniła się z Nickiem, barmanem w Rainbow, ale nie potrafiła mu w pełni zaufać. Nie tak jak William'owi, który wystawił ją na niezłą próbę życia zostawiając samą. Ile razy płakała w poduszkę nie mogąc mu się wyżalić, zaznać czułości, jaką tylko rodzeństwo potrafi dzielić.-No już mała... Już dobrze, jestem tu skarbie... Ciii...-Szeptał jej uspokajająco do ucha.
   Odsunęła się od niego po dłuższej chwili ocierając łzy, które rozmazały jej makijaż.
 -P-Przeprzaszam... Po prostu... Tyle się wydarzyło przez ten czas... O tylu rzeczach chciałabym Ci opowiedzieć...-Pociągnęła nosem.-Ale to potem... Teraz Jeff jest ważny... Widziałam... No dobra, słyszałam, jak jakiś facet go postrzelił. Wcześniej o czymś rozmawiali... Zdaje się, że o narkotykach. W każdym razie, tek koleś go postrzelił i uciekł. Zadzwoniłam po pomoc, potem zoperowałam... Izzy, bo zdaje się, że teraz tak wszyscy do niego mówią, jest w śpiączce. Wyliże się, ale musimy poczekać, aż zszyta rana się zrośnie na tyle, by mógł siadać. Na razie widzę jego najbliższe dwa tygodnie w tym łóżku. Ale spokojnie, będzie dobrze i ani się obejrzysz, znów będziecie nagrywać.-Uśmiechnęła się do niego delikatnie z zeszklonymi oczami. Mówiąc co chwile nabierała oddechu, a głos trząsł się jej niemiłosiernie.
 -Amy...-Przerwała mu kręcąc głową, po czym wyciągnęła z kieszeni notes i długopis. Naskrobała coś szybko i oderwała kartkę.
 -Nie, Axl... Ja dam sobie radę, to on potrzebuje na razie twojej uwagi.-Podała mu świstek papieru.-Tu masz mój numer i adres. Tylko jeśli będziesz chciała przyjechać, to zadzwoń najpierw. Często jestem poza domem.-Westchnęła cicho próbując się uspokoić. Po czym przytuliła go jeszcze raz i wyszła z pomieszczenia chowając twarzy pod włosami.
 -Właśnie widzę jak sobie radzisz...-Mruknął smętnie, ale posłusznie usiadł na plastikowym krześle i spojrzał na nieprzytomnego przyjaciela.
***
   Będąc już w swoim gabinecie przemyła twarz wodą zmywając resztki makijażu. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze nie mogąc powstrzymać jęku. Wyglądała okropnie, opuchnięte od płaczu oczy, potargane włosy, zaczerwieniony nos, popękane usta i cera poniżej jakiejkolwiek krytyki. Tak źle nie wyglądała chyba jeszcze nigdy, ale od kiedy umarł Daniel... Od tego czasu nic się nie układało, a ona czuła się coraz gorzej.
   Z westchnieniem wytarła twarz o swój puchaty kremowy ręcznik i wyciągnęła swoja kosmetyczkę. Zawsze trzymała jakieś kosmetyki, w końcu pracowała w szpitalu, nie raz trzeba przekazać złą wiadomość, a wdzięczność rozmazanych kobiet bywa czasem na prawdę nie do opisania. Szybko zakryła niedoskonałości pudrem, namalowała cienkie kreski i pomalowała rzęsy tuszem doprowadzając się do stanu: "Może być, chociaż w jak tylko dotrę do domu to to zniknie z mojej twarzy". Odwiesiła kitel na wieszak i ubrała swoją granatową koszulę. Wpakowywała swoje rzeczy do torebki gdy usłyszała pukanie.
 -Proszę.-Zawołała i po chwili usłyszała dźwięk zamykanych i otwieranych drzwi.-Tak? W czym mogę pomóc?-Zapytała nie podnosząc nawet głowy. Przeczesała palcami włosy i odwróciła się w stronę blondyna, który nie mógł wykrztusić słowa.
 -Halo? Jest tam ktoś?-Pomachała mu ręką przed oczami uśmiechając się delikatnie.
 -Jestem Steven Adler.-Przedstawił się podają jej dłoń. Uśmiechnęła się szerzej unosząc brwi.
 -Cześć Steven, jestem Amy Rose.-Przedstawiła się korzystając już oficjalnie ze swojego nowego nazwiska. Chłopak uśmiechnął się szeroko robiąc na niej niezwykle dobre wrażenie.-Chodźmy na korytarz, dobrze?-Gdy wyszli już z pomieszczenia, podała mu torebkę, podczas gdy sama zajęła się zamykaniem drzwi na klucz.
 -Słuchaj Amy... Nie chciałabyś może wyjść gdzieś wieczorem?-Zapytał gdy stojąc przy niej z tą torbą.
 -Wiesz... Myślę, że musiałbyś najpierw zapytać o pozwolenie mojego brata.-Uśmiechnęła się do niego zabierając swoją własność z jego rąk. Puściła mu perskie oko i zostawiając zdezorientowanego na środku korytarza. Zadziwiające, jak niektórzy ludzie potrafią naprawić komuś humor samym tym, że są.

***

   Jak piękne jest Los Angeles o zachodzie słońca... Pasma w ciepłych pomarańczowo-różowych barwach zalewały ulice Miasta Aniołów dając uczucie kończącego się ciepła na twarzach mniej lub bardziej niezadowolonych z życia ludzi. Jednak obserwując to wszystko z góry, z pierwszego "O" w napisie "Hollywood"  Elizabeth miała co do tego nieco inne odczucia. Dziewczyna ostatnimi czasy widziała na świecie przede wszystkim piękno, starała się z każdej, nawet najgorszej sytuacji wykrzesać nieco pozytywów. Dlaczego? Sama tego nie wiedziała. Od kiedy jej matka zmarła postawiła sobie na cel: Znaleźć swoje miejsce w tym wszystkim i nie martwić się na zapas, żyć chwilą. Taką zasadę wyznawała jej rodzicielka, a Lisa zawsze podziwiała mamę za tak wspaniałe podejście do życia. A jak widać, nie daleko pada jabłko od jabłoni.
 -A kochasz ją?-Blondyn spojrzał na nią zaskoczony odrywając spojrzenie od złotej obrączki na jego dłoni, ale blondynka w dalszym ciągu wpatrywała się w horyzont. Od kiedy skończył jej opowiadać co zaszło między nim a Vanessą nie odezwała się ani słowa. Nie wiedział ile już tam siedział czekając na jakąś reakcję z jej strony, może 15 minut, może godzinę. Przy blondynce zawsze tracił rachubę czasu. Spuścił znów wzrok na pierścionek, który obracał w palcach.
 -Jest wyjątkowa...-Szepnął w końcu.
 -Ale czy ją kochasz.- Tym razem odwróciła głowę w jego stronę.-Może być na prawe wspaniałą osobą, co prawda widziałam ją tylko raz i zamieniłyśmy może dwa słowa, ale wydaje mi się na prawdę fajną dziewczyną. Jednak pytanie brzmi, czy ją kochasz.-Czuł jak przeszywa go spojrzenie jej orzechowych oczu i westchnął ciężko.
 -N-nie wiem...
 -W takim razie dobrze zrobiła.
 -Jak to?-Zmarszczył brwi.
 -Posłuchaj.-Usiadła na przeciw niego w siadzie skrzyżnym.-Wyobraź sobie jak ona się czuła. Kochała, lub nadal Cię kocha, a ty nie jesteś pewien co do niej czujesz. Widzi jak się od niej odsuwasz, że coraz rzadziej zwracasz na nią uwagę, znikasz wieczorami i nie wracasz na noc, nie dotykasz i nie traktujesz tak jak traktować powinieneś swoją żonę. Nie chciałabym się tak czuć. Niechciana, zapomniana, nieatrakcyjna...
 -Ale Van jest jedną z najsexwonieszych kobiet jakie poznałem!-Przerwał jej szybko.
 -A pokazujesz jej to? No dalej McKagan, kiedy się z nią ostatnio kochałeś?-Widząc, że chce odpowiedzieć, dodała szybko.- Ale KOCHAŁEŚ, tak z uczuciem. Bo pieprzyć się możesz ze zwykłą dziwką z burdelu.
 -Nie pamiętam.
-No właśnie. Jedyne co teraz możesz, to podziwiać ją, że przerwała to zanim było za późno.-Uśmiechnęła się do niego pocieszająco, po czym wróciła do obserwowania zachodzącego słońca. McKagan z powrotem spuścił wzrok na złotą obrączkę. Jednak tym razem jego usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Lizzy miała rację, jedyne co mógł zrobić, to podziwiać Van, za wszystko co dla niego zrobiła.

____________
No więc wena wróciła, hehe. Czy to pójdzie na dłuższą metę, zobaczymy. Bardzo dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem, dałyście mi motywację do napisania tego rozdziału gdzie... Gdzie w zasadzie dość dużo się rozwiązuję. Ja osobiście nie wiem co o tym myśleć, jak pisałam bardziej mi się podobało niż gdy pisałam, niż gdy potem czytałam, no ale ocenę pozostawiam wam.
 Bardzo, BARDZO dziękuję za prawie 16 000 wyświetleń. To dla mnie naprawdę duża liczba, i widząc jak codziennie jest tego więcej to wręcz rozpiera mnie duma.
 Nadal proszę o komentarze, bo to bardzo motywujące ;)
Jeśli macie jakieś pytania to zapraszam na mojego aska http://ask.fm/Clarissa64