piątek, 9 listopada 2012

01 - Just ride, baby,

  Słońce świeciło i było niewiarygodnie ciepło, w porównaniu do wcześniejszego dnia, ale go to nie obchodziło, bo i tak za żadne skarby nie ściągnął by swojej jeansowej kurtki. Ukryte za okularami przeciw słonecznymi lustrował otoczenie. Tęsknił za tym miejscem, mimo wszystko. A najbardziej brakowało mu jego Lisy. Tęsknił za uczuciem które miał, przytulając do siebie jej zgrabne ciałko, gdy patrzyła mu prosto w oczy, za jej słodkim melodyjnym śmiechem, który potrafił odgonić ciemne chmury. Za tym, że w pełni go akceptowała, a nie wyśmiewała jak inni. Bo taka nie była. Oczywiście, lubiła plotkować jak każda dziewczyna, ale to nie to samo. Nikogo nie wyśmiewała, zawsze mówiła by być sobą, a przede wszystkim tępiła wszystkie głpie plastiki, które uważały się za lepsze, choć wcale nie były. Właśnie tego mu brakowało, przez te wszystkie miesiące. Nawet nie wiedział, jak bardzo ego potrzebował, puki nie zadzwoniła.

  Wczoraj nieźle zabalowaliśmy, w sumie urwał mi sie film kiedy przyszła do stolika te dziewczyna. Zaczęła się drzeć na Rosa.
 - Cholera, jak mogłeś! Obiecałeś Axl, jak ja mam Ci niby zaufać?! Musiałeś to brać tak? Musiałeś! Bo jakżeby inaczej, dlaczego jesteś takim palantem! Ehh... - Chyba pierwszy raz słyszał jak jakaś laska drze się na rudzielca, a co lepsze! Miał tak skruszoną minę, że ledwo powstrzymywał śmiech. W końcu wiewióra podniosła tyłek i złapała ją za ramiona (wiewióra oczywiście).
 - Clary, kochanie... Przepraszam, to silniejsze ode mnie, nie złość się malutka.
 - Weź ode mnie te łapy! - Wydarła się jeszcze głośniej, normalnie cały lokal się na nich gapił. Byliśmy sławni już w całym L.A. dlatego wiedziałem, że wszyscy zastanawiają się, 1; Kim jest ta śliczna brunetka. I 2; dlaczego drze sie na wokalistę Guns N' Roses. Uhhh... Moje przemyślenia urwał plask. Clarissa spoliczkowała Axl'a, który próbował ją pocałować. - Jesteś dupkiem, kurwa, dziś śpisz w Hellhousie, bo ja cię do łóżka schlanego i zaćpanego nie wpuszczę!!
  Niebiesko-oka odwróciła się na pięcie, a Rose efektownie oberwał jej włosami po ryju. Teraz parsknąłem śmiechem, ale zaraz zamilkłem bo wokalista spojrzał na mnie wściekle.
 - Hudson, weź jej coś kurwa powiedz. Ona się z tobą lepiej dogaduje, choć nie wiem z jakiej kurwa racji!
 - Dobra nie wpieniaj się cwelu, już idę... - Mulat podniósł się z miejsca i powolnym zrelaksowanym krokiem ruszył w ślad za dziewczyną, wołając jeszcze za nią. - Ej Clay, poczekaj! No kurwa, zwolnij trochę dziewczyno, bo ataku serca dostanę!! - Najwyraźniej nie zwolniła, bo odrzucił głowę do tyłu z westchnieniem zrezygnowania, i ruszył biegiem.

   No nie ważne... Tego ranka obudził mnie Rose, mocno wkurwiony, jak zawsze gdy budzi go telefon. Zwlokłam się z miejsca i ruszyłem w stronę aparatu. Musiałem podpierać się ścian, bo kac jednak robił swoje.
 - Jakaś laska dzwoni. Jest rozhisterowana i pyta o ciebie. Stary, jeśli ją wyruchałeś i porzuciłeś to masz przejebane.
 - Halo? - Nie słuchałęm go tylko mówiłem do słuchawki, gdy doczłapałem do kuchni.
 - Michael? - Paczliwy ton głosu coś mi mówił, ale mój mózg odmawiał łębszej analizy. - Tu Elizabeth...
 - O kurwa, Lizzy, co się stało? - Zapytałem, gdy dotarło do mnie kto to jest. Dziewczyna wybuchła płaczem.
 - M-moja m-mama...nie... nie żyje... - Wychlipała do telefonu. W głowie już miałem obraz zapłakanej blondynki siedzącej na ziemi z podciągniętymi kolanami i słuchawką przy uchu.
 - Ale... Jak... - Zabrakło mi słów, ale w jednej chwili wszystko do mnie dotarło. - Przyjadę najszybciej jak się da.
 - Dobrze... Dziękuję... - Znów zaniosła się płaczem. - Mój ojciec się załamał. Zaczął pić, zrobił się agresywny... - TO oznaczało, że musiało minąć już parę dni od śmierci tej kobiety.
 - Kiedy... to się stało?
 - 3 dni temu.
 - Czemu nie dzwoniłaś od razu! - Krzyknałem. Błąd McKagan, wielki błąd...
 - Dzwoniłam! I nie drzyj się na mnie bo to nie moja wina, że nikt nie odbierał!! -Znów się rozpłakała. Przetarłem twarz dłonią i westchnęłem ciężko.
 - Dobrze, Lisa spokojnie. Przestań płakać, przemyj twarz zimną wodą, i idz się przewietrzyć. Już się pakuję, przylece najbliższym lotem.
 - Okey. Do zobaczenia. Bardzo Ci dziękuję, nie wiem co bym bez ciebie zrobiła...
 - Do zobaczenia. - Rozłączyłem się i zacząłem latać jak głupi po domu szukając swoich rzeczy. Wtedy przyszła laska Rosa. Fajna dziewczyna, bardzo ją lubiłem. Miała do nas niesamowicie dużo cierpliwości. Rudzielec napisał dla niej piosenkę. Nazywała się "Patience". Dziewczyna pomogła mi się spakować, a potem znów pokłóciła się z Axl'em. Ten koleś jest porąbany. Zamachnął się na nią, ale ona była szybsza. Przyłożyła mu w twarz i wyszła zanim się obejrzał.

  Była tam. Stała na chodniku, przyczepiając torby po bokach motoru, a jedna wolną wkładając pod siedzenie, gdzie było trochę miejsca, na... no na przykład torbę. Duże blond loki opadały jej na plecy. Ubrana była w koronkowy podkoszulek w kolorze pudrowego różu, włożony w czarne szorty z wyższym stanem. Do tego jej czerwone martensy. Usta pomalowane miała błyszczykiem, przez co jej wargi widać było z daleka. Przyciemniane okulary osłaniały jej oczy przed rażącym słońcem. Chyba go nie zauważyła, bo dalej klęczała przy harleyu nie odnosząc wzroku.
  Powoli się do niej zbliżał, nie... Nie zauważyła go, nie reaguje. Wtedy zauwarzył, że ona wgl nic nie robi. Tylko tam siedzi i... płacze? Tak, po policzkach ściekały jej łzy. Znając ją, miała zamknięte oczy i korzystała z chwili spokoju. Po chwili znalazł się przy niej usiadł obok i przygarnął do siebie. Władowała mu się między nogi, w sensie dosłownym. Objął ją a ona starała się oddychać głęboko, miarowo, jakby chciała się uspokoić. Oj... Coś jej się nie udało, bo drobnym ciałem Lizzy wstrząsnął dreszcz, który przemienił się w szloch.
 - Już maleńka, przestań płakać. Jestem tu... - Mówił głaszcząc ją po włosach. Zawsze tak robił, gdy miała zły dzień. Wtuliła się z niego mocząc mu łzami koszulkę, ale nie dbał o to. Liczyło się tylko, aby jego Lisa poczuła się lepiej i przestała płakać. Mogła by teraz wybuchnąć bomba atomowa, ale on nie zwróciłby na to uwagi.
 - Tak bardzo za nią tęsknie... - Szepnęła cicho. - Dlaczego akurat ona, o Duffy? Osoba którą kochałam najbardziej na świecie... Dlaczego?! Powinnam była jechać wtedy z nią!
 - Co by to dało?! Sama byłabyś teraz martwa. Zostawiłabyś ojca... i mnie. Nie przeżyłbym bez ciebie... - Uniosła głowę i zdjęła okulary, by spojrzeć mu głęboko w oczy. Otarł jej kciukami mokre policzki.
 - Naprawdę? - Zajęczała cicho, jakby z nadzieją, że potwierdzi. Tak też zrobił.
 - Oczywiście. - Odpowiedział mu jej blady uśmiech. - No dalej, dalej! Najpiękniej wyglądasz, gdy sie uśmiechasz. Chce zobaczyć twoje zęby! - Pochylił głowę i palcami rozszerzył jej wargi, na co ona odwróciła głowę parskając śmiechem. Gdy znów na niego spojrzała jej twarz rozświetlał promienny uśmiech. Na dal miał pochyloną głowę, co zauważyła natychmiast, a jej usta wykrzywiły się w figlarnym uśmieszku. Wyciągnęła szyję i wpiła się w jego wargi.

   Był tak zaskoczony, że aż odrzuciło go do tyłu, ale ręce które dziewczyna zdążyła zarzucić mi na szyję. Szybko otrząsnął się z szoku i oddał jej pocałunek. Delikatnie, subtelnie, nie narzucając się. Przymknął oczy i odpowiadał na każdy jej ruch, przygarnął mocniej do siebie i językiem rozchylił jej usta. Nie widząc żadnego gestu sprzeciwu z jej strony, lekko musnął językiem jej podniebienie. Oddała mu ten pocałunek żarliwie, dając do zrozumienia, że chce czegoś więcej. Zaatakował jej wargi. Całował szybciej, agresywniej, namiętniej. Rękoma muskał skórę na jej udach, palce wkładał lekko pod nogawki. Palce jednej dłoni wsunął w jej włosy rujnując fryzurę, ale mało go to obchodziło, kochał ją. Po chwili odsunęła się od niego by złapać oddech. Arogancki uśmieszek zagościł na jej ustach.
 - Nieźle... Lepiej niż w gimnazjum...
 - W gimnazjum nikt jeszcze nie umiał.
 - Słuszna uwaga. - Westchnęła głęboko. - Muszę jechać. - Cmoknęła go po raz ostatni i podniosła się z ziemi. - Czas, żeby spróbować zapomnieć. - Podniósł się w ślad za nią, która już siadała na motorze. A mu wymsknęła się jedna łza.
 - Dzwoń. Codziennie!
 - Bez przesady! Będę dzwonić co 2 dni, dobra?
 - Psuje. - Uśmiechnął się smutno, a ona włączyła silnik i ruszyła, krzycząc, że jeszcze się zobaczą.

###

   Wyjazd z miasta zajął jej niecałe 10 min. Po chwili jechała już autostradą, prowadzącą do chuj wie gdzie. Jeśli chodzi o samą drogę to była ona nużąca i monotonna, dlatego dziewczyna ciągle wracała myślami do dzisiejszego pocałunku, aż czuła jak się rumieni!
   Gdy zaczęło się ściemniać, zajechała do jakiegoś zajazdu. Na parkingu stało od cholery innych harleyów i tym podobnych cudeńków. Gang... Pomyślała, z czym trafiła w sedno. Szybo wynajęła pokój i zanosząc do niego uprzednio swoje rzeczy, poszła do jadalni. A może raczej baru? Cholera wie jak nazwać to gówno. W każdym razie, w owym miejscu od zarąbania było wielkich kolesi i skórzanych kurtkach i innych akcesoriów godnych motocyklistów. Od razu rzucił się jej jeden w oczy. Przypominał trochę King Konga.
   Zaraz przy jej stoliku znalazła się kelnerka. O matko, Lizzy miała ochotę zrzygać się jej na te sztuczne cycki. "I AM PLASTIC, IT'S FANTASTIC!!" Właśnie to krzyczało jej z mordy. Znów zebrało się jej na wymioty, gdy usłyszała ten przesłodzony ton głosu. Szybko zamówiła naleśniki, żeby nie musieć na nią potrzeć.
   Chciała jak najszybciej opuścić to miejsce, dlatego zjadła w tempie ekspresowym i wyszła. Zamiast do pokoju, wyszła na dwór. Musiała zapalić, żeby się odstresować, zawsze jej to pomagało. 
   Zaciągnęła się fajką i wpatrywała się bez celu w jeden punkt. W końcu wypaliła całą i już miała wracać do środka, gdy zatrzymał ją czyiś głos.
  - Ładna maszyna. - Odwróciła się w stronę bruneta i uśmiechnęła się. Był w sumie przystojny, ale szkoda czasu, żeby go opisywać.
 - Dzięki. Włożyłam w niego kawał roboty, by działał i wyglądał tak jak teraz, jestem z siebie dumna.
  - Wow, sama to zrobiłaś? Szacun... Ale... Nie wolałabyś jeździć zwykłym samochodem? - Tym pytaniem zasłużył sobie na gilotynę. Mina od razu jej zrzedła.
  - Nie porównuj mnie do tych wszystkich plastikowych idiotek, których największym problemem jest złamany paznokieć. Brzydzę się takim tapeciarami, niedoceniającymi piękna tej maszyny. - Jej głos przesączony był jadem, a wyraz jej twarzy, pełen goryczy. Odwróciła się na pięcie i weszła z powrotem do budynku nie zważając na jego wołania z przeprosinami.

 Jakiś to chyba wyszło. Na początku trochę posłodziła, ale to się raczej zmieni.

00 - Just ride, baby.

    Odgłosy kościelnych dzwonów słyszało chyba całe Seattle. Dziewczyna otarła wierzchem dłoni policzek mokry od łez i wtuliła się w bok chłopaka, który prowadził ją w stronę swojego samochodu. Obok niej przechodziło wiele osób składając kondolencje, ale ona ich nie słuchała.
  - Już dobrze mała... Już po wszystkim, jestem tu. - Zatrzymał się przyciągając ją do siebie i cmoknął jej włosy przytulając  mocno blondynkę.
  - Nie. - Szepnęła kręcąc głową. - nie będzie i dobrze o tym wiesz. Michael... Moja matka umarła, a ojciec pije, jakby miało to zwrócić jej życie. - Spojrzała głęboko w jego smutne, zielone oczy. Doskonale wiedziała, że on cierpi wraz z nią. Pogłaskał ją włosach.
  - Kochanie, masz jeszcze mnie... Wróć ze mną do Los Angeles. - Zbyła go kręcąc głową i złapała jeden z jego blond kosmyków, które sama mu farbowała.
  - Duffy, muszę wyjechać, tu... - Okręciła się do okoła. - Wszystko ją przypomina, nie wytrzymam w tym miejscu. - Mówiła poważnie, a tym czasem on otwierał przed nią drzwi.
  - I co zrobisz? Gdzie pojedziesz, co Lizzy?
  - Przed siebie. - Wzruszyła ramionami i wzięła głęboki oddech, by opanować drżenie głosu. - Pewnie wyglądam jak siedem nieszczęść, co? - Oparła się o siedzenie i wpatrywała w szarą ulicę. Znalazł się na siedzeniu obok.
  - Nie zmieniaj tematu. - Zirytowała sie.
  - Nie wiem co zrobię! Coś wymyślę, jak zawsze...
  - Jak chcesz, ale pamiętaj, że zawsze możesz przyjechać do mnie.
  - Jesteś najlepszym przyjacielem jakiego miałam... - Resztę drogi przebyli w milczeniu.


Wiem, że krótki, ale zawsze coś.