piątek, 9 sierpnia 2013

Just ride, baby.-15.

   Wódka powoli traciła smak, papierosy powoli przestawały starczyć. Myśli kłębiły się w głowie, ciało przestawało reagować na impulsy przysyłane z mózgu... Brakowało czegoś, ale problem w tym, że nie miał pojęcia czego. Czego mogło brakować tak szczęśliwej, wiecznie uśmiechniętej i zadowolonej z życia osobie? Miał przecież wszystko, co tak go uszczęśliwiało! Człowiek bez zmartwień, czego może mu brakować? Tego co to szczęście wywołuje. A może maskuje wszystkie  uczucia? Działka, to zdecydowanie właśnie to czego w tym momencie potrzebował.
   Zwlókł się powoli z łóżka i potykając się o różne przedmioty leżące na ziemi przemierzył pokój w kierunku komody. Wystarczyły mu 2 dni pobytu Izziego w szpitalu, by zmienić swój pokój w nowej willi w prawdziwą ruinę. Ale do czego nie jest zdolny wiecznie naćpany człowiek? Taki, który nie pozwala rozsądku dojść do głosu i ucisza go za każdym razem gdy spróbuje się odezwać. Czy normalny człowiek postępowałby w ten sposób? Nie. Ale czy ktoś powiedział, że Steven Adler jest kimś normalnym?
***
   Ucisk w brzuchu nie chciał zelżeć przez cały dzień. Czuła się osłabiona, nieszczęśliwa. Nawet teraz będąc już w swoim mieszkaniu nie była w stanie się odprężyć. Łzy zbierały się jej do oczu gdy tylko myślała o swoim obecnym życiu, tak dalekim od szczęśliwego. Nie mogła patrzeć na te wszystkie szczęśliwe pary. Gdy widziała z jaką czułością Jeff patrzy na Alisson musiała odwrócić wzrok, by oszczędzić sobie bólu. Miesiąc wcześniej cały jak dotąd idealny świat się zawalił. Powinna zacząć budować go od nowa, ale jakaś dziwna siła jej nie pozwalała. Miała same fundamenty, czyli praca i mieszkanie. W sercu pozostała wielka dziura, której nie potrafiła zamknąć. Coś przeszkadzało jej w codziennym funkcjonowaniu. Była jak wyprany z uczuć robot, który ślepo podąża za wskazówkami, wykonuje powierzone mu zadanie, a potem zostaje wyłączony, aż do następnego dnia gdy znów będzie potrzebny.
   Pytanie brzmi, co stało się z tą silną, uśmiechniętą dziewczyną, która była wcześniej? Dlaczego nagle przestała się uśmiechać, a zamiast walczyć o swoje chowa się w skorupie? Niegdyś zagorzała pacyfistka pragnąca zbawić świat, dziś zamknięta w sobie nieudacznica. Amy zawsze była gotowa zbawić świat, miała w sobie pełno dobra, które przekazywała inny, dzieliła się swoją siłą ze słabszymi. Potrafiła podnieść na duchu, zapewnić, że wystarczy się podnieść i spróbować wyciągnąć rękę po szczęście, a ono przyjdzie. Cóż ona mogła wiedzieć?
   Po raz kolejny spojrzała na duże zdjęcie stojące na komodzie. Przedstawiało przystojnego mężczyznę w mundurze wojskowym. Zdjęcie zrobiła sama w dniu gdy się żegnali.
   Podeszła do komody i spojrzała na zdjęcie. Fotografię przedstawiającą jej zmarłego męża. Mężczyznę, którego pokochała, który ją pokochał. Tego, który dawał jej siłę, z którym była szczęśliwa. A potem odszedł. Odszedł na zawsze i nigdy nie wróci. Zostawił ją w tym stanie. To on. Wszystko on. Wszystko to jego wina. Wszystko. To przez niego nie potrafiła wstać rano z uśmiechem na ustach, to on! To wszystko on!
 -To twoja wina!-Krzyknęła wściekle przez łzy i rzuciła ramką o ziemię. Rudowłosa spojrzała wściekle na mężczyznę, a widząc popękane szkło rozpłakała się jeszcze bardziej. Upadła na kolana zdejmując popękane drobinki ze zdjęcia nie zważając na to, że kaleczy sobie palce. Pociągnęła nosem i otarła policzek.-Przepraszam... Przepraszam...-Szeptała wyciągając fotografię z raki i przytulając ją do siebie. Nie była pewna kogo błaga o wybaczenie, Daniela czy samą siebie. Załkała żałośnie próbując się opanować. Poczuła ucisk w żołądku i złapała się za brzuch.-Przepraszam...-Zawyła cicho  pochylając nie do przodu. Włosy lepiły się jej do twarzy, a makijaż spływał po policzkach. Nie była w stanie nic ze sobą zrobić.
   Niespodziewanie silne ramiona objęły ją od tyłu i pomogły wstać. Dziewczyna wzdrygnęła się mimowolnie. On zawsze tak robił. Zawsze pocieszał ją w ten sposób. Odwróciła szybko głowę w stronę mężczyzny.
 -Daniel?-Ale tym kogo zobaczyła nie był mąż, a jej brat. Chłopak pokręcił ze smutkiem głową i pozwolił wypłakać się w ramie. Delikatnie głaskał młodszą siostrę po włosach szepcząc uspokajająco. Nigdy jeszcze nie widział jej w takim stanie, nie tak zrozpaczonej.
-If we could see tomorrow, What 're your plans, No one can live in sorrow, Ask all your friends, Times that you took in stride, They're back in demand, I was the one who's washing, Blood off your hands-Szepcząc te słowa podniósł ją i zaniósł do kuchni. Odkręcił wodę w umywalce i delikatnie zaczął obmywać jej dłonie pozbywając się szkła i krwi.-Amy.. Skarbie spójrz na mnie.-Złapał ją pod brodę i zmusił by na niego spojrzała.-Powiedz mi co Cię dręczy.-Poprosił.-Amy musisz mi powiedzieć.-Nalegał widząc jak się opiera.
   W końcu jednak uległa. Uległa i opowiedziała mu wszystko co zdarzyło się w jej życiu od kiedy odszedł.
***
   Do salonu sprowadził ją dźwięk gitary. Stanęła w progu opierając się o framugę z szerokim uśmiechem. Od czasu powrotu Izziego ze szpitala minął tydzień, ale do teraz nawet nie tknął gitary. Patrzyła jak z czułością muska struny tworząc piękną, nieznaną jej dotąd melodię. Widząc iskierki szczęścia w jego oczach kamień spadł jej z serca. Niepostrzeżenie przemknęła za kanapą na której siedział do fortepianu. Usiadła i wpasowując się w melodię zaczęła grać. Tworzyli w ten sposób przez dobre 10 minut, aż w końcu szatyn nie wytrzymał i odłożył gitarę.
 -Chodź do mnie.-Poprosił wyciągając w jej stronę ręce. Posłusznie zerwała się z miejsca i zaraz była przy nim. Posadził ją sobie na kolanach i delikatnie wpił w jej usta.-Eh... Jak ja za tym tęskniłem...-Wyszeptał jej do ucha uśmiechając się.
 -Kocham Cię.-Odszepnęła.
 -Wiem. Ja Ciebie też skarbie. Ja Ciebie też...