piątek, 24 maja 2013

Just ride, baby.-10

 Wena wróciła, jestem dumna z tego rozdziału, bo umieściłam w nim wszystko co miało się zdarzyć w najbliższym czasie, a nie wiedziałam jak to ładnie połączyć...
Miłego czytania, a ja lece komentować wasze rozdziały, bo wszystko przeczytałam ^^

   Ciężkie  deszczowe krople uderzały o ciemne parasole żałobników. Ksiądz właśnie podawał jakieś tradycyjne formułki pożegnalne dla zmarłego, ale tak na prawdę chyba nikt tego nie słuchał. Wszyscy zgromadzeni rodzina, przyjaciele, kąpani z wojska, wszyscy jak jeden mąż wpatrywali się w mówiącego. Amy chyba jako jedyna wśród kobiet wpatrywała się niemal beznamiętnie w obitą ciemnym drewnem trumnę, na którą zarzucono amerykańską flagę. Jej spojrzenie nie przedstawiało nic, było wręcz puste. Dla postronnych osób, nie znającej pani Bailey, mogłoby się wydawać, że jest tam z czystego obowiązku. Tymczasem wgłębi duszy dziewczyna rozpaczała. W ciągu ostatniego tygodnia wylała dość łez, by teraz ukryć smutek za beznamiętnym wyrazem twarzy.
   Na zauważyła gdy zebrani zaczęli się rozchodzić, a ksiądz nakazał swoim pomocnikom opuścić trumnę. Jak na zawołanie przebudziła się i krzyknęła głośno.
 -NIE!-Pozostali zebrani spojrzeli na nią zaskoczeni. Nic dziwnego, w końcu odzywała się przez całą ceremonię.-Jeszcze chwilę... Proszę.-Dodała ciszej, a z jej twarzy w końcu można było odczytać jakieś emocję.-Chciałabym się z nim pożegnać...
 -Dobrze... Zostawimy Cię samą, zawołaj gdy skończysz.-Ksiądz uśmiechnął się do niej blado i pozwolił na chwilę intymności.
   Rudowłosa podeszła niepewnie do miejsca gdzie wkrótce miał spocząć nagrobek. Przez chwilę stała nie wiedząc co ze sobą zrobić, pozwalając by deszcz swobodnie po niej spływał rozmazując makijaż i jednocześnie maskując łzy, nad którymi coraz ciężej było jej zapanować. Przez jej umysł niczym stado rozwścieczonych, głodnych wilków przebiegło tysiące wspomnień. Przed oczami stanął jej szeroko uśmiechnięty Daniel w pełnym mundurze żegnający się z nią  na lotnisku tuż przed wylotem. Niemal poczuła jak objął ją ramionami, usłyszała jak szeptał jej do ucha, że to tylko pół roku, że wróci i będę mieli w końcu spokój, że zabierze ją na wakacje daleko od otaczającego ich świata. Amy poczuła ścisk w żołądku, a w gardle stanęła jej olbrzymia gula. Już nie była w stanie powstrzymać łez, które stróżkami spływały po jej policzkach. Dłońmi objęła swoje ramiona i brzuch próbując zapanować nad bólem zarówno fizycznym jak i psychicznym. Upadła na kolana ścierając sobie z nich skórę, choć niemal tego nie poczuła. Załkała głośno chowając twarz w dłoniach cicho szeptała sama do siebie.
 -Daniel, wróć... Nie zostawiaj mnie samej, wróć po mnie, błagam... Nie wytrzymam bez ciebie... Nie dam rady... Daniel... Daniel kocham cię...- Nawet nie zorientowała się gdy jej matka okryła ją swoim płaszczem i pomogła wstać.
 -Chodź kochanie, choć już... Prześpisz się w swoim starym pokoju, odpoczniesz...-Kobieta mówiła do niej cichym, kojącym tonem gdy jej córka już się uspokoiła.
 -Nie.-Zaprzeczyła szybko.-Dziękuję mamo, ale jutro muszę być w pracy... Chcę wrócić dziś do Los Angeles.
***
   Dźwięk telefonu rozniósł się po całym pomieszczeniu. Vanessa westchnęła głośno i wytarła mokre ręce w papierowy ręcznik.
 -Halo?-Odebrała mieszając na patelni sos do spaghetti.
 -Cześć skarbie, tu Duff. Słuchaj jest sprawa... - Uśmiechnęła się pod nosem nic nie mówiąc, więc chłopak kontynuował.-Moja przyjaciółka ma dziś urodziny. Chciałbym, żeby poznała wszystkich a nie mam czasu do nich dzwonić bo muszę ją odebrać od Skidów. Mogłabyś powiedzieć im, żeby byli w Rainbow o 20? No i oczywiście, ty też przyjdź...-Mina jej zrzedła. Nie wiedziała co o tym myśleć... Jej mąż dzwoni do niej, by zorganizowała coś dla jego przyjaciółki "i ona oczywiście też jest zaproszona". Czy to nie jest śmieszne?
 -Czyli nie będzie Cię na obiedzie?-Cisza.-McKagan do cholery, obiecałeś mi coś!!- Spojrzała na danie które robiła.-Przekaże im...
 -Vanessa, dzię...
 -Nie.-Przerwała.- Nie chce żebyś dziękował, tylko chociaż raz wywiązał się z obietnic. Obiecałeś, że spędzimy to popołudnie razem i jak zwykle nic z tego...-Odłożyła słuchawkę oddychając ciężko. Chwyciła paczkę papierosów i zapaliła jednego. Zaciągając się wyłączyła kuchenkę pozostawiając na niej patelnie z posiłkiem. Wyszła na balkon.
   Spojrzała w dół na ulice pod sobą. Mieszkała w całkiem przyzwoitej dzielnicy z dala od tłocznego Sunset. Lubiła to miejsce, miała stąd widok na park, mogła rozkoszować się ciszą i malowniczością okolicy. Mieszkali tam całkiem ciekawi ludzie, chociaż mowa raczej o nastolatkach.
   Jakaś para wyszła zza jakiegoś budynku. Śmiali się, przytulali... Rozkoszny widok, od razu zrobiło jej się lżej na sercu. Swoje myśli mimowolnie skierowała na Michaela... Kiedyś go kochała, czy tak jest teraz? Czy w ciągu 2 lat znajomości to uczucie się ulotniło, a ona nawet tego nie zauważyła? Czemu niegdyś jedna z najważniejszych dla niej osób jest teraz tak daleka... Czemu oni już nie potrafią tak beztrosko iść ulicą? Pierwszy raz zaczęła się zastanawiać czy ten ślub to nie był błąd...
   Zaciągnęła się ostatni raz i wyrzuciła niedopałek za barierkę i wróciła do środka. W oczy rzuciło jej się zdjęcie które zrobił jej Duff na początku ich związku.
   Prawą dłonią dotknęła swojego wytatuowanego ramienia i uśmiechnęła się. Pamiętała każdy poszczególny, każdy robiła z Calry... To znaczy, Vanessa robiła, C nie. Ale raz dała się namówić. Pamiętała ten dzień.

 -Nie wiem czy to dobry pomysł, masz już miliony tatuaży!-Brunetka dała się wciągnąć do salony tatuażu i rozejrzała się niepewnie.
 -Wiem, ale co z tego? Lubię tatuaże prawie tak bardzo jak fotografię...-Uśmiechnęła się szeroko odgarniając włosy z twarzy. Sięgnęła po małą książkę z przykładowymi wzorami udając, że nie zauważyła niezadowolonej miny Clarissy. Jej wzrok przykuł jeden mały szkic. Dostała olśnienia.
 -To. Chcę yin-yang.-Stwierdziła wpatrując się w rysunek.
 -Pokaż!- Jej przyjaciółka przysiadła się do niej z żywym zainteresowaniem.-Ładnie by wyglądał na brzuchu... Wiesz, na kości biodrowej...-Nessie uśmiechnęła się złowieszczo.-Nie... Nie, nawet o tym nie myśl!-Zaczęła zaprzeczać.
 -No daj spokój! Obie sobie zrobimy... To tylko jeden tatuaż i do tego taki malutki!-Wiedziała, że C poważnie się nad tym zastanawia. Wzór się jej podobał, zresztą kiedyś mówiła jej, że zrobi sobie taki mały tatuaż.
-Dobra...

   Vanessa rozpromieniła się i pobiegła do sypialni, by z półki z książkami wyjąć mały album, przeglądała zdjęcia rzucając na nie okiem.



  Uśmiechnęła się szeroko znajdując poszukiwane zdjęcie. Przejechała palcem po swoim brzuchu... Nigdy nie była aż tak chuda jak Clary, ale nie przeszkadzało jej to. Zaraz po nim znalazła kolejne ich zdjęcie z tatuażem... Robione 2 tygodnie po pierwszym wspólnym tatuażu.
Przez chwile przeglądała jeszcze zdjęcia po czym wstała i skierowała się do telefonu. Zaczęła wydzwaniać do znajomych zapraszając ich do Rainbow.
***
   Do pomieszczenia w którym rozmawiali Slash ze Stevenem, wpadła rozwścieczona brunetka, a za nią jej chłopak. Axl chwycił ją za ramię i obrócił w swoją stronę.
  -Patrz na mnie jak do ciebie mówię!- Powiedział podniesionym głosem.
  -A jak nie to co?- Syknęła mu prosto w twarz. Patrzyli sobie w oczy ciskając błyskawice, aż dziewczyna prychnęła lekceważąco i odwróciła się uderzając go włosami w policzek.
  -Calry do cholery! - Wydarł się.
  -CO?! Myślisz, że możesz mnie zdradzić, a ja przymknę na to oko po raz setny?! Dwa razy Ci odpuściłam, jak to się mówi, do trzech razy sztuka. Ale nie, oczywiście! Nie zaspokajam Cię?! TO SPIEPRZAJ NA DZIWKI, NIE CHCĘ NA CIEBIE PATRZEĆ!! - Wrzasnęła mu prosto w twarz. Saul spojrzał na Adlera i obaj schowali się za fotele, by w spokoju móc to oglądać, nie zdradzając zbytnio swojej obecności. Tym czasem cały czerwony Rose ruszył w stronę drzwi zbijając po drodze ulubiony wazon swojej dziewczyny, co wywołało u niej kolejne pokłady wściekłości.
  -TEGO CHCESZ, PROSZĘ BARDZO!! - Nie zdążył dojść do drzwi, gdy ona pociągnęła go za włosy.
  -CHYBA CIĘ POJEBAŁO!! - Zrobiła komiczną minę udając "gwiazdkę".- PATRZCIE NA MNIE! JESTEM WIELKI PAN W. AXL ROSE!
  -Nie przeginaj...- Syknął.
  -ZDRADZIŁEM SWOJĄ DZIEWCZYNĘ I ZAMIAST PO LUDZKU PRZEPROSIĆ I ODPOKUTOWAĆ, WOLĘ ZNISZCZYĆ PARĘ JEJ RZECZY! - Wrzeszcząc na całe gardło obejrzała się dookoła, ale jej wzrok zatrzymał się na przeciwległym końcu pokoju, a na usta wkradł się uśmiech mściwej satysfakcji. Wszyscy którzy akurat byli w domu zwabieni krzykami zeszli na dół i wpatrywali się w to przedstawienie. Tymczasem niebieskooka ruszyła do półki z płytami.- Spójrzmy... Czy to przypadkiem nie jest twoja cenna kolekcja winyli? - Zapytała przesłodzonym tonem.
  -Nie odważysz się... - Axl zrobił krok do przodu.
  -Szkoda by było, gdyby ktoś niechcący je... strącił.- Wypowiadając ostatnie słowo zrobiła nieznaczny ruch dłonią, a cała półka z płytami jej chłopaka spadła na ziemię niszcząc się doszczętnie. - Ups...- Zasłoniła usta palcami uśmiechając się niewinnie.
  -Ty suko...- Przeniósł wzrok z rozwalonej kolekcji na jej osobę.
  -Coś ty do mnie powiedział?- Mina od razu jej zrzedła. Podeszła do niego wolnym krokiem.
  -Pierdolona dziwko!- Wydarł się i walną pięścią w ścianę robiąc z niej dziurę.
  -Ty chuju!?- Wydarła się podnosząc krzesło i rzucając w ścianę koło jego głowy.- Po tym wszystkim jeszcze śmiesz mnie wyzywać?!- Podszedł do niej i chwycił za włosy. Ramieniem objął ją mocno za szyję i odwrócił tyłem, przyciągając do siebie.- PUŚĆ MNIE IDIOTO!! - Zrobił jak kazała, ale gdy na niego spojrzała wymierzył jej siarczystego policzka. Zatoczyła się do tyłu lekko zszokowana, ale zaraz oddała mu dwa razy mocniej. Chciał się na nią rzucić, ale wtedy Slash i Izzy kroczyli do akcji wykręcając mu ręce. Clary splunęła mu krwią pod nogi.- Pierdol się Rose. Mam to w dupie, nie chce widzieć Cię na oczy.- Wszyscy wstrzymali wstrzymali oddech.- Jesteś pieprzonym egoistą, myślisz że wszystko Ci wolno, a tak na prawdę gówno możesz. Idź na dziwki, wyżyj się. Ja z tobą skończyłam.- Wypowiadając ostatnie słowa chwyciła swoją kurkę i wyszła. Adler wyjrzał jeszcze za okno i zobaczył idącą dziewczynę ze łzami wściekłości spływającymi po policzkach.

***
 -Poczekaj tu chwilę.- Duff zatrzymał blondynkę przed barem gdzie powoli zaczęło być tłoczno.-Będę za sekundę.-Wszedł do baru i zaraz wrócił na zewnątrz. Lisa spojrzała na niego nieufnie.
 -Co ty knujesz?-Zaśmiała się głośno gdy pociągną ją do środka zasłaniając dłonią oczy.-Duffy, nic nie widzę!-Zachichotała.
 -O to chodzi blondyno...-Szepnął jej do ucha.-Zaufaj mi.-Prowadził ją między stolikami uważając by nikt jej nie dotknął, lub by w nic się nie uderzyła. Po chwili zatrzymali się przed jednym ze stolików. Dziewczyna wyczuła na sobie mnóstwo spojrzeń i słyszała ciche szepty. Najchętniej zapadłaby się pod ziemię, ale właśnie wtedy Michael odsłonił jej oczy i stanęła twarzą w twarz z grupą rozpromienionych ludzi. Pierwsi w oczy rzucili jej się Skid Row, po nich Gunsi. Zebrani krzyknęli "wszystkiego najlepszego" i zaczęli ją przytulać i składać życzenia.
   Próbowała ogarnąć kto jest kim, oprócz osób które znała, były tam też dwie dziewczyny. Jedna wyższa i szczuplejsza przedstawiła się jako Clary - teraz już była dziewczyna Axl'a. Miała jasno brązowe włosy, wyraziste rysy twarzy i niebieskie oczy. Druga-Vanessa, jak się okazało była żoną McKagana. Miała ciemniejsze włosy od swojej przyjaciółki i delikatniejsze rysy, ale obie były równie piękne. Zrobiły na dziewczynie duże rażenie. Elizabeth zachodziła w głowę dlaczego Duff nie powiedział, że jest żonaty.
   Ta myśl szybko się ulotniła gdy podeszła do niej dziewczyna z długimi czarnymi włosami, ciemnymi oczami i bladą karnacją. Przez chwile blondynka próbowała przypomnieć sobie skąd kojarzy tę twarz, gdy nagle dostała olśnienia.
 -Alisson?!-Krzyknęła zaskoczona rzucając jej się w ramiona. Przytulały się dobre 15 minut przekrzykując się, jak to one bardzo za sobą tęskniły.
   Impreza, jak impreza, wszyscy gadali, śmiali się, pili i...robili różne rzeczy, które zazwyczaj robią i w gruncie rzeczy, wieczór nie różniłby się niczym od innych wieczorów tej grupy przyjaciół, gdyby nie parę istotnych faktów. Vanessa ignorowała Duffa cały wieczór i ciągle robiła jakieś zdjęcia, Axl i Clary siedzieli jak najdalej od siebie rzucając wściekłe spojrzenia ponad stołem i najważniejsze, Izzy i Alisson pokłócili się. Chłopak chciał powiedzieć swoim przyjaciołom o tym jak sprawy między nimi się mają, podczas gdy dziewczyna chciała puki co zostawić to dla siebie. Ostatecznie chłopak rzucił krótkie "whatever" i wyszedł z lokalu by zaczerpnąć świeżego powietrza.
  Stradlin ruszył przed siebie powolnym krokiem w jedną z bocznych uliczek obok Rainbow oddalając się od tłocznego Sunset. Szedł jeszcze chwilę gdy usłyszał za sobą jakiś głos. Obrócił się na pięcie i zobaczył mężczyznę, a raczej jego wrak. Nie zajęło mu wiele czasu by rozpoznać w nim Ray'a, jego byłego klienta, gdy Izzy zajmował się jeszcze dilerką. Oczywiście, Isbell w dalszym ciągu był narkomanem, ale wraz z przypływem gotówki za płytę, skończył z handlem narkotykami.
 -Hej... hej, potrzebuję heroiny...-Powiedział mężczyzna wciskając mu poufnie w rękę plik banknotów. Ray był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną z jasnymi krótkimi włosami. Sprawiał wrażenie groźnego, dlatego szatyna za każdym spotkaniem przeszywał dreszcz dyskomfortu.
 -Wybacz Ray, skończyłem z tym.- Stradlin oddał facetowi pieniądze i chciał ruszyć dalej, ale narkoman pociągnął go z powrotem do tyłu.
 -Co ma znaczyć "skończyłem z tym".-Spytał niemal sycząc.-Jestem na głodzie, dawaj mi działkę do cholery!
 -Odwal się chłopie, nic nie mam! Już nie diluje, jasne?-Jeff wyrwał się z uścisku i poprawił swoją kurtkę na ramionach. Już chciał odwrócić się i odejść, ale zdesperowany Ray popchną go na ścianę.
   Nikt nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji...

Ciąg dalszy nastąpi...
  ________
Wybaczcie, musiałam xd...