czwartek, 14 marca 2013

06-Just ride, baby!

Dobra, jeśłi mam być szczera, to zadowolona jestem tylko i wyłącznie z fragmentu Hudsona i Cobaina. Ostatni fragment pisałam 2 godziny i nie najlepiej mi to wyszło... W najbliższym czasie raczej nie będzie nowych rozdziałów, bo muszę powtarzać do testów.
Zdaje sobie sprawę, że zaniedbałam to opowiadanie i postaram się to nadrobić po testach, może uda mi się to nadrobić i napisać jeszcze parę na przód.

  -Thanks fuckers!!- Zawołał wokalista schodząc ze sceny. Rozbrzmiewały jeszcze ostatnie gitarowe akordy, gdy zgasły światła chowając muzyków przed tłumem. Ludzie zaczęli kierować się do wyjścia dopiero paręnaście minut później, gdy ich nawoływanie o bis nie przyniosło oczekiwanego skutku. Wśród tłumu wyróżniała się jedna dziewczyna, o długich blond włosach wyglądająca jakby dopiero co wyszła z domu, a nie bawiła się jak szalona z nieznajomymi przez ostatnie 2 godziny. Szła pod prąd w stronę ochrony, wyciągnęła z kieszeni plakietkę, pokazała ją mężczyźnie w bluzie z napisem "pomoc techniczna" i weszła za barierki. Gdy szła, wielu mężczyzn obracało się i obserwowało jej długie nogi.
   W stronę dziewczyny biegł spocony blondyn uśmiechając się szeroko. Chciał ją przytulić, ale ona odsunęła się z szerokim uśmiechem.
  - Śmierdzisz potem. - Chłopak wybuchł śmiechem i objął ją ramieniem.
  - Jak się podobało?
  - Em... Jeśli mam być szczera, to nawet nie słuchałam. Poznałam fajnego kolesia i przegadaliśmy cały koncert...- Kontem oka obserwowała chłopaka, któremu momentalnie zrzedła mina i nie mógł wydobyć z siebie ani słowa.- Oj, przecież żartuję Mikey... Było wspaniale.- Uśmiechnęła się szeroko w stronę czterech pozostałych. - Powinniście wszyscy wziąć prysznic... Uuu... I to jak najszybciej...- Dodała gdy wszyscy zamknęli ją w żelaznym uścisku. Mulat zaśmiał się cicho do jej ucha.
  - No chłopaki, dama nas o coś prosi.- Zawołał ciągnąc za sobą rudowłosego chłopaka.- Do zobaczenia za 15 minut, Lizzy..- Pomachał jej i wraz z resztą zniknął w jednym z pokoi za kulisami.

***
Następnego dnia godzina 12:30: 
  - Ale ja na prawdę nie mogę, co zrobię z motorem?
  - No Lisa, nie bądź taka... - Chłopak trzymał ją za ręce i starał się przytrzymać jak najbliżej siebie. - No weź, byłbym ostatnim chujem, gdybym pozwoliłbym Ci jechać samej przez całe stany! - Uniosła brwi do góry. Dobrze wiedział, że i tak pojedzie i może podać mu setki, a nawet tysiące argumentów, potwierdzających jego opinie wśród mieszkańców Seattle.- Nie, nie musisz nic mówić.- Uśmiechnęła się do niego promiennie i musnęła wargami jego policzek.
  - Nie martw się, nie zginę.- Zaśmiała się cicho siadając na swojej maszynie i wyjmując fajki. Zapaliła i założyła okulary przeciwsłoneczne na oczy. - Znajdę Cię jak tylko dojadę do L.A.
  - Jak chcesz.- Mruknął niezadowolony.

***

   Z daleka całe zdarzenie obserwował mulat. Stał oparty niedbale o tourbusa i rozkoszował się papierosem, którego dym właśnie wypuszczał z ust. Lubił palić. Nie było to jakieś uciążliwe uzależnienie, właściwie na dobrą sprawę, mógłby przestać, gdyby chciał. Sęk w tym, że nie chciał. Palenie to był jego sposób na odcięcie się od świata, rzecz tak naturalna, jak oddychanie. W pewnym sensie była też heroina, ale to był nałóg, który pomagał uciec mu od otaczających go ludzi i zdarzeń. Taka tarcza obronna, w porównaniu z nikotyną, która właściwie pozwalała mu trzeźwiej myśleć, a nie dodatkowo otumaniała.
   Lisa, Lizzy, czy jak ona tam miała... Ta dziewczyna, a raczej jej relacje z kolegą Hudsona bardzo przypominały mu o innej dziewczynie. Ciemnowłosej piękności, którą swojego czasu, kto wie, może i nawet kochał? Na wspomnienie jej gładkiej skóry, ciemnych oczu z radosnymi iskierkami i słodkiego zapachu perfum na jej skórze, robiło mu się gorąco. W zasadzie jakby głębiej się nad tym zastanowić, to Alisson była kiedyś jego uzależnieniem. Gdy zniknęła, cierpiał każdego dnia równie mocno. A przynajmniej tak było przez pierwsze pół roku. Potem wszystkie osoby płci przeciwnej nie znaczyły dla niego nic poza obiektem zainteresowania seksualnego.
   Widział jak blondynka całuje McKagana w policzek, po czym odpala papierosa i odjeżdża w okularach przeciwsłonecznych, a zmarnowany basista idzie w jego stronę kopiąc jakiś kamień.
  - Co jest?- Spytał Saul odgarniając loki z oczu, no co jego kumpel tylko niedbale wzruszył ramionami i wpił dłonie głęboko w kieszenie.- Całkiem fajna dziewczyna.- Nie mógł zaprzeczyć, bo na prawdę polubił tę brązowooką ślicznotkę. Była na prawdę inteligentna i całkiem fajnie mu się z nią rozmawiało.- Też miałem kiedyś taki kontakt z jedną dziewczyną...- Tym przykuł uwagę Duffa.
  - Znam?
  - Pewnie. Chodzi mi o Liv.- Po tych słowach przygniótł resztę fajki butem i wszedł do busa.
***
   Czas płyną. Sekunda za sekundą, minuta za minutą, godzina za godziną. Siedział przy biurku z gitarą w ręce i wpatrywał się w pustą białą kartkę. Zdawał się nie zauważać jak słońce schodzi niżej a jego promienie zanikają za horyzontem, jak życiodajne światło zmienia się na sztuczny blask żarówki.
   Maddy stała w progu od dobrych paru minut. Wpatrywała się intensywnie w plecy blondyna próbując rozszyfrować jego myśli. Zastanawiała się dlaczego nie ruszył się nawet o centymetr. Wyglądał jakby zatrzymał się czas. Kurt siedział na krześle dokładnie w tej samej pozycji co rano, gdy szatynka wychodziła do pracy. Stłumiła westchnienie i zrobiła krok do przodu by obudzić go z transu, ale wtedy on podniósł rękę, chwycił ołówek i zapisał coś na papierze. Odłożył ołówek i znów zastygł w poprzedniej pozycji. Nie zauważyła jak jego palce przesunęły się po gryfie gitary. Przyjemne dźwięki akustyka wypełniły pomieszczenie ożywiając ciężkie, niewymieniane przez cały dzień powietrze. Gdyby Madeline nie znała niebieskookiego na tyle dobrze, z pewnością uznała by to za smutny utwór. W rzeczywistości była to najweselsza piosenka jaką słyszała w jego wykonaniu. Gdy zaczął śpiewać, oczy aż jej się zeszkliły.
I need an easy friend
I do, with an ear to land
I do, think you fit this shoe
I do, won”t you have a clue

I’ll take adventure while
You hang me out to dry
But I can’t see you every night
I do

I’m standing in your line
I do, ope you have a time
I do, pick a number two
I do, keep a date with you

   Uśmiechał się pod nosem wymawiając te słowa. Jego dziewczyna już dawno prosiła by co o niej napisał, ale gdy tylko myślał o swojej dziewczynie, miał pustkę w głowie. Za to gdy przed oczami pojawiała mu się ta blondynka i ciemnobrązowych oczach i długich blond włosach, słowa w jego głowie same się układały w logiczną całość.
   Widział, że Maddy jest w pokoju i go słucha, dlatego jak tylko skończył, odstawił instrument i wstał. Spojrzał na dziewczynę której po policzkach spływały łzy. Domyśliła się. Nie była głupia, między innymi tak bardzo ją polubił, ale bolało go, że płaczę. Podszedł powoli i objął szatynkę, która wtuliła się w niego ocierając mokre policzki.
  - Jak ma na imię?- Zapytała po chwili.
  - Lisa.- Obydwoje wiedzieli co zaraz się stanie. - Chyba powinienem już iść.-Przytaknęła.
  - Tak. To chyba najwyższy czas.- Odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju zostawiając go w jego małym królestwie samego ze swoimi myślami.
***
   Tym czasem w jedna z wielu mieszkańców Los Angeles, siedziała przy telefonie i słuchała co ma do powiedzenia jej rozmówca. Każdą informacje jaką jej przekazał zapisała dokładnie w swoim czarno-beżowym  notesie.
  - Dobrze. Axl, zadzwonię do Ciebie jak tylko obejrzę te wszystkie wille, obiecuje. Dokładnie opiszę Ci każdy kąt, tylko błagam BŁAGAM nigdy więcej nie dzwoń w niedziele przed dziewiątą.- Jęknęła do słuchawki, gdy chłopak chciał zaczynać wszystko od początku.
  - Ali, dobrze wiesz jakie to ważne.
  - Człowieku, powiedz mi, kto normalny przyswaja jakiekolwiek informację o piątej nad ranem! Przecież jeszcze słońce nie wzeszło! Nie martw się, wszystko zapisałam i załatwię to dzisiaj, skoro tak Ci zależy, ale dopiero jak się wyśpię. Nie mogę iść na spotkanie z... z kimkolwiek mam się spotkać, wyglądając jak zombie. A teraz grzecznie się rozłączę i postaram się nie zasnąć na stojąco.- Przerwała mu, gdy tylko chciał coś wtrącić i rozłączyła się odkładając słuchawkę na widełki.- Sadysta.- Mruknęła pod nosem kierując się z powrotem do łóżka w swojej sypialni.

***
Piąty dzień jazdy, około godziny 11. Droga stanowa 89, niedaleko Phonix.
  - Cholera!- Krzyknęła schodząc z motoru. Kopnęła w oponę, by wyładować agresję, która zbierała się u niej w każdej chwili.-Dobra, dobra. Spokój. Przecież ktoś musi tędy czasem przejeżdżać...- Niepewnie spojrzała w stronę rażącego słońca.- Już po mnie...- Mruknęła cicho. W okół drogi nie było żadnych drzew, tylko piasek.
   Z jednej z toreb przy motorze wyciągnęła stary kowbojski kapelusz, który należał kiedy do jej dziadka. Jedna pamiątka jaką po nim miała.

  -Lizzy skarbie, choć na tu do mnie.- Zawołał mężczyzna w podeszłym wieku do dziesięciolatki bawiącej się z psem na podwórku. Dziewczynka posłusznie pobiegła w jego stronę i ze śmiechem padła mu w ramiona. Przytulił ją, po czym kucnął.
  - Coś nie tak dziadziusiu?- Zapytała uśmiechając się szeroko. brązowe oczy uważnie go obserwowały.
  - W porządku maleńka. Masz.- Zdjął z głowy biały kowbojski kapelusz i nałożył na blond loki dziewczynki.- Żebyś nie dostała udaru, bo będzie Cię główka boleć skarbie.- Dał jej buziaka w nos, a ona odsunęła się ze śmiechem i pobiegła na pole, gdzie w wysokiej trawie pies szukał schronienia przed słońcem.

   Wyjęła paczkę papierosów i butelkę wody. Przysiadła na siodełku i zapaliła. Powoli wypuszczała dym z ust. Czas leciał, wypaliła całą paczkę i wypiła trzy butelki wody, ale jak dotąd nikt nie przejeżdżał. Spojrzała na swoje brązowe już ramiona nie mogąc powstrzymać westchnienia. Usiadła na ziemi w cieniu rzucanym przez  motocykl.

Parę godzin później;
   Słońce było wysoko na niebie, a żar aż lał się z nieba. Woda dawno jej się skończyła, a cień nie dawał ukojenia. Elizabeth wstała chwiejnie i podeszła do drogi, ale na horyzoncie nie było widać żadnego samochodu. Zrezygnowana wróciła na poprzednie miejsce. Po chwili wycieńczona straciła przytomność.