wtorek, 9 lipca 2013

Just ride, baby.-14

Oprócz tego, że znów BARDZO PROSZĘ O KOMENTARZE, chociaż wiem, że rozdział beznadziejny i muszę przyznać, że pisanie dość opornie mi idzie. Nie wiem kiedy doda następny rozdział... Postaram się w każdym razie coś napisać, a nóż mi wyjdzie, chociaż to mało możliwe.

Rozdział do mojej kochanej Vanessy... Ona dobrze wie za co i ona dobrze wie, że Van z tego opowiadania jest właśnie jej odzwierciedleniem... Andżeliko, na którą zwykłam mówić Angie albo Van... Kocham Cię ;**
+szczególne podziękowania dla Patty, bo bez niej nigdy nie było by bezsensownej rozmowy dziewczyn. Bardzo Ci dziękuję skarbie ;*

I jeszcze przepraszam za błędy, jeśli takie są. ;c

   W całym domu były przygaszone światła, z gramofonu leciała cicho muzyka, którą co jakiś czas przerywała rozmowa dwóch dziewczyn. Siedziały na ziemi oparte o kanapę wpatrując się w wyłączony telewizor. Gdzieniegdzie poustawiane były świeczki zapachowe, które bezskutecznie miały zatuszować odór alkoholu. Bowiem brunetki raczyły się właśnie różnego rodzaju winami. Białe, czerwone, wytrawne, słodkie, tanie, drogie, najróżniejsze butelki leżały na ziemi połyskując w blasku świeczek.
 -Wiesz co Clary? Kocham Cię.
 -Oooh, też Cię kocham skarbie...-Wyciągnęła do niej rękę na skutek czego traciła równowagę i upadła na plecy. -Vaaaaan...-Zapijaczony głos dziennikarki ponownie przerwał ciszę.
 -Hę?
 -My to jednam mamy parszywe szczęście do facetów, no nie?
 -Ehe... Żyć nie umierać...-Mruknęła przysypiając fotografka.
 -Umrzemy.
 -Już umieramy.
 -Przegrałyśmy życie...
 -Straciłyśmy wszystko.
 -Jesteśmy gotowe na koniec.
 -To koniec. Odchodzę.-Vanessa uniosła się na łokciach i nieudolnie wstała, jej przyjaciółka zaraz zrobiła to samo.
 -Idę z tobą.-Trzymając się nawzajem podążyły do kuchni po kolejną butelkę wina. Ich marsz przerwał dzwonek.-Ale najpierw otwórzmy drzwi.-Zgodnie i nieco chwiejnie doszły do przedpokoju i gdy w końcu udało im się osiągnąć cel, wpadły na swoich gości. A był to nie kto inny jak Alisson w towarzystwie Lizzy.
   Nowo przybyłe spojrzały po sobie zaskoczone i trzymając pijane dziewczyny zaprowadziły je z powrotem do salonu , po czym posadziły je na kanapie. Nie sposób było, by nie zauważyły pustych butelek po alkoholu.
 -Lisa, dzwoń do Axla i powiedz mu, co się stało. Nie wiem czy jest sens sprowadzać tu Duff'a.
 -Będzie czuł się winny. Znam Michaela, lepiej u powiedzieć.-Blondynka odgarnęła włosy z twarzy i ruszyła w poszukiwaniu telefonu podczas gdy Liv zbierała butelki i słuchała rozmowy Clary i Van.
 -Rose chyba mnie nie kocha...-Mruczała cicho, a łza spływała jej po policzku.-Nie wiem po co mu ta ostatnia szansa skoro i tak się zawiodę. Jestem pewna, że mnie zdradzi, uderzy, albo coś takiego..
 -To po co jeszcze siedzisz w tym bagnie? Ja jestem pewna, że McKagan mam mnie w dupie.-Patrząc na siebie obie brunetki zaczęły płakać. Alisson spojrzała na nie z politowaniem i wypiła parę ostatnich łyków wina.
 -Co robisz?-Elizabeth weszła do pokoju marszcząc brwi.
 -Wiesz jakie ich gadanie jest dołujące?-Wskazała na zapłakane brunetki.-Dziewczyny... DZIEWCZYNY!-Krzyknęła, więc wszystkie na nią spojrzały.-Jestem z Izzy'm, ale on nie chce nikomu powiedzieć... a teraz... teraz do tego martwię się, czy przeżyje...-Clarissa i Vanessa wybuchły rykiem, bo płacz to za słabe określenia ich stanu. Liv łkała cicho chowając twarz w dłoniach, a Lisa patrząc na to wszystko sama uroniła kilka łez przytulając roztrzęsioną szatynkę. Nie czekały długo gdy rozległ się dzwonek do drzwi.
   Za drzwiami stał basista i wokalista. Obaj tak na prawdę nie wiedzieli dlaczego tu są. Axl był zły, że zabrano go ze szpitala bo jego dziewczyna ma jakieś dziwne widzi mi się. Drzwi otworzyła im niska blondynka i uśmiechnęła się smutno.
 -Są pijane. Chociaż to mało powiedziane. Znalazłyśmy tyle pustych butelek wina, że zadowoliło by się tym połowa meneli z Sunset...-Mężczyźni weszli do salonu i spojrzeli na swoje ukochane. Rose natychmiast wziął C. na ręce i wyniósł z mieszkania szepcząc do niej uspokajająco. Niestety Mckagan miał nieco większy problem. Usiadł przy Van spojrzał w jej jasno niebieskie oczy i... sam uronił kilka łez. Cmoknął załamaną brunetkę w usta i uśmiechnął się lekko. Dobrze wiedział, że ona potrzebuje teraz czułości, dlatego posadził ją sobie na kolanach i pozwolił by płakała tyle ile chce. Zastanawiał się co do niej czuje, bo choć była to inna miłość niż tak, którą żywił do Elizabeth, była równie silna. Elizabeth była jego przyjaciółką, pierwszą miłością i na swój sposób młodszą siostrą, a Van... Ona była inna. Dojrzalsza, pewniejsza siebie, ale czy lepsza?

***

   Denerwujące pikanie po raz kolejny go obudziło. Otworzył ospale oczy i ziewając próbował się przeciągnąć. Uniemożliwił mu to ból i uczucie rozdzierającego się ciała. Stęknął głośno i zwinął się w kłębek  chwytając się dłońmi za brzuch. Do pomieszczenia ktoś wszedł i krzyknął głośno. Sądząc po głosie była to kobieta, bardzo zdenerwowana kobieta. Po chwili poczuł jak delikatne damskie ręce chwytają go za ramię.
 -Jeff... Jeffrey spokojnie, jestem tu.-W delikatnym, kojącym nerwy głosie usłyszał tyle troski...-Dziękuje Neomi, poradzę sobie.-Ostrożnie pomogła mu usiąść, a kiedy otworzył oczy i spojrzał na nią, uśmiechnęła się.
 -Amy...-Wyszeptał. Wszystko co wydarzyło się od urodzin Elizabteh wydawało się być jak sen. Takie nieosiągalne.-Amy...-Powtórzył, a ona podniosła wzrok i zderzyła się z nim wzrokiem. Po raz kolejny utonął w jej zielonych oczach, które tak bardzo przypominały mu dzieciństwo.
 -Jeff, nie powinieneś się zanadto poruszać. Masz na prawdę ogromną ranę na klatce. W końcu musiałam wyciągnąć tę kulę...
 -Więc to prawda?-Zapytał posępnie.-Ten kretyn mnie postrzelił?-Dziewczyna charakterystycznie ściągnęła wargi i przytaknęła.-Cholera...
 -Wyliżesz się.-Poklepała go po ramieniu.-Na korytarzu czeka  Alisson z jakimś Mulatem. Wpuścić ich?-Przytaknął. Rudowłosa odgarnęła za ucho kosmyk, który wyślizgnął się z kitka i wyszła na korytarz, słyszał jeszcze jak mówi.-Możecie wejść. Tylko proszę, ostrożnie. Właśnie się wybudził i chyba nie jest w najlepszym humorze.
   Nie musiał czekać długo aż w drzwiach stanęła średniego wzrostu szatynka o bladej cerze i ciemnych, zaszklonych oczach. Izzy po raz kolejny oniemiał na jej widok, uwielbiał ją. Liv była po prostu jego ideałem. Za dziewczyną stał Slash, a oczy zakryły mu gęste loki. Rytmiczny nie raz zazdrościł mu tych włosów, przez które nikt nigdy nie potrafił stwierdzić, co gitarzysta czuje.
 -Izzy...-Alisson podbiegła do niego chcąc go przytulić, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Spojrzała na niego niepewnie, ale on pociągnął ją za rękę i przyciągnął do siebie wpijając się w jej usta. Tak bardzo brakowało mu jej ciepłych warg, słodkiego smaku i cudownego zapachu.
 -Mną się nie przejmujcie.-Hudson uśmiechnął się pod nosem siadając na plastikowym krześle. Już od dawna wiedział, że ta dwójka coś kręci.
 -Jak się czujesz?-Szatynka zignorowała uwagę przyjaciela i pogłaskała ukochanego po policzku.
 -Bywało lepiej.-Przyznał niechętnie.-Zapomniałem zapytać Amy kiedy będę mógł wyjść...-Skrzywił się, natomiast jego goście zrobili zaskoczone miny.
 -Jaka Amy?-Slash nagle się zainteresował uśmiechając się podejrzanie, a Jeff spojrzał na niego.
 -No Amy... Nie wiecie, że siostra Axl'a przeprowadziła operację?
 -To rudy ma siostrę!?-Zawołał zaskoczony gitarzysta otwierając szeroko usta ze zdziwienia.

***
(to ten teledysk)
   Z telewizji cicho wydobywały się dźwięki muzyki, drażniąc uszy obecnego tam chłopaka. Blondyn odgarnął włosy z twarzy wypuszczając z ust dym papierosowy i wpatrywał się w poczynania muzyków. Wodził wzrokiem za rudowłosym wokalistą miotającym się po scenie i aż skręcało go z obrzydzenia. Nienawidził gdy ktoś musi robi w okół siebie zamieszanie by zostać zauważonym. Oczywiście, Kurt musiał przyznać, że Rose ma wyjątkowy głos, co nie znaczy, że mu się to podobało. Od kiedy po raz pierwszy usłyszał o Guns N' Roses, z góry wiedział, że ich nie polubi. Nie znosił szumu, jaki stworzyli wokół siebie, nie cierpiał tego, co robili z muzyką, nie podobało mu się ich podejście do muzyki, to co z nią robią...
 -Co jest?-Do pomieszczenia wszedł Krist, najlepszy przyjaciel Cobaina i basista w ich, tymczasowo, 2-osobowym zespole.
 -Widzisz ich?-Wysoki brunet opadł na kanapę i spojrzał na  ekran.
 -No, i co z nimi? Całkiem nieźle się wybili.
 -Nie lubię ich.-Blondyn nie przejął się zaskoczonym spojrzeniem towarzysza. Mówił co myśli, zawsze tak robił.
__________
A na koniec jeszcze jedna rzecz. Po prawej macie ankietę, a po lewej możecie zadawać mi pytania, odpowiedzi znajdziecie na moim asku