wtorek, 3 marca 2015

Just ride, baby. - 22.

Chyba lepiej radzę sobie z opisami traumatycznych przeżyć. Taka sielanka raczej nie należy do moich preferencji. No ale właśnie, chyba sama podpowiedziałam. Zaczyna się kolejny wątek.
Miłego czytania,
Inter lineas.

  Siedzieli w ciszy, bo właściwie żadne z nich nie wiedziało co powinno powiedzieć. Tym razem Izzy i Alisson zabrali Stevena, dzięki czemu mogli od razu ruszyć w drogę do rodzinnego miasta. Podróż była długa i nieznośna, ale gdy dobiegła końca, oboje byli szczęśliwi. Także dlatego, że znów zobaczyli znajome miejsca. Duff wysadził ją pod domem, w którym nie była od śmierci matki. Na tę myśl poczuła przyjemny ucisk w podbrzuszu. Uśmiechnęła się szeroko. Pora odpocząć, zapomnieć o nieprzyjemnych wydarzeniach z ostatnich dni. Czas oczyścić atmosferę. Z nowym zapałem chwyciła swój bagaż i pewnym siebie krokiem ruszyła w stronę drzwi. Teraz by tylko ojciec nie zszedł na zawał gdy ją zobaczy. Grunt to pozytywne myślenie.
  Zadzwoniła do drzwi i z niecierpliwością czekała, aż ktoś otworzy. Swoje klucze zgubiła jeszcze zanim jej współlokatorka, a była żona Duff'a, wyprowadziła sie na Florydę. Można powiedzieć, że właściwie szczęka jej opadła gdy w drzwiach stanęła na oko dziesięć lat starsza od niej szatynka z olśniewającym uśmiechem. Co prawda od śmierci jej matki minęło już dobrych parę lat, ale nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, że jej ojciec mógł znaleźć sobie kogoś nowego.
 - Tak? W czym mogę pomóc? - Zapytała ciepłym głosem nieznajoma i dopiero teraz Elizabeth zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy. A mianowicie, nie była psychicznie przygotowana, że drzwi mógł jej otworzyć ktokolwiek poza jej ojcem, właściwie nawet nie sprawdziła, czy przypadkiem się nie przeprowadził! Drugą rzeczą był fakt, że w dalszym ciągu miała na sobie ubrania z pogrzebu, nic więc dziwnego, że kobieta patrzyła na nią z konsternacją wypisaną na twarzy.
  - Eh... Właściwie szukam Pana Price... Mieszka tu jeszcze? - Jej głos idealnie odwzorowywał jej niepewność. A kobieta wyraźnie się rozpromieniła słysząc pytanie.
  - Ależ tak. Nazywam się Linda, niedawno się wprowadziłam. Jest pani sąsiadką? - Pytanie z niewyjaśnionego powodu ukuło ją prosto w serce. Właściwie nie była to wina tej kobiety, ale... Na prawdę nie widzi żadnego podobieństwa między dziewczyną, która stoi przed nią, a mężczyzną z którym mieszka? W ciągu jednej sekundy Elizabeth uprzedziła się do kobiety. Zniknęło zmieszanie i niepewność. Zirytowała się i pokazywała to całą swoją postawą.
  - Córką. Jestem Elizabeth Price, przyjechałam odwiedzić ojca. - Odparła nie kryjąc wrogości, chwyciła torbę i nie zwracając uwagi na ewentualne protesty przepchnęła się w progu i stukając obcasami o posadzkę w korytarzu weszła do środka. To o czym teraz marzyła, to by móc się wykąpać i przebrać. Była zmęczona, a kobieta dodatkowo ją zirytowała. Miała świadomość, że kobiecie należą się przeprosiny, jak tylko Lizzy dojdzie do siebie. Wdrapała się po schodach do góry i odnalazła drzwi do swojego pokoju. Wciąż były pomalowane na delikatny róż i ozdobione sztucznymi kwiatami. Dobrze pamiętała, z tymi drzwiami pomagała jej mama.
  Weszła do środka i oniemiała. Pokój nie zmienił się ani odrobinę, jakby od kiedy wyjechała, nikt tam nie zaglądał, nie sprzątał - o czym świadczyły tony kurzu. Przekroczyła próg i kichnęła. Tego należało się spodziewać i z jakiegoś powodu rozbawiło ją to. Przeszła przez pomieszczenie i otworzyła okno na oścież, przy czym ponownie kichnęła.
   Usłyszała śmiech za plecami. Linda stała na korytarzu i przyglądała się jej.
 - Faktycznie przypominasz ojca. Musisz być zmęczona i głodna. Wykąp się, zrobię Ci coś do jedzenia. - Liz nie wiedziała co o tym myśleć. Gdyby przed drzwiami jej domu pojawiła się jakaś dziewczyna twierdząc, że jest córką jej partnera i zaczęła by się panoszyć po domu, jej reakcja byłaby zupełnie inna. Co kierowało tą kobietą?
   Była zbyt zmęczona, by zaprzątać sobie tym myśli. Zrzuciła buty i sukienkę i w samej bieliźnie zabrała się za ścieranie kurzy, potem odkurzyła podłogę i wyciągnęła z jednej z toreb szare spodnie dresowe i luźną bluzkę odkrywającą jedno ramie. Weszła do łazienki do której drzwi prowadziły bezpośrednio do jej pokoju ( miejsce gdzie często chował się Duff, by jej rodzice nie przyłapali go na siedzeniu u niej do późna) i postanowiła wziąć szybki prysznic. Czuła się brudna i obolała, ale ciepła woda szybko rozluźniła jej mięśnie. Umyła włosy, jak i całe ciało, zmyła makijaż i wyszła. Ubrała się i z wilgotnymi włosami, na boso zeszła a dół. Jej pokój wymaga gruntownego sprzątania.
   Już na schodach wyczuła jeden z najwspanialszych zapachów na świecie. Tak pachnie szczęście, mama zawsze tak mówiła. I faktycznie. Gdy weszła do kuchni zobaczyła na stole talerz z piękną, pachnącą, smakowitą lasagne i szklankę soku pomarańczowego. Czy tak kobieta potrafi czytać jej w myślach? Lizzy podeszła do stołu i z zaskoczeniem spojrzała na Lindę.
 - To dla mnie? - Zapytała, choć w tych okolicznościach głupszego pytania nie mogła zadać.
 - Tak oczywiście, siadaj, jedz. - Szatynka skinęła głową odrywając wzrok od książki.
 - Dziękuję... - Blondynka usiadła, odkroiła kawałek i niepewnie włożyła go do ust. Jej kupki smakowe eksplodowały pod wpływem rozpływającej się na języku pyszności. - Cudowne... - Jęknęła cicho. Natychmiast przeprosiła kobietę za swoje wcześniejsze zachowanie i pochłaniając porcję ulubionego dania ucięła sobie pogawędkę z nową dziewczyną swojego ojca i można powiedzieć, że właściwie zostały najlepszymi przyjaciółkami.
  Po zjedzeniu uparła się, że po sobie pozmywa i gdy miała mokre ręce, całe w pianie - ktoś wszedł do domu. Usłyszała znajomy sobie głos i aż ścisnęło ją w żołądku.
 - Linda, już jestem! Czy dobrze wyczuwam lasagne? - Szatynka uśmiechnęła się do niej i zdjęła okulary, którymi zaznaczyła stronę w książce.
 - Jestem w kuchni! - Usłyszała ciężkie kroki w korytarzu, ale nie śmiała się odwrócić, póki nie ustały. Powoli spojrzała na mężczyznę. Zmienił się. Gęste brązowe włosy zastąpiła siwa szopa, w dodatku pojawiły się zakola.
 - Cześć tato... Powinieneś iść do fryzjera. - Powiedziała z lekkim uśmiechem, chcąc rozładować wyraźnie gęstą atmosferę, ale on tylko stał i wpatrywał się w nią. Mijały sekundy, czas ciągną się nieubłaganie w oczekiwaniu na reakcję. Wypuścił torbę z ręki, podszedł do niej, ale nie była pewna co chce zrobić. Zdaje się, że sam tego nie wiedział. Targały nim sprzeczne uczucia, miał ochotę ją uderzyć, nakrzyczeć, a jednocześnie przytulić. Stanął twarzą w twarz z parę centymetrów niższą od niego młodą kobietą i otworzył usta by coś powiedzieć. Ale zaniemówił. Nie wiedział co powinien jej powiedzieć. Wróciła córka marnotrawna, powinien ją przyjąć? Powinien wyrzucić? Nie, nie potrafiłby. Skoro tu jest, coś musiało się stać, nie przyjeżdżałaby bez powodu.
 - Tak... - Urwał. Zauważył, że jego dłoń jest niebezpiecznie blisko jej policzka. Chciał ją pogłaskać? Powiedzieć, że tęsknił? Powinien? - Chyba masz rację, fryzjer mi nie zaszkodzi. - Przeczesał palcami włosy w geście zdenerwowania. Odpowiedział mu uśmiech. Tak podobna do matki...
 - Tęskniłam tato. - Powiedziała i przytuliła go, mocząc pianą czarną marynarkę. Odwzajemnił delikatnie uścisk, tak mu jej brakowało. Tyle razy wyobrażał sobie, że ma ją w ramionach, a teraz nawet nie potrafił tego okazać.

***

 - Aha... - Słuchała go uważnie przytrzymując słuchawkę ramieniem. Był wieczór, robiło się ciemno. Cały dzień spędziła z ojcem, rozmawiali. Opowiadała mu o wszystkich, których spotkała, o wszystkim co ją rozśmieszyło, zasmuciło, o tym co przeżyła. W zamian on opowiedział jej jak poznał Lindę, co działo się u niego przez te lata. Teraz sprzątała w swoim pokoju rozmawiając z Michaelem przez telefon, kabel rozciągnął się na całą swoją szerokość.
 - Myślę, że była zaskoczona, ale szybko się otrząsnęła. Jest na mnie obrażona, że nie przyjechałem na zeszłoroczną wigilię. - W tle usłyszała głos Pani McKagan "Wcale nie jestem obrażona!". Obydwoje wybuchli śmiechem. Dawno nie rozmawiali tak swobodnie, wróciły nawyki z dzieciństwa, w Los Angeles byli zdani na siebie, teraz mogą się odprężyć.
 - Pozdrów swoją mamę. - Powiedziała układając na półce origami, które kiedyś zrobiła.
 - Pozdrowię. Wyjdziemy gdzieś? - Zerknęła na zegar na ścianie. Musiała wymienić w nim baterie, żeby działał prawidłowo.
 - Może jutro wieczorem? Wypadałoby odwiedzić starych znajomych. Obiecałam Lindzie, że obejrzę dziś z nimi Grease.
 - Grease? Myślałem, że Ci się nie podobał.
 - Bo nie podobał, ale nie miałam serca im odmówić. Wydają się tacy... Starzy. Nie spodziewałam się, że aż tak się zmieni. - Mama Michaela najwyraźniej usłyszała wzmiankę o filmie, bo kazała blondynowi sprawdzić program telewizyjny.
  - Dobra, muszę kończyć. Wkopałaś mnie w oglądanie Grease, wpadnę jutro.
  - Okey... Do jutra. - Pożegnała się i odłożyła słuchawkę na widełki. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Zdecydowanie za dużo kolorów. Przeczesała włosy w identyczny sposób co jej ojciec parę godzin wcześniej i zamknęła za sobą drzwi. Grease czeka!