środa, 23 stycznia 2013

05-Just ride, baby! Część I

Mój telefon ma coś popieprzone z datami, nie wiem dlaczego pokazuje, że udostepnilam 23, przecież dziś 25... przepraszam za ten błąd.

Rozdział, a raczej jego połówka, jak dla mnue dziwna, choć dość przyjemnie się to pisało. Ocenę pozostawiam wam i przepraszam są błędy i niedociągnięcia, ale pisałam z komórki, a na telefonie dość słabo się pisze. Miłego czytania.
_________________________

   Gdy obudziła sie następnego dnia rano, Kurt już dawno nie spał, tylko siedział na kanapie z gitarą, na której ciągle wygrywał inną melodię. Tę czynność co chwilę przerywał, by zapisać coś na kartce, był tak skupiony, że nie zwrócił nawet uwagi, że blondynka się obudziła.
   Wpatrywała się w niego spod kołdry, która przykryta była pod samą szyję. Pewnie długo jeszcze by go obserwowała, jak ciepłe poranne światło nasila złoty odcień jego włosów, a niebieskie obicie kanapy podkreśla błękit oczu, gdyby nie melodia, którą wygrywał.
- Jak dotąd to jest najlepsze. - Uśmiechnął się pod nosem, jakby dokładnie wiedział od jak dawna na niego patrzy. Podniósł głowę, a jego uśmiech pogłębił się. Odrazu schowała się pod okryciem, bo dobrze wiedziała, jak koszmarnie potrafi rano wyglądać.
   Jedyną jego reakcją był cichy śmiech, więc wylazła z łóżka i pobiegła do łazienki. Spojrzała do lustra. Wcale nie było tak tragicznie. Palcami przeczesała włosy, by lepiej się ułożyły. Umyła zęby hotelową szczoteczką i zmyła resztki wczorajszego makijażu.
- Dziś naturalnie? - Zaśmiał sie, gdy wróciła do pokoju. Juz nie grał na gitarze, ale pakował swoje rzeczy. - Musimy jechać. Twoja kuzynka zadzwoniła i podała mi dokładny adres. - Przytaknęła i skrzywiła się widząc swoje jedyne ubrania.
- Nie chciałbyś pożyczyć mi jakiejś innej koszulki? Oddam Ci, jak tylko dojedziemy. - Wskazał na czarny materiał złożony w kostkę i odłożony na komodę. Z lekkim wachaniem wzięła koszulkę, ale po chwili przycisnęła wizerunek Morrisona do piersi z uradowaną miną.
   Szybko się przebrała, zjedli śniadanie po chwili byli już w drodzę do... no właśnie. Tak na dobrą sprawę, to ona wcale nie wiedziała gdzie dokładnie mają jechać, ale w tamtej chwili było jej to całkowicie obojętne.
   Całą drogę przebyli w milczeniu, ale nie była to krępująca cisza, tylko relaksacyjna, obydwoje musieli przemyśleć sobie parę spraw, albo poprostu pogapic się w zatłoczoną ulicę.
   Elizabeth nie chciała mówić nowemu przyjacielowi, że stresuje się przed spotkaniem że swoim niedawnym oprawcą, ale nie musiała, bo rozumiał ją bez słów. Gdy dojechali pod ten motel, zaparkował w najdalszej części parkingu.
  - Mam iść z tobą?
  - Nie musisz. - Uśmiechnęła się do niego smutno. - I tak musisz poczekać aż oddam ci kasę za śniadanie, obiad i nocleg.
  - Nie wygłupiaj się, nie musisz oddadwać. Tylko chciałbym mieć z tobą jakiś kontakt. - Wzięła jego komórkę, wpisała swój numer i puściła sygnał na swój numer.
  - Będziemy, a kasę i rfk ci kiedyś oddam. Tylko napisz czasem. - Na pożegnanie, dała my buźaka w policzek i wysiadła. Gdy odjechał skierowała się w stronę swojej maszyny. Spaliła szybko fajkę, odbyła pogadanke z Kat, dlaczego nie pojedzie z nimi do L.A. tylko do N.Y. do Duffa (który w międzyczasie zadzwonił i wszystko jej wyjaśnił). Przyjęła przeprosiny Collina formułką "Rozumiem, że byłeś pijany i tę sprawy i ci wybaczam, co nie znaczy, że nagle zostaniemy przyjaciółmi."
   Jakąś godzinę po uporaniu się z tym wszystkim, ruszyła dalej w samotną podróż w poszukiwani straconego szczęścia i spokoju, jednak teraz z jakimś konkretnym celem.