piątek, 22 lutego 2013

Slash story - Siódmy i ósmy

Dobra, zadaję sobie sprawy, że nie jest to szczyt moich możliwość, ale pierwsza część specjalnie jest uboższa w uczucia. A teraz wytłumaczę, dlaczego dwa rozdziały na raz... Otóż obiecałam Erin, że tym razem tekst będzie dłuższy, bo groziła, że mnie zabija, a ja w sumie lubię moje życie. Po napisaniu siódmego stwierdziłam, że jest za krótkie i napisałam jeszcze jeden... Prawdopodobnie w te ferie więcej już nie napiszę, następny rozdział, mam nadzieje, że pomniejszy, pojawi się pewnie w przyszłym tygodniu.
__________

   Z tamtego okresu pamiętam bardzo niewiele, a to co pamiętam, widzę jak przez mgłę. Obudziłam się wyczerpana, jakbym dopiero co przebiegła maraton, a nie przez tydzień leżała w bezruchu. Głowa bolała mnie niemiłosiernie i mimo, że byłam już przytomna, nie mogłam otworzyć oczu. Moje samopoczucie z momentu przebudzenia i późniejszych paru miesięcy, bez problemu porównać można do samopoczucia osoby potrąconej przez samochód. Nawet najgorszemu wrogowi, nigdy nie życzyłabym takiego bólu fizycznego jak i psychicznego.
   Moja pierwsza myśl po przebudzeniu "Gdzie ja do cholery jestem? Gdzie plaża? Gdzie morze? Gdzie Saul i Steven?!". Miałam dziwne wrażenie, jakbym przegapiła coś istotnego, parę godzin wyciętych z mojego życia, które w rzeczywistości były całym tygodniem. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu w którym panował pół mrok. Ciemne ściany (w rzeczywistości były białe, ale było ciemno przy. aut.) i nieprzyjemny szpitalny zapach leków i umierających ludzi. Od razu zebrało mi się na wymioty. Od tamtego czasu nienawidzę szpitali i najchętniej omijałabym je szerokim łukiem.
   Pamiętam, że słyszałam obok siebie szum jakiś maszyn i równomierne pikanie, które przyspieszało wraz z moim przerażeniem. Do sali wpadł mężczyzna w białym fartuchu wpuszczając do pomieszczenia jaskrawe światło. Nie widziałam go dokładnie, bo wyglądało to tak jakby stał pod słońce. Gdybym była osobą wierzącą, pewnie pomyślałabym, że Jezus mi się objawia, ale moja myśl to "ZGAŚCIE TO ŚWIATŁO!".
   Jak się okazało, mężczyzna był lekarzem, wyjaśnił mi co się stało, ale nie wiele to dało, bo i tak nic nie zapamiętałam. Można by się zastanawiać dlaczego, przecież opowiadał mi co się stało i tak dalej. Nie słuchałam, bo pierwsze co, to kazał mi się ruszyć.
 - N..Nie mogę...-Byłam w szoku. Nie czułam mięśni rąk, ani nóg, nie byłam wstanie nawet zgiąć palca. Leżałam osłupiała, łzy zbierały mi się do oczu i jeszcze trochę i wpadłabym w histerię. Mężczyzna widząc mój stan, wstrzyknął mi coś do kroplówki. Moja głowa stała się ciężka, powieki zaczęły opadać a szaleńczy bieg moich myśli nagle się zatrzymał. Ponownie straciłam przytomność.

***

   Gdy znów mogłam otworzyć oczy, w pokoju było jasno. Ściny miały brzydki kolor zgniłej mięty, a w powietrzu unosił się przyjemny zapach męskich perfum pomieszanych z dymem papierosowym. Pokój miał inne wymiary, był co najmniej 2 razy większy, niż to co zaobserwowałam poprzednim razem.
   Dwa metry od mojego łóżka wisiała zielona zasłonka. Ten drugi pacjent, a raczej pacjentka, śmiała się głośno z czegoś co przed chwilą powiedział jej gość. Widziałam ich cienie na zasłonie i nagle zapragnęłam zniknąć.
   Chciałam podnieść się do pozycji przynajmniej półleżącej, ale nie mogłam ruszyć rękoma. Znaczyło to tylko jedno. Wcześniejsze przebudzenie wcale nie było koszmarem, ale jak najbardziej prawdziwym zdarzeniem.
 - Kurwa mać!-Zawołałam jęcząco próbując unieść się na mięśniach brzusznych, co oczywiście mi się nie udało, więc klnąc pod nosem opadłam na poduszki. Kotara się odsunęła i moim oczom ukazał się prawie 2 metrowy blondyn. Za nim na łóżku leżała uśmiechnięta blondynka z nogą w gipsie. - Przepraszam... Nie chciałam wam przeszkadzać... - Burknęłam cicho i odwróciłam głowę. Zastanawiałam się, czy gdzieś w Los Angeles już ich nie spotkałam, ale nie. Byłam pewna, że widzę ich pierwszy raz na oczy.
 - No co ty! - Zawołał chłopak dziwnie radosnym tonem. - Nie masz przecież za co przepraszać! - Spojrzałam na niego i znów chciałam się podnieść ale gówno z tego wyszło. - Pomóc? - Przytaknęłam  Chłopak chwyciła mnie w pasie i pod kolanami (czego oczywiście nie poczułam) i uniósł do pozycji siedzącej.
 - Dziękuje. - Uśmiechnęłam się.
 - Do usług  Jestem Michael McKagan, ale mów mi Duff. - Wyciągnął w moją stronę rękę, a ja nie zrobiłam nic. Skrzywiłam się tylko i ubolewałam nad swoim losem, mimo że chłopak niezwykle poprawił mi humor. - To Jest Elizabeth Price, ale sama Ci się nie przedstawi, bo właśnie próbuje zjeść kanapkę. - Opuścił dłoń i wskazał na dziewczynę. Rzeczywiście, ładna blondynka trzymała w ręce obrzydliwie wyglądającą kanapkę i próbowała coś przełknąć, omal nie krztusząc się ze śmiechu. - A tak przy okazji... Lizzy, słyszałaś, że jest gdzieś tu córka Bowiego? - Dziewczyna przytaknęła a ja skrzywiłam się jeszcze bardziej myśląc, "Zajebiście...".
 - Jak się nazywasz? - Zapytała mnie rzeczona Lizzy po połknięciu kanapki o odłożeniu reszty na stolik obok.
 - Alisson Bowei. - Mruknęłam  pod nosem. - Ale mówicie mi Liv
 - Serio?! - Chłopak zakrztusił się własną śliną, co nie wiadomo dlaczego bardzo mnie rozśmieszyło. Elizabeth szybko udzieliło się moje rozbawienie i obie śmiałyśmy się z obrażonego blondyna. - Dobra, nie ważne...
 - Gdzie ja w ogóle jestem?- Spojrzałam za okno.-To mi nie wygląda na Los Angeles...
 - Bo nie jest.-Powiedziała zaskoczona dziewczyna. - Ali... Mogę mówić Ali?-Przytaknęłam.-Jesteśmy w Seattle.
 - CO?! - Krzyknęłam zaskoczona. Najchętniej złapałaby się za głowę, ALE NIE MOGŁAM! To było okropne.
 - A tak przy okazji, to czemu tu jesteś? - Spytał blondyn przysuwając sobie krzesło, między moje łóżko, a panny Price.
 - Ja... W sumie nie bardzo wiem... Nie pamiętam za dużo... Który dziś mamy?
 - 11 lipiec, czemu pytasz? - Byłam w szoku po raz kolejny tamtego dnia.
 - To znaczy... że byłam nieprzytomna prawie dwa tygodnie! -Szepnęłam do siebie i powiedziałam im wszystko co pamiętałam. O plaży obok lasku, o pająku, że źle się czułam. O tym jak obudziłam się w szpitalu i nie mogłam poruszyć rękoma ani nogami. Słuchali mnie, spijali każde słowo z moich ust, choć jak dla mnie ta wypowiedź nie miała ni ładu, ni składu.
   Chłopak wychodząc zawołał lekarza, który chciał mnie znów uśpić, ale odmówiłam. Lizzy to była na prawdę świetną dziewczyną. Gdy wychodziła, obiecała, że razem z Duffem będą czasem wpadać. No i dotrzymała słowa. Przychodzili 2 razy w tygodniu.

***
   W szpitalu leżałam przez pół roku w tym czasie odzyskałam wadze w rękach, a było to jednego słonecznego dnia, jakiś miesiąc po wyjściu Elizabeth, która odwiedziła mnie tamtego dnia.
   Blondynka siedziała obok mnie i rozmawiałyśmy. No ja do tego popijałam przez słomkę jakąś papkę, która od wielu tygodni była moim obiadem, ale to nie ważne. W każdym razie, rozmawiałyśmy o moich rodzicach, którzy nie odwiedzali mnie częściej niż dwa razy w miesiącu, czego nigdy im nie wybaczyłam. Blondynka złapała mnie pocieszająco za rękę, a ja to poczułam. Z moich oczu od razu popłynęły łzy.
 - Poczułam... - Wyszeptałam uśmiechając się szeroko.-Zrób to jeszcze raz!-Zawołałam gdy zabrała rękę. Poczułam jak ej ciepła dłoń ściska moje palce i rozpłakałam się jeszcze bardziej. Próbowałam zacisnąć palce.
 - Cz...Czy ty właśnie?!-Lisa otworzyła szeroko oczy i pobiegła po lekarza, a ja opadłam na poduszkę płacząc jak jeszcze nigdy.
   Lekarz był w szoku. Cóż, nie dziwie się, bo nawet ja straciłam nadzieję. Kolejny miesiąc minął, zanim odzyskałam dawną siłę i mogłam swobodnie ruszać rękoma. Dla mnie było to o tyle konfortowe, że nie czułam się już jak ofiara zdana na łaskę innych. Zaczęłam jeździć na wózku inwalickim, ba! Pozwalali nawet by Duff i Elizabeth zabierali mnie na spacery! Trudno sobie wyobazić jaka to była ulga czuć świerze powietrze! Problem pojawił się dopiero w tedy, kiedy McKagan zaczynał palić. Mój organizm był jeszcze na tyle osłabiony, że gdy tylko poczułam dym, zaczęła kaszleć i nie mogłam złapać oddechu, dlatego w mojej obecności zabroniony był alkohol i papierosy, a tym bardziej narkotyki

***

   Następnym raz kiedy popłakałam się ze szczęścia był jakieś 2 a może 3 tygodnie po odzyskaniu władzy w rękach. Była to sobota, a konkretnie wieczór, czyli dzień, który Lizzy z Michaelem przeznaczyli dla mnie. Nie było wcale późno, ale lekarze wymyślili sobie, że mogę opuszczać szpital na max 3 godziny. No w każdym razie, McKagan właśnie mnie podnosił na tak zwaną "pannę młodą" i kładł do łóżka, ale niestety, uderzył moją kostką o metalową rurę w łóżku, na co ja syknęłam z bólu. Poważnie, czułam się tak, jakby ból spowodowany przez to nie wielkie stłuczenie przeszył całą moją nogę i wrócił ze zdwojoną siłą.
 - Czy ty...?-Blondyn miał komiczną minę, a ja zaczęłam się śmiać, przez co dopiero po chwili doszło do mnie o czym on mówi. Niepewnie dotknęłam dłonią swojego kolana i skierowałam ją niżej, na piszczel. Moje serce na chwilę się zatrzymało.- Alisson?-Miał niepewną minę, a po moim policzku spłynęła łza.
 - To niemożliwe...-Szepnęłam.-Jakiś pieprzony cud!-Przytuliłam go mocno, oczywiście tak mocno na ile to wtedy było możliwe i kazałam mu pobiec po lekarza.
   Czułam jak mężczyzna w białym szpitalnym fartuchu dźga mnie w różnych miejscach długopisem, ale nie byłam w stanie nawet ruszyć palcami u stóp. Nie mniej, wszyscy byli w szoku i wkrótce zaczęłam długą i męcząco rehabilitację  Najpierw napinałam mięśnie tak mocno jak mogłam, potem próbowałam podnieść nogi. Gdy osiągnęłam już to, próbowałam wstawać, a potem chodzić przy drabinkach. Było to męczące, całymi dniami robiłam w kółko to samo i gdy wieczorem wracałam na salę zasypiałam jeszcze zanim moja głowa opadała na poduszkę. Ciężko powiedzieć, co wtedy przeżywałam, bo jak już wspomniałam, pamiętam to wszystko jak przez mgłę. Każdy dzień był taki sam, chora monotonia walki o w miarę normalne życie. Najgorsze jest to, że moi rodzice nie zjawili się ani razu od mojego odzyskania władzy w rękach, aż do końca pobytu w Seattle. Gdy dzwoniłam, nikt nie odbierał, czułam się okropnie. Jak śmieć, który się zepsuł i nie był już nikomu potrzebny.
   Po 4 miesiącach ciężkiej pracy, byłam w stanie sama przejść z mojej sali, na stołówkę, albo do toalety i z powrotem, ale nie dalej. Dlatego właśnie chodziła o kulach, niemniej jednak, postanowili mnie wypuścić. Zamieszkałam u babci ze strony mojej matki. Zgodziła się nic nie mówiąc rodzicom, i była w szoku, że jej córka aż tak zaniedbała swoje dziecko, dlatego próbowała mi to wynagrodzić  Wychodziła ze mną na długie spacery, pozwalała by wpadali do mnie moi nowi przyjaciele, spędzała ze mną dużo czasu opowiadając o czasach jej młodości. Mieszkałam u niej miesiąc, gdzie nauczyłam się gotować, i byłam na prawdę szczęśliwa.
   Zapytacie pewnie, czemu tylko miesiąc, skoro było mi tam tak dobrze. Odpowiedz jest bardzo prosta, tęskniłam za domem. Za znajomymi ze szkoły, chociaż w szpitalu miałam nauczanie indywidualne, za wujkiem Tylerem, za całą moją przyszywaną rodziną, za całym Miastem Aniołów. Za plażami, wiecznym ciepłem, rozumiecie? Dlatego gdy tylko dowiedziałam się, że McKagan postanawia wyjechać, wybłagałam go, by zabrał mnie ze sobą. Spakowałam swoje rzeczy, w tym kule i wózek inwalidki  pożegnałam się z babcią i Elizabeth, która z nieznanych mi powodów postanowiła zostać w domu i pojechaliśmy.
   Droga była długa i nużąca, ale daliśmy radę. Duff zawiózł mnie do mojego dawnego domu, gdzie przywitała mnie zaskoczona mama. Nie było to przyjemne spotkanie, bo z miejsca nawtykałam jej, jak okropnym jest człowiekiem, że zostawiła mnie samą w szpitalu w obcym mieście na prawie pół roku. Powiedziałam, że nigdy do końca jej nie wybaczę, że nie było jej przy mnie w tych trudnych chwilach. "To twój pieprzony obowiązek, a ty go zaniedbałaś!", wykrzyczałam.
   Mimo tego, rodzice postanowili, że łaskawie nie wywalą mnie z domu, ale nie mogłam też nigdzie wychodzić, z wiadomego powodu. Dlatego przez następne dwa lata regularnie jeździłam na rehabilitację  a uczyłam się w domu z wynajętymi nauczycielami. Brałam też lekcję rysunku i śpiewu, przypomniałam sobie jak gra się na gitarze i fortepianie.
   W ten sposób w wieku 19 lat, wróciłam do mojego dawnego życia. Choć w ciąż osłabiona, trzymałam się z dala od wszelkiego rodzaju używek i zadymionych barów, a na ulice nie wychodziłam sama po 19, poczułam się znów żywa. Wróciłam na warsztaty aktorskie w teatrze i można powiedzieć, że oddałam się wszystkim sztuką pięknym.
   W dużym skrócie opisałam wam 3 najgorsze lata mego życia. A to jak udało mi się wrócić w kręgi hierarchii,  że tak powiem, społecznej, opiszę wam następnym razem.

Alisson




ROZDZIAŁ ÓSMY;


   Był to jeden z moich pierwszych wyjść towarzyskich, które... No cóż, wymyślił dla mnie Steven Tyler. Nie miałam jeszcze kontaktu z prawie żadnymi starymi przyjaciółmi, więc wyszłam do Rainbow z wujkiem. Ale przecież to żaden wstyd, jeśli ktoś taki nim jest, prawda? Byłam niezwykle podekscytowana. Chciałam wyglądać jak najlepiej, więc ubrałam krótkie białe spodenki i coś w stylu za dużego białego swetra, który dopełniłam paskiem w talii w tym samym kolorze. Rozpuściłam włosy, pomalowałam się i na nogi założyłam czarne szpilki. Tak, to prawda, że nie powinnam nosić jeszcze takich butów, ale to tylko wypad do Rainbow, na max 2 godziny, żebym mogła powoli przyzwyczajać się do takich miejsc. Jak to się mówi... Ryzyk-fizyk, czy jakoś tak.
   W każdym razie, w barze byliśmy około 19, żeby nie wychodzić w godzinach szczytu, no i oczywiście, żeby Tyler się zbytnio nie rozpił. On wziął sobie wódkę z lodem, a ja jakiegoś słabego drinka, w którym nawet nie poczułam alkoholu. Rozmawialiśmy wiele, o moim pobycie w Seattle, opowiadałam o wszystkich obawach i o radości, gdy odzyskałam czucie w kończynach. Steven przepraszał mnie chyba 15 minut, że ani razu mnie nie odwiedził, ale dla mnie nie miało to większego znaczenia.
   W pewnym momencie przyszedł do nas barman, który był też właścicielem Rainbow i znajomym mojego wujka. Zaczął nam opowiadać, że jakiś nowy zespół wybłagał o występ, a teraz się spóźnia. Tyler zaproponował mu, i za to muszę go zabić, żebym zaśpiewała zanim się zjawią, w ten sposób ludzie czekający na nich, na pewno się nie rozejdą. Byłam przeciwna i zapierałam się rękoma i nogami, żeby tam nie wejść, ale z wiadomej przyczyna, zaciągnęli mnie tam w ciągu minuty. Szybko podjęłam decyzję co zaśpiewać i już po chwili po sali rozchodziły się pierwsze dźwięki Aerosmith "Dream on". Facet zapowiedział mnie jako "Liv, support Guns n' roses" a ja pomyślałam "kogo do cholery?!".
   Stałam na prowizorycznej scenie i patrzyłam na ludzi, którzy obserwowali mnie z zaciekawieniem. Skierowałam morderczy wzrok na Stevena. Stwierdziłam, że skoro i tak już tu jestem, to dam z siebie wszystko. Przymknęłam oczy i próbowałam uspokoić oddech i zaczęłam najlepiej jak potrafiłam.

Everytime that I look in the mirror
All these lines on my face gettin' clearer
The past is gone
It went by like **dusk** to dawn
Isn't that the way
Everybody's got their dues in life to pay

I know what nobody knows
Where it comes and where it goes
I know it's everybody's sin
You got to lose to know how to win.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że pod sceną zebrał się spory tłum. Niektórzy tańczyli ze swoimi partnerami, inni kołysali się i śpiewali wraz ze mną, a jeszcze inni wyciągnęli zapalniczki. Uśmiechnęłam się mimowolnie i nakręciłam jeszcze bardziej i kontynuowałam mocnym głosem. Kontem oka widziałam, jak barman robi mi zdjęcie.




Half my life is in books' written pages
Lived and learned from fools and from sages
You know it's true
All the things you do, come back to you

Sing with me, sing for the year
Sing for the laughter, sing for the tear
Sing with me, if it's just for today
Maybe tomorrow the good Lord will take you away
(x2)

Dream On, Dream On, Dream On,
Dream until your dream come true
(x2)

Spojrzałam na Tylera, który patrzył na mnie jak na obrazek. Posłałam w jego stronę delikatny śmiech i śpiewając dalej zerkając na słuchaczy. Zauważyłam  że ludzie, którzy weszli na początku mojego występu dalej stoją w miejscu i mnie obserwują. Trójka z nich wydała mi się znajoma, ale od razu odgoniłam tę myśl. Przecież to nie możliwe.

Dream On, Dream On
Dream On, Dream On
Dream On, Dream On,
Dream On...

Sing with me, sing for the year
Sing for the laughter, sing for the tear
Sing with me, if it's just for today
Maybe tomorrow the good Lord will take you away
(x2)

   Moja interpretacja piosenki, którą zawsze śpiewał mi wujek, gdy byłam smutna, została nagrodzona brawami. Czułam jak jak się rumienie, wiec szybko się ukłoniłam mówiąc ciche dziękuję i wróciłam chwiejnym krokiem do baru. Taki występ to było trochę za dużo jak na moje siły. Usiadłam ciężko na krzesełku i słuchałam pochlebstw Stevena chichocząc zawstydzona. Zauważyłam jak w moją stronę kieruje się jakiś wysoki chłopak o blond włosach, od razu go rozpoznałam.
 - Duff?! - Mimo osłabienia wstałam i przytuliłam chłopaka, który mocno mnie objął i uniósł trochę ponad ziemię. Na prawdę cieszyłam się, że go widzę, nie widziałam go od około 2 lat i bardzo się zmienił. Nie wyglądał już jak dzieciak z marzeniami, a raczej jak młody mężczyzna, który robi wszystko by to marzenie spełnić.
   Koło nas przeszedł mulat o kręconych włosach w czapce i wcisnął mi do ręki jakąś karteczkę, którą odczytałam dopiero w domu po powrocie. Pociągną za sobą McKagana, który pomachał mi szczerząc się jak głupi.


"Jutro o 20 w "hellhouse" na sunset srtip.
Proszę, przyjdź. Saul."

Alisson.