niedziela, 3 lutego 2013

05 - Just ride, baby. cz. II

Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszaaaam! Wiem, to jest beznadziejna, napisane w godzinę, byle by było. Nie ma tu nawet połowy tego co powinno być, ale bardzo długi nic nie wstawiałam i muszę to nadrobić.
 Przydałoby się podsumować ankietę... Według was najlepszym opowiadaniem jest "Slash story". Nie ukrywam, że piszę mi się to najprzyjemniej i mam już pomysł na całość, więc uprzedzę tylko, że postaram się to ułożyć tak, żeby było tego jak najwięcej.
Muszę podziękować jeszcze za wasze głowy w tej ankiecie i prawie 7150 wejść. Może wam sie to wydawać mało, ale dla mnie to wielki zaszczyt, że ktoś to wgl. zagląda. Dziękuję.

DUFF, AXL WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!!  No na urodziny macie tu kawałek z Duffem i Axl również występuje. Rose ma już 51 lat, szok. Mógłby o siebie zadbać, ale ok, olać, niech robi co chce XD

zjarane zbyszki XD

<3 p="">


Dla Erin,
tak po prostu, bo piszesz jedno z najśmieszniejszych opowiadań które czytam,
a po każdym twoim rozdziale chce mi się śmiać.
Pisz szybko następny bo mam niedosyt. ;*

   Szła sama ciemnym lasem, otaczała ją głucha cisza tylko od czasu do czasu słyszała pohukiwanie sowy, lub wycie wilka. Rozglądała się do okoła, ale widziała tylko drzewa i jakąś postać biegnącą z cienia do cienia, by pozostać nie za uwarzoną. Sylwetka owej postaci wydawała jej się dziwnie znajoma, ale nie chciała długo się nad tym zastanawiać. Sytuacja wywoływała u niej dreszcze  Bała się. Nigdy nie lubiła się bać, dlatego zawsze gdy ktoś proponował jej oglądanie horrorów, lub spacer w środku nocy-odmawiała.
   Za sobą usłyszała jakiś szelest. Obróciła się szybko w okół własnej osi, ale nic tam nie było. Spanikowana zaczęła biec co sił w nogach. W oczach zbierały jej się łzy bezradności. Mijała kolejne drzewa i zakręty, ale wszystko wydawało jej się być takie same. Miała przerażające wrażenie, że ktoś ją goni. Obejrzała się przez ramie, ale zobaczyła tylko leśną drogę, a wszytko co było z nią wydawało się takie jasne i przejrzyste.
   Nie zdążyła się nawet zatrzymać, gdy poczuła uderzenie. Upadła na ziemie a nad nią stał mężczyzna. Dziwnie znajomy mężczyzna. Spojrzała na niego z przerażeniem i nagle całe otoczenie się zmieniło. Nie było już lasu podzielonego na dobrą i złą stronę. Była noc, żadnych latarni, tylko gwiazdy i księżyc. Leżała na pisaku cała obolała, a nad nią stał ON cały uśmiechnięty  z obłędem wypisanym ta twarzy. Zobaczyła błysk ostrza, a z usta Collina poruszyły się, jednak ona nie usłyszała co chciał jej powiedzieć, przymknęła powieki a w okół znów zapanowała ciemność.
   Obudziła się z krzykiem siadając gwałtownie na łóżku. Rozejrzała się niepewnie i uświadomiła sobie, że jest w motelu niedaleko Nowego Yorku. Z westchnieniem opadła na poduszki. Zaczęła intensywnie myśleć. Uderzyło ją wspomnienie rozmowy z chłopakiem, który próbował ją skrzywdzić, a może nawet zabić.

   Szła korytarzem motelu. Chciała jak najszybciej dostać się do pokoju kuzynki, przebrać i zabierać z tego miejsca.
 - Lizzy!! - Wciągnęła gwałtownie powietrze słysząc ten głos, którego za wszelką cenę nie chciała usłyszeć. Zatrzymała się i obróciła. Z poważną miną spojrzała w oczy co najmniej o głowę wyższemu chłopakowi i objęła się ramionami. - Lisa, chciałem Cię przeprosić. Byłem pijany, czasem dziwne rzeczy wpadają mi do głowy. Ja... Nie chciałem Cię skrzywdzić... - Chciał złapać ją za ramiona, ale odsunęła się jak najdalej od niego. Nie miała ochoty na żaden kontakt z tym człowiekiem. Odwracała wzrok i chowała się za kurtyną włosów byle tylko nie pokazać jak bardzo się go boi.
 - Collin, w porządku  rozumiem. Byłeś pijany, a ja nierozważna, nie powinnam była oddalać się od grupy. Nie chce o tym rozmawiać.
 - Czyli mi wybaczasz?
 - Tak wybaczam, ale pozwól mi już iść się przebrać.
 - Dziękuję. - Uśmiechnął się szeroko, na co ona tylko się krzywiła. - Wiesz... Tak sobie pomyślałem... Skoro nie jesteś na mnie zła, to może wyskoczyli byśmy razem gdzieś, kiedyś. - Odwracał wzrok i drapał się po głowie, a w niej nagle włączyła się odwaga.
 - Nie. To, że Ci wybaczam jeszcze nic nie znaczy. Nie chce mieć z tobą nic wspólnego Collin. Jeszcze nie zwariowałam na tyle by zgodzić się na randkę ze swoim niedoszłym gwałcicielem i zabójcą  - Odwróciła się na pięcie i co siła w nogach popędziła na górę zostawiając przy schodach zaskoczonego chłopaka. Na korytarzu wpadła na swoją kuzynkę i bezceremonialnie padła jej w ramiona i się rozpłakała.

   Elizabeth podniosła się z miejsca i chwiejnym krokiem weszła do łazienki. Spojrzała w lustro i skrzywiła się z niesmakiem. Podkrążone, pozbawione blasku oczy; oklapnięte, matowe włosy i zmarnowany wyraz twarzy. W swoim własnym mniemaniu przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Zmoczyła głowę w zimnej wodzie.
 - Samotność Ci nie służy panno Price. - Westchnęła do swojego dobicia i wróciła do łóżka.

***

 - W czym mogę pomóc? - Zapytała recepcjonistka w Grand Hotel w N.Y. ze sztucznym uśmiechem przylepioanym do tej równie sztucznej buźki.
 - Elizabeth Price. Przyjechałam do Pana Michaela McKagana. - Kobieta sprawdziła listę gości i z "przykrością" oznajmiła, że nie goszczą nikogo takiego. - Taa... A Duff McKagan? - Kobieta ponownie przestudiowała listę.
 - Pokój 312.
 - Dziękuję. - Poprawiła torbę na ramieniu i skierowała się do windy. Gdy jechała na górę szybko poprawiła swój wygląd. Przecież nie mogła wyglądać jak kawał gówna, bo nie pozwolił by jej na kontynuowanie samotnej podróży.
   Wysiadła na 9 piętrze i zapukała do wskazanych drzwi. Cisza, pusto. Zapukała jeszcze parę razy, ale wciąż to samo. Zajebiście, zapomniał o mnie i gdzieś polazł. pomyślała.
 - To jeden z pięciu. - Odwróciła się gwałtownie w stronę głosu. Stała przed nią starsza pani w uniformie pokojówki. - Są nieznośni. Hałasują i śmiecą. Zero przyzwoitości w sercach nie moją. - Mimowolnie uśmiechnęła się słysząc słowa które tak często słyszała z ust swojej babci.
 - A wie Pani, gdzie mógł pójść? Jestem tu by go powstrzymać przed tym wszystkim. - Kobieta uśmiechnęła się łagodnie w jej stronę.
 - Jakaś ty grzeczna. Nie pokój się w to towarzystwo, bo zniszczą Cię od środka. - Widząc błagalną minę dziewczyny westchnęła. - Jeśli nie ma ich tu to mogą być jeszcze w 311, 312, 324 albo 325.
 - Bardzo Pani dziękuję. Miłego dnia. - Pomachała kobiecie i zapukała do pokoju obok. Cisza. Zapukała też pod 311 i 324, ale tam też nikogo nie zastała. Z wściekłością walnęła kilka razy pięścią w ostatnie drzwi. Usłyszała głośne przekleństwa i zaraz otworzył jej jakiś rudy chłopak, może jakieś 2 lata od niej starszy.
 - CZEGO KURWA!?!? O... Wybacz. Co sprowadza do mnie taką ślicznotkę, co? - Blondynka przewróciła oczami.
 - Jestem Elizabeth. Powiedz, jest tam może Michael?
 - Sorki mała, nie znam nikogo takiego. - Chciał zamknąć drzwi, ale przytrzymała je ręką.
 - Zapytam jeszcze raz. Jest tu Duff McKagan?
 - McKagan?! Trzeba było od razu mówić! Właź mała! - Chłopak przepuścił ją w drzwiach pozwalając wejść do środka. W pokoju siedziało jeszcze czterech chłopaków, ale jej uwagę zwrócił farbowany blondyn, który na jej widok aż wstał. Uśmiechnął się szeroko i chciał podejść by ją przytulić, ale ona upuściła na ziemie swoje rzeczy. No, i jej opanowanie szlak trafił
 - ZABIJĘ CIĘ TY PARSZYWA GNIDO!!! - Rzuciła mu się w jego stronę i już prawie by dopadła zszokowanego chłopaka, ale ktoś złapał ją w pasie i podniósł do góry. Spojrzała przez ramie, ale zobaczyła tylko burze czarnych loków mówiącą coś w stylu "wyluzuj mała, cokolwiek zrobił, zaraz za to zapłaci." - Puszczaj ty... ty... człowieku bez twarzy! - Zeszkliły jej się oczy, więc zaraz ją puścił, a ona pokonała resztę drogi do swojego przyjaciele i przytuliła się do niego wybuchając płaczem. Zszokowany chłopak przytulił ją do siebie. Podniósł ją na ręce i biorąc po drodze jej rzeczy wyszedł na korytarz zostawiając skołowanych kumpli w pokoju. Zaniósł ją z powrotem pod numer 312 i posadził na łóżku.
 - Eliza, uspokój się i powiedz dlaczego chciałaś mnie zabić.
 - B-bo... Pozwoliłeś m-mi wyjechać z-ze Seattle.
 - A może trochę jaśniej? - No i opowiedziała mu ze szczegółami wszystko co zdarzyło się po opuszczeniu jej rodzinnego miasta. - Boże, kochanie przepraszam... Powinienem jakoś Cię przekonać byś pojechała ze mną do L.A. - Mówił chowając twarzy w dłoniach.
 - Po co? Żebym zepsuła Ci twoje nowe życie? Nie, dobrze że odmówiła, nie mogłabym...
 - Przestań gadać bo pieprzysz głupoty. Wiesz jak mi Ciebie brakowało? Nie mogłem znieść myśli, że jesteś nie wiadomo gdzie, podczas gdy ja siedzę w L.A. - Więcej nic już nie odpowiedziała, tylko wtuliła się w niego, byle tylko nie wyczytał z jej oczu jak bardzo cierpi.
_______
Komentujcie, opieprzajcie, słodźcie, bo to wszystko jest bardzo pokrzepiające i zachęca do pisania. Dziękuję ;)