czwartek, 7 marca 2013

Slash Story - Dziewiąty.


PRZEPRAAAASZAAAM... Wiem, wiem, jestem beznadziejna... Miałam dwa tygodnie a wstawiam takie gówno... na prawdę, jak to przeczytałam o miałam wrażenie jakbym cofnęła się w rozwoju, no ale trudno, na razie nie jestem w stanie napisać nic nowego... To znaczy jestem, ale natchnienie poniosło za sobą nowy pomysł i tak jakoś wyszło, że napisałam coś co wgl. nie ma nic wspólnego z tym opowiadaniem. Jeśli pociągnę to jakoś i uda mi sie napisać więcej to opublikuje, ale najpierw chce skończyć "Slash story" i wstawić przynajmniej połowę "Just ride baby" także ten... bez rewelacji... i przepraszam, że znów krótkie...

+ Bardzo dziękuje za te 10 tysięcy wejść, jestem w szoku i na prawdę aż chce mi się płakać ze szczęścia. Nigdy nawet nie marzyłam o takiej liczbie. Już samo to, że za każdym razem gdy dodaje coś nowego to mogę liczyć na to, że mnie opieprzycie, pochwalicie, lub po prostu wyrazicie swoją opinię jest dla mnie bardzo ważne, ale już fakt, że parę dni od dnia dodania dzienna ilość wyświetleń bloga utrzymuje się ponad sto, to... brak mi słów, jestem wzruszona... I wiem, że to nie ma sensu, to już nie ta godzina, dawno po dobranocce, powinnam już spać ;<

Ten rozdział dedykuje mojej Madzi .
  Za nic szczególnego, tak po prostu,
 bo chyba jesteś jedyną osobą z mojego otoczenia,
której chciało się czytać WSZYSTKO dwa razy... XD
Kocham Cię i przepraszam, 
że dostajesz tak beznadziejny rozdział
 polegający w sumie na samych dialogach,
 ech...
(PS: Pamiętaj, Karolina to goryl ;* i nie chcę jej obrażać,
 bo ty wiesz, że chodzi o te jej zajebiste leginsy xd)

   Szłam ciemną ulicą i aż drżałam ze strachu. Wokół nie było ani żywej duszy, żadnych meneli, czy ćpunów... Dlaczego? To chyba jasne. Wszyscy zwalili się do HellHousa. “Hell House” był to mały parterowy domek z trzema sypialniami, który należał do grupy harleyowców, rzekomych lokatorów, których nigdy niedane mi było zobaczyć. Teren między kuchnią a salonem to było jedne wielkie pobojowisko, a spod śmieci w tak zwanym “artystycznym nieładzie” nie sposób było dojrzeć podłogi. Czekałam tam na Hudsona półtorej godziny i byłam światkiem przynajmniej 3-ech bójek, 4-ech przypadków niszczenia mienia i 2-uch* podpaleń co sprawiało, że jeszcze trudniej się tam oddychało, już pomijając fakt, że po godzinie w Rainbow robiło mi się nie dobrze, a tam rzygałam za kanapę chyba co 10 minut.
   W końcu gdy udało mi się wydostać, z tego na prawdę piekielnego domu, byłam osłabiona do tego stopnia, że bezwładnie osunęłam się po ścianie budynku na trawie i zwinęłam w kłębek. Nie wiem ile tam marzłam, może godzinę, a może 10 minut. Byłam do tego stopnia odcięta od świata, że zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie zjarałam się od samego dymu, co chyba jest mało możliwe. Otaczały mnie krzyki, śmiechy i głośna muzyka, przez co wydawało się, że to miejsce krzyczy, więc nie usłyszałam kroków koło siebie. A że ktoś mnie obserwuje zorientowałam się dopiero gdy owy “ktoś” delikatnie dotknął mnie w ramię. Wzdrygnęłam się mimowolnie, a on złapał mnie pod ramiona i pociągnął do góry. Wszystko rozmazywało mi się przed oczami i kręciło wokół, dlatego nie mogłam złapać równowagi.
  - Hej, mała... Spokojnie, trzymam Cię...- Czyjeś silne ręce uniosły mnie do góry a w uszach ciągle dźwięczał miękki, przyjemny, męski głos. - Alisson, spokojnie, przecież Cię nie zgwałcę.- Wyrwałam się, a przynajmniej próbowałam, bo mocno przycisnął mnie do siebie i ruszył z miejsca. W tamtym momencie miałam tak ociężały umysł, że pomyślałam “Zna moje imię, nie może być aż tak źle...” I zasnęłam wraz z rytmem jego miarowych kroków i spokojnego bicia serca.


***

   Obudziły mnie dźwięki gitary akustycznej. Melodia układała się w lepszą wersję “I will always love you” Dolly Parton. Moja pierwsza myśl, że tą wersję fajnie by sie śpiewało, chociaż jak pomyślałam o autorce piosenki, od razu zrezygnowałam.
   Uniosła się na łokciach i musiałam przymrużyć oczy, bo poranne światło, któremu udało przebić się przez żaluzje, boleśnie świeciło mi w oczy. Gdy już odzyskałam ostrość widzenia rozejrzałam się ostrożnie po pokoju. No jeśli mam być szczera, to przypominał on raczej jeden z pokoi w tanich hotelach, gdyby nie to, że na fotelu leżały moje zarzygane ubrania, a z otwartej szafy wystawały męskie części garderoby. No i oczywiście gitara elektryczna, która stała przy ścianie, nie pasowała do typowego hotelowego wystroju.
   Wstałam powoli, ale poranne mroczki przed oczami były nie do uniknięcia. Spojrzałam w lustro wiszące na drzwiach i przeraziłam się. Rozmazany makijaż, nieukładające się włosy, za duża koszulka nieudolnie założona na moją bieliznę i skóra dużo bledsza niż zwykle.
  - Znów się zaczyna... - Mruknęłam cicho przypominając sobie jak kiedyś gdy poszłam się kąpać, Hudson zabrał mi spodnie trampki, i zwiał, a ja cała mokra, w samej bieliźnie i przemoczonym t-shirt’cie z logo Aerosmith biegałam za nim po całym L.A.
   Ignorując swój wygląd, z postanowieniem, że będę udawać iż nie mam pojęcia jak wyglądam, wyszłam na korytarz. Kierowałam się za dźwiękami gitary, tym razem układały się “Whole Lotta Love”, które tak swoją drogą-uwielbiałam. Oparłam się o ścianę małego korytarza prowadzącego do salonu i przyglądałam się gitarzyście. Mój wybawicie, miał prawie tak jasną cerę jak ja, czarne włosy (jak ja) i ciemne oczy (jak ja). Był całkiem przystojny, z tymi pełnymi wargami i prostym nosem.
   Gdy doszedł do momentu wejścia w drugą zwrotkę (masło maślane prz.aut.) , uśmiechnęłam się i zaczęłam podśpiewywać.
  - “You've been laernin' baby, I been learnin' All them good times, baby, baby, I've been yearnin', way way down inside honey, you need it, I'm gonna give you my love... I've gonna give you my love.”-  Podeszłam do niego i usiadłam w fotelu na przeciw. Mierzyliśmy się spojrzeniami długo się nie odzywając. Widziałam jak bada mnie wzrokiem, ale zamiast dyskomfortu, poczułam deszcze.- Skąd znałeś moje imię?- Zapytałam w końcu walcząc z drżeniem wargi.
  - Od znajomego.- Odpowiedział spokojnie nie przestając mnie obserwować.
  - Był wczoraj z tobą?
  - Nie.
  - Ty wiesz jak mam na imię, więc powiedz mi jakie jest twoje.- Póbował ukryć uśmiech, ale i tak go zauważyłam.
  - Masz ochotę na kawę?- Przytaknęłam zbita z tropu, a on zerwał się z miejsca i poszedł do kuchni.
  - Ej!!- Pobiegłam za nim.- Odpowiedz mi.
  - Z mlekiem? - Przytaknęłam. - Cukier?
  - Jedna łyżeczka.-Podszedł do mnie i podał mi kubek. Już chciał wrócić na kanapę, ale złapałam go za koszulkę i przyciągnęłam do siebie.- Odpowiedz mi.-Szepnęłam siląc się na uprzejmy ton, chociaż powoli jego zachowanie doprowadzało mnie do szału.
  - A czy to ważne?- Odpowiedział również szeptem dotykając mnie w biodrach.
  - Tak.- Cisza.- To powiedz mi chociaż od kogo znasz moje imię.
  - Od dwóch osób. No właściwie od trzech. W sumie tylko ja i Axl jeszcze Cię nie poznaliśmy. W zasadzie teraz to tylko Rose.- Uniosłam brwi, bo to nazwisko kompletnie nic mi nie mówiło. Westchnęłam cicho
  - Zawsze taki jesteś?- Teraz to on uniósł brwi i uśmiechnął się.
  - Tak.- Przewróciłam oczami śmiejąc się cicho. Puściłam go i napiłam się kawy która, była naprawdę niesamowita.- Jeff. Ale znają mnie jako Izzy Stradlin.- Zakrztusiła się kawą. Znałam to nazwisko bardzo dobrze. Tyler ciągle coś o nim wspominał.
  - Mówisz poważnie?
  - Śmiertelnie. - Uśmiechaliśmy się do siebie i pewnie trwalibyśmy w tej pozycji jeszcze długo, gdyby nie dzwonek do drzwi. Chłopak puścił mnie wzdychając i poszedł otworzyć, a ja wróciłam na kanapę zastanawiając się, dlaczego mnie tak do niego... Ciągnie. Pierwszy raz czułam się przy jakimś mężczyźnie, oczywiście pomijając Hudsona, ale to była tylko przyjaźń. No właśnie “była”, bo czy można powiedzieć, że zna się osobę, której nie widziało się tyle lat? “Znałam go“, czas przeszły. I właśnie tak nad tym rozmyślając doszło do mnie, jak mulat mnie wczoraj wystawił!
  Skrzywiłam się mimowolnie akurat gdy Jeff wrócił do pokoju z...
  - Duffy?- Zapytałam uśmiechając się szeroko. Wstałam i przytuliłam się do tego wielkoluda.
  - Cześć Liv... - Szepnął mi do ucha. - Co ty tu robisz? - Zaniemówiłam. Spojrzałam niepewnie na właściciela domu i wzruszyłam ramionami.
  - Właściwie, to nie mam pojęcia... Go zapytaj. - Wskazałam głową na szatyna.
  - Dobra, a ty się w coś ubierz, bo zaraz zwali się tu cała zgraja.
  - Moje ubrania są obrzygane...- Mruknęłam cicho i machnęłam ręką widząc jego wzrok.- Długa historia. Czekałam w Hell House’ie na Hudsona i chyba naćpałam się oparami.... - Wyjaśniłam po krótce.
  - Na Hudsona? Ten chuj kazał Ci przyjść do tej meliny? Po całej tej pieprzonej rehabilitacji, osłabieniu ect. kazał CI PRZYJŚĆ W TAKIE MIEJSCE?! - Mówił coraz głośniej , a żyłka na czole blondyna zaczęła niebezpiecznie pulsować.
  - Spokojnie, przecież żyję. - Usiadłam, a raczej rozwaliłam się na fotelu, tak, że nogi położyłam na oparciu, dlatego widać je było od razu po wejściu do mieszkania. A po co to to tłumaczę? Tłumacze, ponieważ gdy już udało nam się uspokoić McKagana, ktoś bez pukania wszedł do mieszkania i pierwsze co z siebie wydał to gwizd uznania. A potem usłyszałam tak dobrze znany radosny głos.
  - No no, Stradlin! To już nie wywalasz lasek od razu po stosunku? - Odłożyłam kubek na stolik do kawy i podniosłam się z miejsca. Szeroki uśmiech na ustach chłopaka znikł na moment, by zaraz ukazać się w jeszcze większej wersji.
  - Popcorn!! - Krzyknęłam i rzuciłam się na niego. Oplotłam nogami jego biodra i wtuliłam się w blond czuprynę.
  - Liv? Jak ja się za tobą stęskniłem...- Szepnął mi do ucha. - Zaraz zaraz... Przeleciałeś Alisson ty zimnokrwista bestio?!- Miał oczywiście na myśli Izziego, no co oboje przewróciliśmy oczami, co wywołało śmiech McKagana.
  - Oczywiście, że nie przeleciał głupku... - Zeszłam z niego i uśmiechnęłam się równie szeroko.
  - Już mi uciekasz? - Posmutniał, przez dlatego ponownie do niego przylgnęłam.- Tak sie martwiłem... Nie dawałaś znaku życia przez trzy lata... TRZY LATA!! Czy ty wiesz ile to trzy lata panno Bowei?
  - Lepiej niż ty. Pierwszy rok to była męka, podobnie jak drugi. W tym roku zaczęłam chodzić na jakieś zajęcia i wychodzić, chociaż nie na długo...- Mruknęłam cicho, a on pogłaskał mnie po włosach i dał buziaka w policzek.
  - Won na fotel i kuś tych głupków swoimi nóżkami ślicznotko, bo zaraz tu będą.
  - Rozkaz!- Zasalutowałam i wróciłam do poprzedniej pozycji. Przez chwilę śmialiśmy się i gadaliśmy o wszystkim i niczym, gdy ponownie otworzyły się drzwi i uderzyły o ścianę z głośnym hukiem, a moich uszu dobiegł niski męski głos.
  - Nooo sieeema chujee!!
  - Axl czekaj szmaciarzu!! - Zamarłam. Przymknęłam oczy i mocniej ścisnęłam kubek, w razie gdyby przyszło by mi na myśl, rzucić się do niego z łzami, albo z pięściami... Albo i z tym i z tym. - Uuu... Cóż tu moje piękne oczy widzą...- Faktycznie, miał piękne oczy.- Takie nóżki miała tylko jedna dziwka jaką znam.- Gotowało się we mnie, ale nie odezwałam się ani słowem. Mocniej zacisnęłam palce na kubku, nie chciałam słuchać obelg, a tym bardziej od niego. Czyjeś dłonie przejechały po mojej łydce, a ja uniosłam nogę uderzając go w szczękę.
  - Jedyną dziwką w tym pomieszczeniu jesteś ty, panie Hudson. - Powiedziałam najbardziej wypranym z uczuć tonem na jak było mnie stać. Wstałam z fotela i uśmiechnęłam się promiennie do Izziego ignorując osłupiałego Slasha.- Dzięki za nocleg Jeff. Gdyby nie ty to pewnie zemdlałabym przed tym Hell Housem. Nigdy więcej nie przyjdę w takie miejsce, choćbym nie wiem jak ufała osobie, z którą mam się spotkać.
  - Nie ma problemu złotko. - Uśmiechnął się zadziornie. Od razu rozgryzł moją grę. -Odprowadziłbym Cię, ale...
  - Rozumiem, nie możesz zostawić mieszkania z tak nieobliczalnej małpą. - Zjechałam mulata zimnym spojrzeniem.- Duff, odprowadzisz mnie? Wole nie łazić po ulicy sama bez spodni. - Chłopak przytaknął, a ja podeszłam pewnym krokiem do kalendarza na ścianie Stradlina. Zapisałam mu mój numer, godzinę i miejsce spotkania na jutrzejszej dacie, po czym puściłam mu oczko i dając jeszcze całusa w policzek Stevenowi, wraz z Duffem wyszłam z godnością ubierając wcześniej buty.

__________
*- przekrztałcony opis z autobiografi Slash'a