wtorek, 25 grudnia 2012

04- Just ride, baby.

 Znalazłam mobilizację, do napisania tego rozdziału do końca, i choć nie jest tak długi jak na początku, bo pominęłam dużo fragmentów rozmowy między bohaterami, ale za to są 2 zdjęcia.
  Bonus sylwestrowy mam napisany, tylko teraz muszę go przepisać na komputer. Mam nadzieje, ze zjadę trochę mobilizacji i czasu jeszcze przed 31. Miłego czytania i proszę o komentowanie. Chciałabym wiedzieć ile osób tak na prawdę to czyta. i zapraszam do zakładki "informowani" bo już się gubię kogo powiadamiać, a kogo nie.

_____________

   Obudziło ją słońce i dźwięki Led Zeppelin "Whole lotta love". Leniwie otworzyła powieki i zobaczyła zmieniający się za oknem krajobraz. Coś jest nie tak... Mózg podpowiadał, jej, ze powinna się odwrócić, albo wyskoczyć przez to okno. Podniosła się szybko, ale pasy skutecznie jej to uniemożliwiły i ponownie opadła na opuszczone siedzenie.
  - Aaał... - Jęknęła przeciągle.
  - Uważaj. - Zerknęła na chłopaka siedzącego za kierownica.
  - Dzięki za troskę. - Rzuciła sarkastycznie i podniosła się tym razem powoli. Ziewnęła i zerknęła znów przez okno. - Gdzie jesteśmy?
  - Na zadupiu. Jedziemy do Denver. - Zerknął na nią kontem oka. Spodziewał się, że zacznie panikować, drzeć się, albo wyskoczy z pędzącego samochodu, ale nic takiego nie miało miejsca. Zjechał na pobocze i wysiadł z auta by zapalić papierosa, podczas gdy Lizzy opornie przypominała sobie wczorajsze wydarzenia. Odpięła pasy i wysiadła.
  - Dziękuję. - Uśmiechnęła się widząc jego pytające spojrzenie. - Za to, że mnie tam nie zostawiłeś.
  - Nie ma za co. - Wyciągnął w jej stronę Malboro, a ona z wdzięcznym uśmiechem wyjęła jednego z pudełka. Podpaliła i zaciągnęła się porządnie. - Spodziewałem się, ze będziesz wariować, że cię uprowadziłem, czy coś.
   Spojrzała na niego zaskoczona. Rzeczywiście, to byłoby na miejscu, ale Elizabeth ostatnio nie przywiązywała wagi do takich rzeczy. W sumie do śmierci matki miała głęboko w dupie co się z nią stanie. Miała wszytko gdzieś.
  - Po co? - Zapytała patrząc w przestrzeń. Podeszła do radia w samochodzie i pod głosiniła znacznie dźwięk. - Nie wiem, czy miało by to jakikolwiek sens. - Chłopak spojrzał na wydmuchującą dym dziewczynę, wyglądało to mniej więcej tak:

  - Nikt nie umiera dziewiczo, życie pierdol nas wszystkich. - Mruknął pod nosem.
  - A żebyś wiedział. - Westchnęła i oparła się o maskę samochodu. - Jestem Elizabeth.
  - Wiem. Kurt.
  - Wiesz? - Uniosła brwi zaskoczona, a on wygrzebał coś z kieszeni. - Mój telefon. I wszystko jasne.
  - Kate dzwoniła 10 razy. W końcu odebrałem, chociaż masz fajny dzwonek. Powiedziałem co się stało i mam cię podwieźć do tego Denver.
  - Odebrałeś? - Wzięła od niego urządzenie i uśmiechnęła się. - Dobra, nie tłumacz się. - Zaciągnęła się ostatni i wyrzuciła niedopałek na ziemię.
  - Jedziemy?
  - Jasne, tylko zadzwonię do Katherine. Pewnie się martwi. - Westchnęła zakładając niesforne kosmyki za ucho i wybrała numer. Katy odebrała po 3 sygnałach.
  - Halo?
  - Hej mała. - Śmiech po drugiej stronie słuchawki.
  -  Powiedz temu całemu Kurtowi, że jak coś ci zrobi to mu buźkę przetrzepię.
  - Ej, szkoda takiej buźki! -Zachichotały. Cóż, przy swojej kuzynce jest zupełnie innym człowiekiem.
  - Jak chcesz, ej, muszę kończyć. Nie dojedziemy przed nocą.
  - Będzie musiał wytrzymać ze mną caaałą noc.
  - Biedaczek. Do zobaczenia. - Zaśmiała się i rozłączyła. Nie chciałam na razie rozmawiać o Collinie. Podniosła się i dołączyła do Kurta.
  -Wygląda na to, że będziesz musiał znosić mnie jeszcze caałą noc.
  - Zajebiście. -Oparł się na siedzeniu gdy zapinała pasy. - Głodna?
  - Jasne, ale wiesz, że nie mam przy sobie żadnej kasy.
  - Oddasz mi. - Wzruszył ramionami z uśmiechem. Dopiero teraz Lizzy zwróciła uwagę na jego wygląd. Średniej długości blond włosy, niebieskie oczy, przystojny ze wspaniałym uśmiechem.
  - Wrednie. - Zaśmiał się. - W porządku.

***

   Po obiedzie w jakiejś knajpie po drodze zatrzymali się w jakimś motelu. Kurt pomógł dziewczynie wyjść z auta i skierowali się do wejści. Blondyn polubił Elizabeth, po tylu godzinach szczerej rozmowy, stwierdził, ze jej nie da się nie lubić. Zwierzai się sobie, opowiedziała mu swoją historie, a w zamian on się jej odwdzięczył.
  - Teraz tzobaczymy, jak dobrą aktorką jesteś. - Zaśmiała się cicho i dała się poprowadzić do środka. Objął ją w tali, a ona zachichotała, jakby właśnie owiedział coś niebywale śmiesznego, lub prawił jej komplementy. - Dzień dobry, poprosimy pokój dla dwojga. - Lizzy uniosła lekko brwi, ale nie skomentowała tego, nie teraz.
  - Ależ oczywiście. - Starsza kobieta, pani Smith, uśmiechnęła sie cipło. - Na jedną noc. - Lisa przytkanęła. - Nazwisko?
  - Cobain. - Kurt uśmiechnął się do zaskoczonej dziewczyny. Słyszała o nim jeszcze w Saetlle. Grał w zespole, ponoć całkiem niezłym.
   Po chwili rozmowy z tą miłą panią i zapewnianiu jej, że oni nie są małżeństwem, oraz nasłuchaniu się, jak wspaniale razem wyglądają, udali się do swojego pokoju.
   Pomieszczenie było całkiem przytulne. Nie był to 5-cio gwiazdkowy hotel, ale było tam czysto, było duże łóżko i 2 fotele obite błękitnym materiałem, pod kolor wykładziny, pościeli i firanek. Ściany kiedyś pewnie beżowe, teraz przypominały raczej brudną cytrynę, co nadawało pokojowy smętnego wyglądu, gdyby nie meble z ciemnego drewna. Łazienka była w podobnej kolorystyce.
  - Idę wziąć prysznic. Mógłbyś pożyczyć mi jakąś koszulkę? Przecież nie będę spać nago. - Kurt skinął głową i rzucił w jej stronę biały materiał i wyszedł mówiąc, że idzie po resztę swoich rzeczy.
   Pod prysznicem siedziała góra 15 minut, by zmyć z siebie brud ostatnich dwóch dni i wspomnienia z nimi związane. Po pokoju wyszła w koszulce, jak się okazało Led Zeppelin, i z ręcznikiem, którym wyciskała wodę ze swoich blond końcówek. Gdy chłopak ją zobaczył, natychmiast odłożył gitarę na bok i chwycił z stolika nocnego smartfona dziewczyny.
  - Co robisz? - Zmarszczyła brwi, a gdy zrobił jej zdjęcie zaczęła się śmiać. - Pokaż to. - Podeszła szybkim krokiem i roześmiała się jeszcze głośniej na widok jego "dzieła".


   Westchnął przeciągle, gdy usiadła położyła się na kanapie zamykając oczy.
  - Co ty robisz? - Zapytał z nutą rozbawienia w głosie.
  - Próbuje spać. - Burknęła cicho.
  - Na kanapie? Oszalałaś? - Po chwili jego silne ramiona, zasłaniane przez sweter uniosły ją do góry i położyły na łóżku.
  - A ty gdzie będziesz spał. - Wskazał głową na mebel, na którym leżała przed chwilą. - Pojebało? To ty płacisz za ten pokój. - Wzruszenie ramion... - To będę spać w wannie.
  - Tu nie ma wanny.
  - Cholera. - Burknęła, a on się roześmiał. - Dobra, to oboje śpimy w łóżku. - Uniósł pytająco brwi. - Powiedziałam "śpimy", nic sobie nie wyobrażaj.
  - Nie ma sprawy, skoro chcesz. - Usiadł obok niej i znów chwycił gitarę.
  - Zagraj mi coś... - Poprosiła robiąc słodkie oczka, a blondyn po chwili wahania zaczął grać. Jego palce delikatnie muskały struny z nieskrywaną czułością. Oparła się o ścianę i wpatrywała w tę w jakiś sposób intymną scenę i nieskrywaną czułością. Dźwięki były przyjemne dla ucha, grane na gitarze akustycznej, ale na elektryku, brzmiało by to bardziej agresywnie. Po chwili zaczął cicho śpiewać, a Elizabeth opadła szczęka. Nie miał jakiegoś wybitnego głosu, ale śpiewał prawdziwie, było słychać że wierzy w słowa tej piosenki. Gdy skończył grać spojrzał na dziewczynę, która miała łzy w oczach. - To było... piękne... Nie znam tej piosenki, sam ja napisałeś? - Przytaknął.
  - Heart shaped box. - Uśmiechnął się nieznacznie wstając. Obserwowała jak wyjmuję z paczki fajek skręta. - Będziesz miała coś przeciwko?
  - Nie, o ile się ze mnę podzielisz. - Wymienili szerokie uśmiechy i resztę wieczoru spędzili paląc i rozmawiając na haju. Kurt i Lizzy znaleźli wspólny język i odnaleźli się jako przyjaciele.
   Następnego dnia rano Blondynka obudziła się pod kołdrą stulona w ramiona chłopaka.

niedziela, 16 grudnia 2012

Bieda z nędzą.

   Nie mam na razie żadnego rozdziału, ani dodatku na sylwestra, piszę, ale idzie mi to dość opornie. Zamiast tego, mam dla was baaardzo krótki tekst, który napisałam rok temu w przypływie słabości. Moja przyjaciółka się tym zachwycała i biegała po szkole pokazując wszystkim i wgl... Nie wiem co jej się w tym podobało, bo to taka bieda z nędzą, ale mimo to, zależy mi na waszej ocenie ;)
   No i dziękuje za 3400 wejść, fajnie wiedzieć, że jednak ktoś to wszystko czyta i zagląda, by sprawdzić, czy jest coś nowego.
   Z dedykacją dla Caroline;
 Bo była tu ze mną od początku i dzięki takim komentarzom,
 jak jej, jeszcze się nie poddałam... Dziękuję < 3  
____________

Nie zdjęła butów, łażąc w kółko, nie wiedząc tak na prawdę co ma ze sobą zrobić.

Wreszcie upadła na kolana, ledwo unikając zderzenia z szklanym stolikiem do kawy. Schowała twarz w dłoniach, a jej głowa powoli opadła na sofę. Widać było, że płacze…
   On patrzył na nią i nie był w stanie jej pomóc. Widział jak osoba, którą kochał ponad wszystko, cierpi. A on nawet nie znał powodu. Mógł jedynie dzielić z nią smutek. Powoli zbliżył się do trzęsącej się postaci, ni to z zimna, ni to z cierpienia. Przykucnął obok. Dotknął jej lekko po czym cofną rękę. Ale dziewczyna jakby nie zauważyła tego niby nic nie znaczącego gestu, pod ciężarem bólu jaki przeszywał jej klatkę piersiową. Ale nie był to ból fizyczny, tylko coś dużo silniejszego, mocniejszego. W końcu nie wytrzymał i ją objął, a ona wtuliła się w jego ramię. 
   Jego koszula stawała się mokra od jej łez. Głaskał dziewczynę delikatnie po głowie, a wolną ręką chwycił ją pod brodę, którą uniósł tak by spojrzeć jej w oczy. Dwie przeszklone, zielone kuli spoglądały  na niego smutno. 
   A on tylko złożył na jej wargach lekki pocałunek. Było to lekkie muśnięcie jej rozgrzanych warg, ale było cenniejsze niż tysiąc słów, obietnic, zapewnień. Przytulił płaczą blondynkę, wymawiając szeptem dwa magiczne słowa, które nadużywane, straciły na wartości. Ale w  jego ustach brzmiały one szczerze, prawdziwie.
  - Kocham Cię.

sobota, 15 grudnia 2012

Pierwszy - Slash story.



 Dodaje ten rozdział tak na nadrobienie, bo pierwszą połowe grudnia nic nie było, więc tak teraz na raz dodaje ;)
ooo i jeszcze leci "Stairway to heaven" koncertowe na rebel.tv NO KOCHAM <3>
Plant z rozpiętą koszulą *_*

____________ Czas leczy rany, ale też zmienia ludzi. Jestem idealnym przykładem takiego stwierdzenia. 2 lata starczyły, bym z słodkiej dziewczynki stała się nadętą suką. Mówiłam tak o sobie, mimo, że miałam dopiero 12 lat! Od czasu imprezy ojca, nie widziałam Saula, bo i co się dziwić? Chodziliśmy do innych szkół, zadawaliśmy się z innymi ludźmi, nie mieliśmy okazji, aby się spotkać.
  W domu też kolorowo nie było. Musiałam dość szybko wyrosnąć z dziecięcych zabaw, bo rodzice często się kłócili. Czasami dochodziło do rękoczynów, ale przecież nikt by się do tego nie przyznał, prawda? I dlatego pewnie byłam taka chłodna dla wszystkich. Musiałam szybko dojrzeć, żeby wiedzieć, kiedy się wmieszać, żeby nie było za późno, albo ewentualnie, kiedy się zmyć.
   Tego wieczoru znów się pożarli. Nie pamiętam o co, to zresztą nie ważne. Nie mogłabym pomóc, bo obydwoje wcześniej pili, nie byli by w stanie powstrzymać odruchu. Wyszłam z domu cicho, przez garaż, żeby nie zauważyli. I pobiegłam do jedynej osoby przy której czułam się wtedy bezpiecznie, bo Zowiem'a. Mój brat często się wkurzał na rodziców i darł się na cały dom, żeby zobaczyli co powodują ich kłótnie. Wtedy otwierali oczy i przepraszali mnie cały tydzień, gdy ja zapłakana siedziałam na schodach z zaczerwienionym policzkiem, bo wmieszałam się "w nie swoje sprawy", HA! Dobre sobie.
   Było dość ciemno, więc biegłam tak szybko jak tylko mogłam. Niby wracałam o późniejszych godzinach, ale zawsze się bałam, choć pewnie nie miałam czego. Całą 20 minutową drogę pokonałam w około 7 minut, cały czas biegnąc sprintem. Zdyszana wpadłam do tego sklepu w którym mój brat ze znajomymi sobie przesiaduje.
   Lubiłam jego znajomych. Nigdy nie mieli mi za złe, gdy do nich przychodziłam, bo nie chciałam być w domu. Stali się jak moje druga rodzina, wszyscy stali się moimi starszymi braćmi, przyjaciółmi. Ufałam i bezgranicznie. I tym razem mogłam na nich liczyć.
   Rzuciłam się w ramiona mojego brata i nie puszczałam go dopóki nie opanowałam swojego głos.
 - Alysson, co się stało? - Zowiem miał strach w oczach. Co prawda, często widział jak płaczę, ale pierwszy raz do niego przyszłam.
 - A co mogło się stać? To co zawsze, nie chce tam wracać... - Przytulał mnie do siebie a ja patrzyłam na zebranych. Było paru nowych, nie kojarzyłam żadnego, a potem zobaczyłam tę burze loków i czekoladowe oczy zerkające na mnie ze współczuciem.
 - Mogłaś iść do wujka.
 - Pewnie znów zaćpał. Kocham Stevena, ale...
 - Dobra, rozumiem. - Przytulił mnie mocno do siebie. Zamknęłam oczy kurczowo się go trzymałam, byłam zmęczona. Nie ma co się dziwić, godzina była późna. - Poczekaj chwilę. - Puścił mnie i poszedł do jakiegoś chłopaka z burzą loków na głowie. Miałam niejasne wrażenie, że go znam, ale nie było to nic konkretnego.
   Mój brat znów do mnie podszedł, tym razem towarzyszył mu ten chłopak.
  - Alisson, to jest Saul. jego mama projektuje stroje ojca. - Starałam się wykrzesać choć trochę entuzjazmu,  raczej słabo mi to wyszło. Pomachałam mu tylko i odwróciłam wzrok.
  - Idź z nim, przenocuj u niego.
  - Moja babcia nie będzie miała nic przeciwko. - Uśmiechnął się do mnie ciepło


***

   Szliśmy, a raczej ja szłam, bo Hudson jechał BMX-em, ciemną ulicą, z dala od zatłoczonego centrum. Oświetlały ją tylko migoczące latarnie, rzucające słabe światło, walczące o każdą chwilę swojej egzystencji. Cisza między nami dodawała tajemniczości całej ten sytuacji, aż przeszły mnie ciarki. Brakowało tylko seryjnego mordercy wypruwającego flaki jakiejś dziwki za rogiem, lepiej być nie może.
   Saul zerkał na mnie co chwilę, a ja, jak na 12-latkę przystało, trzęsłam sie z zimna i trochę ze strachu, choć starałam się tego nie okazywać. Chłopak to zauważył i zatrzymał się, by zdjąć bluzę, którą zarzucił mi na ramiona. Posłałam mu wdzięczne spojrzenie, oplatając się jego odzieżą. Miała przyjemny, specyficzny zapach płynu do płukania i czegoś jeszcze... jego. Zaciągnęłam się tym przyjemnym zapachem z błogim uśmiechem, którego na szczęście nie zauważył. Wpatrywał się w coś na wystawie sklepowej, a oczy aż mu błyszczały.
  - Co jest? - Odwrócił się do mnie z miną, jakby zobaczył ducha, przez co mimowolnie zachichotałam.
  - To ty mówisz? I jeszcze się śmiejesz! A już się bałem...
  - Bardzo śmieszne. - Podeszłam do rozpromienionego chłopaka i spojrzałam na to, co przed chwilą obserwował.
  - Cudo nie? - Wskazał na czarny cylinder obwiązany jasno brązowym materiałem.
  - Pasowałby ci. - Stwierdziłam z obojętnym wyrazem twarzy.
  - Serio? - Spytał z szerokim uśmiechem.
  - Jasne. Choć już, bo mi zimno.
  - Dobra, nie marudź tak. - Pokazał mi język i tęsknym wzrokiem zerknął na wystawę. - nie jestem przekonany. Jeździć na BMX-ie z cylindrem, śmiesznie by to wyglądało.
  - No rower może nie, ale gitara. To by było coś. - Rozmarzyłam się na obraz Loczka w cylindrze i z gitarą.
  - Haha, gitara to nie dla mnie.
  - A próbowałeś? - Pokręcił głową. - To skąd możesz wiedzieć?
  - Przeczucie.
  - Wątpisz w córkę Boviego? - Uniosłam brwi.
  - Ależ skąd milady. - Ukłonił się teatralnie, a ja parsknęłam śmiechem - Choć już o pani, bo zmarzniesz. - Złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
  - Co ty wyprawiasz?! - Posadził mnie na siodełku za sobą i rzucił tylko "Trzymaj się", zanim ruszył.
   Najpierw pisnęłam zaskoczona, ale po chwili wiatr we włosach odgonił strach. Jedyną rzeczą jakiej się wtedy bałam, był unoszący się i opadający tyłek Hudsona. Nie za ciekawy widok dla 12-latki.


***

  - Sauli, to ty? Boże, jak ja się martwiłam!. - Starsza kobieta w szlafroku wbiegła do przedpokoju i przytuliła do siebie mulata, nawet nie zauważając mojej obecności. - A ty młoda damo, kim jesteś?
  - Ja.. Jestem...
  - Babciu, to Alisson. Ma problemy w domu, może zostać na jedną noc? Nie ma gdzie się podziać
  - Jasne, skarbie, nie ma sprawy. - Uśmiechnęła się i przygarnęła mnie do siebie. - Kochanie załatw koleżance pościel, ja już idę spać. Dobranoc Alisson.
  - Dobranoc pani Hudson. - Liv uśmiechnęła się do starszej pani i pobiegła na górę za Saulem.
   Chłopak o dziwu nie miał wielkiego syfu, tylko lekki artystyczny nieład. Mówi to artystka, uwierzcie na słowo! Mów wzrok przykuło terrarium. Podeszłam powoli i zajrzałam do środka.
  - Ale piękny...
  - Myślałem, że dziewczyny boją się węży i pająków.
  - Nienawidzę pająków, ale węże są super. - Spojrzałam na niego.
  - Jesteś dziwna. - Patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami.
  - Odbiorę to jako komplement. - Moją uwagę przykuły winele. Podeszłam do jego kolekcji i włączyłam Led Zeppelin I. -In the days of my youth I was told what it means to be a man, now I've reached that age, I've tried to do all those things the best i can. No matter how I've try, I find my way into the same old jam. - Zaśpiewałam wraz z Plantem poruszając lekko biodrami. - Good times, bad times, you know I had my share, when my woman left home for a brown eyed man, well, I still don't seem to care.
  - Jak już mówiłem, jesteś bardzo dziwna. - Uniosłam brwi. - To znaczy inna! W dobrym znaczeniu.
  - Daruj sobie. - Machnęłam na niego ręką.
  - Chej, nie chciałem Cię obrazić, jesteś fajna.
  - Super. - Skwitowałam akurat gdy babcia Hudson weszła do pokoju.
  - Pogadajcie sobie jeszcze i idźcie spać, już późno. Saul, miałeś zorganizować coś dla Alisson.
  - Się robi. - Zasalutował i wybiegł z pokoju
  - Alisson. - Starsza pani podeszła do mnie niepewnie.
  - Tak?
  - Wiesz, że zawsze jak będziesz miała problem, możesz do nas przyjść. Dom Hudsonów, jest dla ciebie zawsze otwarty.
  - Dziękuję pani bardzo. - Miałam łzy w oczach, porócz mojego brata dawno nikt nie okazał mi takiej dobroci. Babcia mulata przytuliła mnie mocno i wyszła z pokoju a ja usiadłam na łóżku. Nie dane mi było jednak, bo nadzwyczajnie rozmowny kudłacz wbiegł do pokoju. Potknął sie o framugę i poleciał na ziemie klnąc siarczyście. Zakryłam usta dłonią i cicho pisnęłam, a chłopak spojrzał na mnie pytająco.
  - Jak ty się wyrażasz?! -Skarciłam go, ja bardzo grzeczna 12-latka, zabójczym spojrzeniem, ale go wcale to nie obeszło.
  - No... Normalnie... Nigdy nie klęłaś? - Był wyraźnie zaskoczony.
  - Nie. A wiesz dlaczego? BO MAM 12 LAT! - Podniosłam głos wstając z łóżka, dla podkreślenia swojej wypowiedzi.
  - Ja też, i co z tego? - Zamknął drzwi i podszedł do mnie. - Wprowadzę cię. Przekleństw można używać jako podkreśleń, na przykład "Zostaw to kurwa!" Albo dla pokazania swojej frustracji, ale tu ważny jest akcent. "Jaaaa pierdole!" - Jękną i paplał dalej, a ja bardzo dojrzale, zakryłam uszy dłońmi i śpiewałam głośno, by go zagłuszyć.
  - Lalalalala, nic nie słyszę. - Chwycił mnie w pasie i zaczął gilgotać, a że gilgotki miałam okropne, od razu zaczęłam się wyrywać i piszczeć przez śmiech. Skończyło się tak, że leżałam pod nim na łóżku.
  - Czujesz się na 12 lat, bo ja nie. - Mruknął.
   Cóż, prawda jest taka, że się nie czułam, ani trochę. Ale to nie zmienia faktu, że byłam dzieckiem, i takie dojrzałe zachowanie jakoś niezbyt mi leżało.
  - Baby, baby, baby, I'm gonna leave you. I sad, baby, you know I'm gonna leave you. I'll leave you at the summertime. Leave you at the summer comes a-rolling... -Śpiewałam patrząc w te jego orzechowe oczy (cud, że mogłam oddychać),a on słuchał mnie z poważnym wyrazem twarzy. Zapomniałam, że bezczelnie miażdży moje ciało, ale jakoś się to nie liczyło. Nie zauważyłam jak jego twarz zaczęła niebezpiecznie się zbliżać, aż w końcu musnął delikatnie moje usta, a ja się zamknęłam. Najpierw wpatrywałam się w niego otępiale, ale moje powieki w niekontrolowany sposób opadły. Saul nie widząc sprzeciwu z mojej strony powtórzył ten gest nieco śmielej. Odwzajemniłam ten pocałunek, a on rozchylił moje wargi, splatając swój język z moim. Całowaliśmy się w akompaniamencie gitary Pega i głosu Planta. Przez dotyk Saula traciłam kontakt z rzeczywistością.
   Ocknęłam się dopiero gdy piosenka się skończyła. Odsunęłam się gwałtownie do wyraźnie zadowolonego chłopaka. Gud damnit, nie wiem co ten koleś w sobie, ma ale gdy teraz to wspominam to mam ciarki na całym ciele.
  - Mój brat by Cię zabił. - Uśmiechnął sie leniwie nadal ze mnie nie schodząc.
  - Bywa. - Mimowolnie się uśmiechnęłam i popchnęłam rękoma jego klatkę piersiową, by zwlókł ze mnie swoje ciężkie cielsko. - To był twój pierwszy raz? - Przytaknęłam. Cholera, pierwszy pocałunek przeżyć z Hudsonem. Chyba już wiem, czemu jestem w tym dobra (podobno jestem). - Warto było. - Na moje policzki wpłynął rumieniec.
  - Nie pierdol tylko daj mi jakąś  bluzkę. - Westchnęłam, a on spojrzał na mnie zaskoczony. - Shit, demoralizujesz mnie! - Wiem, wiem, to moje słownictwo!
  - Ciesz się, że ja.
  - Giń, przepadnij! - Odpowiedział mi szczerym głośnym śmiechem i rzucił w moją stronę jakiś t-shitr.
  - Powinno być dla ciebie jak sukienka.
  - Dzięki. - Wstałam.
  - Łazienka to pierwsze drzwi po lewej. - W odpowiedzi zasalutowałam. - Na umywalce jest nieużywana szczoteczka, jeśli chcesz.
   W łazience wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby i wróciłam z mokrymi włosami. Nie było go w pokoju, więc skierowałam się do biblioteczki, którą zauważyłam wcześniej. Było tam kilka ciekawych tytułów, ale nie zdążyłam przejrzeć wszystkich tytułów, bo loczek wleciał do pokoju. Spojrzałam na niego i wybuchłam śmiechem, już tłumaczę z czego. Otóż Saul w pasie przewiązany miał jedynie ręcznik, a mokre oklapnięte loki lepiły mu się do twarzy i ramion.
  - Wyglądasz ja zmokła kura.
  - Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. - Przewrócił oczami i spojrzał do lustra. Widząc swoje odbicie też się roześmiał. - Możesz spać w łóżku, ja się kimnę na materacu. - Fakt, wcześniej nie zwróciłam uwagi na materac leżący na ziemi. Zerknęłam na zegarek, 2 w nocy. - Spokojnie, sa wakacje, można jutro dłużej pospać. - Uśmiechnęłam się i wlazłam pod kołdrę. Leżeliśmy tak dobre 15 minut. Wpatrywałam się w okno myśląc o rodzicach, o tym, czy kiedykolwiek będzie w domu dobrze. Szczerze w to wątpiłam
  - Saul... Śpisz? - Podniosłam się na łokciach.
  - Tak... - Mruknął i przekręcił się na drugi bok.
  - A przytulisz mnie?
  - Będziesz cała makra. - Powiedział wstając i ładując się koło mnie pod kołdrą. 
  - Mam to w dupie. - Mruknęłam wtulając się w jego klatkę. 


***

   Gdy obudziłam się  Saula już nie było. Ubrałam się i wyszłam po pożegnaniu z panią Hudson. To chyba by było na tyle. Następny raz, opowiem o innym spotkaniu.
Alisson.

piątek, 14 grudnia 2012

03 - Just ride, baby.

   Podróżowali jeszcze parę godzin, ale trzeba w końcu się zatrzymać, żeby coś zjeść, nie? Zatrzymali się w jakiejś knajpie przy stacji benzynowej, w sumie nie wydarzyło się tam nic ciekawego... No może tylko to, że w radiu puścili kawałek jakiegoś nowego zespołu. Lizzy całkiem spodobał się kawałek, który według gościa z radia nazywał się "Paradise City", czy jakoś tak. Nazwy zespołu pewnie nawet by nie zapamiętała, gdyby nie komentarz Kate; "Jak? Guns N' Roses? Co za debil to wymyślił?! Pistolety i róże... Trzeba być jebniętym, by wymyślić coś równie głupiego!" Katherine, oczywiście piosenka się podobała, ale miała brzydki zwyczaj, by wszystko na wstępie krytykować.
   Nie minęło dużo czasu, a już była noc. Byli zmęczeni, bardzo łatwo było o wypadek, toteż zatrzymali się na jakimś poboczu. Okazało się że chcą spać pod gołym niebem. Jedyny komentarz Lisy, to "Wariaci... No samobójcy!" Chciała się już położyć, ale oni oczywiście, musieli wyjąć, wódkę, Danielsa i od jakieś tam piwa.
   Siedziała sobie więc z Kate i Matt'em, który swoją drogą był wielki jak King Kong, i gadała o różnych głupotach. W końcu weszli na temat muzyki, ale pech chciał, ze Kate odpadła, bo piła bez oporów, podczas gdy Elizabeth wypiła symbolicznie 2 piwa. Już miała zamiar położyć się spać, gdy ktoś do niej zadzwonił.
  - Halo?
  - Lizzy!! - Po drugiej stronie usłyszała uradowany głos jej blondaska. - Co u ciebie piękna? - Zachichotała mimowolnie.
  - Duff, jesteś pijany. - Wstała z miejsca i z ogromnym uśmiechem na twarzy odeszła kawałek od grupy. Jakoś nie miała ochoty, by ktoś ją usłyszał. Wyszła na niewielką górkę z pisku. - W porządku, spotkałam moją kuzynkę i teraz rozbiliśmy sobie obozowisko na pustyni. Nie mam nawet pojęcia gdzie jestem. A jak tam w L.A? Chyba wesoło, co?
  - Ja?! A gdzie... tam! - Pijacka czkawka. - Nawet nie... jak! - Zawołał radośnie Michael.
  - Co? Duff, coś przerywa! - Ale ten trajkotał dalej.
  - Mam zespół i jed... se! Nazywamy się Gu... N' ...es! - Przeklęta pustynia!, pomyślała Lizzy.
  - Cholera, Duff, nic nie słyszę!!
  - Jedz... Nowego Jorku! Na.. hotelu przyśle ci sms'em! Do... baczenia!
  - Co ty pierdolisz?! Mam jechać do Nowego Jorku?! Jaki hotel, kurwa, co jest! - Rozłączyło się. - Cholera! Będę musiała zadzwonić do niego rano...
  - Z kim rozmawiałaś? - Za nią nagle wyrósł jakiś mężczyzna. Nie rozpoznała go po głosie, więc szybko się odwróciła. Przed nią stał schlany Collin.
  - Z przyjacielem... Czemu pytasz? - Chłopak przybliżył się do niej. - O jaaa, ale od ciebie wali. Odsuń się proszę. - Zrobiła krok do tyłu, ale chwycił ją za ramiona. Krzyknęła z bólu i upuściła telefon. - No nie! Teraz go już nie znajdę! Collin, puszczaj mnie, TO BOLI!! - Chłopak spojrzał jej w oczy. Miał w nich furię i... żądze. Ciało dziewczyny przeszył dreszcz. Przestraszyła się, oblał ją zimny pot, a serce biło jak szalone. Przestraszyła się gdy chłopak nachylił się ku niej i zaczął muskać ustami jej szyję. Próbowała się wyrwać, ale powodowało to tylko większy ból. Zerwał z niej bluzkę, a ona zaczęła się drzeć. 
  - Zamknij się, dziwko! - Ryknął na nią i puścił dziewczynę, która opadła na ziemie pocierając obolałe ramiona. Popchnął ją i opadła na plecy. Darła się cały czas i próbowała wyrwać się z jego objęć, ale uderzył ją w brzuch. Zachłysnęła się powietrzem, a do oczu napłynęły łzy.
  - Co ja ci zrobiłam wariacie? - Wyszeptała trzymając się za brzuch. - Przecież jak się Kate dowie, będziesz martwy. - Uderzył ją z pięści w szczękę, przez co musiała wypluć krew, która nazbierała jej się w ustach.
  - Nikt się nie dowie... - Zaśmiał się wyjmując nóż zza pleców. Zbliżała się do bezbronnej dziewczyny, która otępiała ze strach nie miała sił nawet, by spróbować się odsunąć. Z oczu popłynęły jej łzy. Bała się, nie tego, że zaraz umrze, ale że już nigdy nie zobaczy Duffa, ani swojego ojca, ani nawet Kate.
   Zamknęła oczy i próbowała normalnie oddychać, gdy jej uszu doszedł dźwięk metalu uderzającego o coś twardego. Próbowała zobaczyć co się stało, ale łzy całkowicie przysłoniły jej świat. Widziała tylko, jak jakiś wielki kształt opada na ziemię, prawdopodobnie Collin. Podszedł do niej ktoś inny. Zdjął bluzę i narzucił na nią, po czym pomógł jej wstać. Zaprowadził ją w stronę drogi. Przystanął w pewnym momencie i podniósł coś z ziemi. Dalej nie pamięta już nic, bo chyba zemdlała.

________________________________

Rozdział krótki, wiem, ale stwierdziłam, że nic się nie stanie, jeśli potrzymam was trochę w niepewności. Następny rozdział mam już prawie skończony, więc myślę, że w niedziele powinnam dodać. Co do "Slash story" To kolejny rozdział też mam już prawie skończony, ale z dodaniem na razie się wstrzymam. Do miłego ;)

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Przepis na święta, czyli wigilia z Guns N' Roses

No ludzie, niedługo święta! Nie mam dla was niestety żadnego rozdziału, ale co powiecie na opowiadanie świąteczne? To króciutkie opowiadanie będzie miało swoja dalszą część, na sylwestra, ale to akuat dodam po świętach (mam nadzieję).
 Wiec wczujcie się w świąteczną atmosferę i miłego czytania!
PS; nie robiłam korekty, bo zwyczajnie mi się nie chciało, więc przepraszam za ewentualne błędy lub powtórzenia.
PS2; przypominam, że jeśli ktoś chce być informowany to zapraszam do zakładki "informowani"

  New York 06.12.2012 r. godzina 01:50

  - Jesteś pewna, że jej się spodoba? - Mężczyzna patrzyła na zmianę, to na brunetkę, to na płytę DVD.
   - Pewnie. Lucy uwielbia Aerosmith. Jeszcze jak zobaczy młodego Tylera, to zejdzie na zawał. - Kobieta obdarowała go promiennym uśmiechem i położyła paczkę z prezentem pod drzwiami córki, przy czym koszula, którą zwykła używać jako piżama podjechała do góry ujawniając damskie bokserki.
   - Skoro tak uważasz. - Złapał swoją ukochaną z talii i przyciągnął do siebie. - Ty znasz ją lepiej. - Wpił się w usta Clary, a ona żarliwie oddawała każdy pocałunek.
   - Saul... Tak myślała... o świętach... - Szeptała mu do ucha gdy obcałował jej szyję.
   - I co wymyśliłaś?
   - Pamiętasz nasze pierwsze wspólne święta? W waszej willi. - Mężczyzna niepewnie skinął głową. - Chciałabym to powtórzyć. No może, bez niektórych szczegółów.
   - Święta w willi? To nie taki głupi pomysł.
   - Dobrze wiesz, że nie o tym mówię. - Odgarnęła mu loczki z twarzy. - Chciałabym spędzić wigilię z naszymi starymi przyjaciółmi. MacKagan z Lizzy. Steven, Izzy, Alisson. No i może Axl, ale to jest do przedyskutowania. - Puścił ją zrezygnowany, widząc, że nie ma ochoty na jego pieszczoty.
   - Nie wiem czy to dobry pomysł.
   - Oh, błagam! Zachowujecie się jak dzieci! Nie macie już 20 lat, żeby się tak na siebie obrażać. Pomyśl, jeśli uda mi się wszystkich namówić, to może być wspaniała okazja by się pogodzić i zapomnieć o tej bezsensownej kłótni.
   - Nie pamiętam nawet o co poszło. - Zaśmiał się gardłowo nadal nie przekonany. - Niech ci będzie, ale nie mów mi potem, że nie uprzedzałem.
  - Kocham Cię. - Z olbrzymim uśmiechem i świecącymi oczami wskoczyła mu na biodra i musnęła kształtne usta swoimi wargami.

***

 Seattle 08.12.2012 r. godzina 17:02

   Człowiek góra, 2 metrowy potwór, żyrafa, lub po prostu Pan Duff McKagan, gapił się na swoją żonę. No inaczej tego nazwać się nie da. Wodził za nią wzrokiem, gdy jego biedna ofiara krzątała się po kuchni i rytm "All I Want For Chrismas Is You" podśpiewując sobie przy tym.
   Blondynka próbowała wyczarować coś co mogłoby się nadawać na świąteczny stół, ale niestety nie nadawała się na rolę kucharki. Po prostu nie odziedziczyła talentu kulinarnego po swojej mamie, a większość jej potraw była bardzo ciężkostrawna.
 - Poddaje się! - Krzyknęła  w końcu załamując ręce w poddańczym geście. - Nie dam rady. Nie przygotuje świat, nawet jeśli miały by być tylko dla nas i dziewczynek. - Usiadła przy blacie stołu i schowała twarz w dłoniach.
 - Hej nie przejmuj się. Damy radę, zawsze dajemy. - Żyraf podszedł do Elizabeth i przytulił ją od tyłu. - Kocham Cię wiesz?
 - Nawet mimo tych wszystkich lat?
 - Zawsze. - Dalsze wyznania przerwał im telefon. - Odbiorę. - Musnął jej usta po raz ostatni i podszedł do telefonu. - Zacna rezydencja Państwa McKagan, w czym mogę kurwa uprzejmie służyć? - Po drugiej stronie słuchawki rozbrzmiał chichot.
  - Tyle lat, a ty ciągle odbierasz w ten sam sposób Duffy. - W pierwszej chwili nie bardzo wiedział z kim ma zaszczyt, ale gdy kobieta użyła owego zdrobnienia, od razu się zorientował.
  - O ja cież pierdziele, Clary! Mordo ty moja, co u ciebie? - Michael starał się mówić w miarę cicho, bo jakby jego ukochana usłyszała z kim rozmawia, rzuciłaby się do tego telefonu.
  - Pogodziłam się z Slauem, właściwie to stoi obok mnie. Ale nie o tym chce rozmawiać.
  - Pogodziłaś się ze Slashem?! - Oczy prawie wyszły mu na wierzch. Przecież ta dziewczyna uciekła lata temu, a teraz tak po prostu on stoi sobie obok niej?!
  - Tak, ale to nie ważne. - Usłyszał ciche burknięcie typu. "Fajnie wiedzieć, że jestem dla ciebie nie ważny". Czyli cały Slash. - Oh zamknij się, wiesz że cię kocham. - Kocha go?! Dobra, teraz Duff nic nie rozumie.
  - Dobra, nie wiem co sie tam dzieje, ale chyba wolę nie wnikać.
  - I bardzo dobrze. Co robicie na święta.
  - W sumie nic. - Zerknął w stronę swojej żony, bo przypomniało mu to, jak ciężko jest jej coś ugotować. - Siedzimy sami i jemy resztki. Wiesz, że Lizzy nie jest kucharzem.
  - No to zapraszam do nas. Chcę ściągnąć kogo się da i urządzić święta w naszym stylu. Będę jeszcze dzwonić. Do usłyszenia. - Po tych słowach się rozłączyła.
  - Kto to był? - Lisa właściwie wyrosła za nim, więc Duff musiał podjąć szybką decyzję, skłamać, czy mówić prawdę.
  - Nikt taki. Ale wygląda na to, że na święta jedziemy do N.Y. - Ha! Nikt taki. Jakby się dziewczyna dowiedziała, że to jej najlepsza przyjaciółka, to by go udusiła gołymi rękami.


***

Gdzieś na wsi w Ohio 08.12.2012 r. godzina 18:30



I gave you my heart

But the very next day

you gave it away.

This year to save me from tears

I'll give it to someone special.

    Kobiecy głos wypełniał pomieszczenie w akompaniamencie gitary. Najlepsze co może być w tak śnieżny dzień. Pies krążył wokół nóg szatynki podśpiewującej tekst swojej ulubionej świątecznej melodii. Izzy muskał delikatnie palcami struny rozmyślając jakie to on ma szczęście, gdy do pokoju wszedł ciemnowłosy chłopak. Młodsza, lepsza wersja Stradlin'a. Czemu lepsza? Uroda Alisson dodała mu uroku.

  - Mamo, właściwie to co robimy na święta? Może gdzieś wyjedziemy? - Gitarzysta nagle się ożywił i spojrzał z zainteresowaniem na swoją ukochaną, która zamiast odpowiedzieć synu śpiewała dalej niosąc w ich stronę tacę z kubkami gorącej czekolady.

Once bitten and twice shy
I keep my distance
But you still catch my eye
Tell me baby
Do you recognize me?
Well, it's been a year
It doesn't surprise me
(Happy Christmas)
I wrapped it up and sent it
With a note saying "I love you", I meant it.
Now I know what a fool I've been
But if you kissed me now
I know you'd fool me again.

    Kołysała biodrami idąc w ich stronę w sposób, który u Jeff'a zawsze pobudzał zmysły.
  - Młody zadał bardzo dobre pytanie. Co robimy na święta? - Kobieta napiła się czekolady nucąc pod nosem. Dobrze wiedziała jak denerwuje ich, ale kochała sie droczyć z tymi dwoma. Zawsze miała przy tym świetną zabawę. Między innymi dlatego, że byli wtedy do siebie tacy podobni.
  - Właściwie, to już wiem co będziemy robić. To znaczy, mam plan. - Zauważyła uniesione brwi swojego męża i uśmiechnęła się. - Miałam zamiar właśnie z tobą o tym porozmawiać, ale skoro jesteście obaj, to jedno opowiadanie z głowy.
  - Słucham Cię. - Jeffrey odłożył nawet gitarę, taki był zainteresowany.
  - Dzwoniła do mnie Slash jakieś pół godziny temu. - Brwi seniora automatycznie się uniosły. - Zanim coś powiesz. Wiesz, że rozwiódł się z Perlą, prawda? - Mężczyzna skiną głową. - Zmusiłam go do opowiedzenia całej historii, więc było to tak. Hudson przeprowadził się do N.Y. jak tylko uzyskali rozwód z Perlą. Swoją drogą, to nie był jego pomysł. Otóż przeprowadził się do Nowego Jorku i spotkał tam około 17 letnią dziewczynę. Okazało się potem, iż ta jego młoda sąsiadka, jest nikim innym jak Lucy Williams. A może lepiej Lucy Hudson? Jest córką Clary i Saula. Kudłatemu udało się złapać Clarisse parę dni po spotkaniu z  córką i zmusił, by powiedziała mu wszystko. Mówił, że jak tylko ją zobaczył, to wspomnienia wróciły i tak dalej. Wrócili do siebie, a teraz zapraszają nas do siebie na święta! McKagan z Lizzy i ich córkami też będą.
  - Święta w N.Y? Mnie pasuje. - James podniósł się z miejsca odkładając pusty już kubek i wrócił po schodach na górę do swojego pokoju, zostawiając rodziców na dole.
  - Nie wiem czy to dobry pomysł. - Stradlin kręcił nosem, choć wiedział, że i tak tam pojadą.
  - On mówił to samo. - Zaśmiała się cicho i zanuciła. - Last chrismas, i gave you my heart...
  - Dobra, jedziemy do N.Y. - Kobieta posłała mu triumfalny uśmiech i usiadła na nim okrakiem. - Kocham Cię.
  - Ja Ciebie też. - Wymruczała mu do ucha wtulając się w jego pierś.

***

Los Angeles 10.12.2012 r. godzina  21:15

  - Nie podoba mi się to. - Loczkowaty mrukną z niezadowoloną miną.
  - Daj spokój. Minęło wiele lat. Jestem pewna, że prędzej pobiłby się z tobą, niż ze mną. Dlatego to ja do niego zadzwoniłam i to ja się z nim spotkam.
  - To właśnie najbardziej w tym wszystkim mi się nie podoba. - Zatrzymali się naprzeciwko Rainbow i Clary puściła jego dłoń.
  - To mi nie powinno zająć długo. Albo się zgodzi, albo nie. Krótka piłka, nie będę go namawiać. - Musnęła jego policzek przechodząc obok.
  Przeszła na drugą stronę ulicy i uśmiechnęła się do bramkarza, którego pamiętała jeszcze sprzed wielu lat. Weszła do środka i rozejrzała się po lokalu. Tak wiele wspomnień wróciło, widziała nawet parę znajomych twarzy. Odetchnęła głęboko. Powietrze było ciężkie, czuć było papierosy i aklohol zmieszane z wymiocinami tych, który wypili za dużo. Skierowała się do jednego wolnego stolika, tego gdzie zawsze siedzieli Gunsi. Zamówiła drinka i westchnęła. Pozostało jej tylko czekać, aż rudy w końcu się zjawi.
   Nie musiała czekać długo, bo już po chwili naprzeciwko niej siedziała starsza wersja jej byłego chłopaka lustrująca ją zielonymi oczami.
  - Jesteś starsza. - Ledwo powstrzymała śmiech słysząc te słowa.
  - Minęło ponad 20 lat. Spodziewałeś się, że nic się nie zmienię? - Uniosła brwi, ale on nie odpowiedział. - Nie ważne. Mam dla ciebie propozycje.
  - Czyżby? - Uśmiechną się do niej lekko. Zawsze lubił jej propozycję.
  - Owszem. Axl, nie oszukujmy się. Praktycznie nie masz rodziny, raczej nie widzi Ci sie jechać do Indiany, do twojej siostry. Zamierzasz spędzić święta z butelką whisky? - Nie zaprzeczył, tylko wciąż uważnie ją obserwował. - Może chciałbyś spędzić święta z nami?
  - Z wami? - Skinęła głową, a on oparł się wygodnie o kanapę. - Kto dokładnie miał by być.
  - Ja, moja córka, mój... nasz syn, Duff z Lizzy i dwoma córkami, Izzy z Alisson i ich synem, Saul i możliwe, że Adler.
  - Możliwe?
  - Slash właśnie do niego poszedł. - Między nimi nastała krępująca cisza. A przynajmniej dla niej. On jak zwykle rozkoszował się tym, że to on jest panem sytuacji i nie odzywał się tylko lustrował ją wzrokiem. po chwili kobieta nie wytrzymała i wyjęła z torby notatnik. Zapisała w nim swój adres i numer, po czym wyrwała kartkę, na której to napisała. - Nikomu nie robisz łaski Rose. To tylko i wyłącznie twoja decyzja czy przyjedziesz, czy nie. Wszyscy uważają, że to zły pomysł, a twoja obecność może zniszczyć atmosferę świąt. Nie chce być nie miała, ale taka jest prawda. Chcę po prostu, żeby nie było potem, że cię pominęłam i jestem taką zimną suką. - Wypiła zawartość szklanki za pierwszym razem i nawet powieka jej nie drgnęła, lata praktyki. - Chciałabym, żebyś przyjechał. Zależy mi na tym, nawet jeśli innym nie, bo bez ciebie to nie będzie to samo. Zadzwoń gdy łaskawie się namyślisz. - Położyła przed nim kartkę, którą trzymała w ręku i wstała zakładając torbę na ramie. Ruszyła w stronę wyjścia, ale zatrzymał ją chwytając za nadgarstek.
  - Clary. - Spojrzała na niego unosząc brwi. Czuła się jakby znów miała 25 lat i była w nim tak zakochana. - Przyjadę. - Puścił ją i patrząc w przestrzeń dopił swojego drinka, podczas gdy ona znów ruszyła w stronę wyjścia. Trzęsącymi rękoma wyjęła telefon i napisała sms'a zerkając wcześniej na zegarek: 21:30. "Będę u was za 20 min."

***

Los Angeles 10.12.2012 r. godzina 21:50

  - No nie wiem stary. Chyba nie powinniśmy zaburzać tej równowagi między nami.
  -Człowieku, równowagą nazywasz 20 letnią kłótnie?! - Slash zaśmiał się gardłowo popijając piwo gdy rozległ się dzwonek do drzwi. - To pewnie Clary. - Steven posłał mu zaskoczone spojrzenie i poszedł otworzyć. Loczek się nie mylił.
  - Steve, jak ja cię dawno nie widziałam słońce ty moje!! - Adler uśmiechnął się mimowolnie i przytulił brunetkę. Zawsze lubił jak mówiła do niego tym zdrobnieniem, co Slasha przyprawiało o furię. - To co, przyjedziesz? - Nim coś powiedział, kobieta wygięła usta w podkówkę tak jak kiedyś. - No prooooszę... Wszyscy będą... Nawet Axl jebany Rose się zgodził! - No to bembniaż już się nie wymiga.
  - W porządku... - Westchnął. - Naprawdę wszyscy będą? - C. skinęła głową z wielkim uśmiechem. - O tak! Będzie impreza jak za dawnych lat!
  - Hej, zwolnij tego konia kowboju! - Kiedyś gadali do siebie takimi texańskimi tekstami i im zostało. - My mamy córkę. Dobra, ma te 17 lat ale jednak, syn Stradlin'ów ma tyle samo. Córki Duffa i Lizzy nie mają nawet 12 lat! Alex ma 23 więc się już nawet nie liczy, ale i tak będzie dużo dzieciarni. I nie mamy już tych 20 lat, zapomnij o piciu do nieprzytomności.
   - Ze strą tobą już nawet nie ma zabawy. - Zasmucił się biedaczek.
  - Też cię kocham - Cmoknęła go w policzek i przeszła obok niego by usiąść okrakiem na mulacie.
  - Co ty masz takiego w sobie, że każdy cię tak słucha? - Zamruczał jej do ucha odkładając piwo.
  - Nie mam pojęcia... - Szepnęła muskając jego usta.
  - Jak chcecie to na końcu korytarza jest wolny pokój. Jakoś nie mam ochoty na porno na żywo.
  - Dzięki... - Zaśmiała się i wstała z kolan swojego chłopaka. - Idę pod prysznic.
  - Do zobaczenia w sypialni. - Zaśmiał się gdy zakręciła tyłkiem wychodząc.


***

Los Angeles, jedna z sypialni w rezydencji Adlera godzina 22:05

   Wyszła spod prysznica i natrafiła na czyjeś gorące ciało. Odwróciła się i zobaczyła swojego ukochanego, uśmiechnęła się kiedy on przyciągnął ją mokrą do siebie i nie chciał puścić. Wpił się w jej usta, ciałem przygniatając do zimnej ściany.
  - Chodźmy do sypialni, mi zimno. - Szepnęła i pociągnęła go za sobą do pokoju w którym mieli spać. Slash zamkną drzwi na klucz podczas gdy Clary włączyła radio. Leciało akurat Blue foundation - Eyes on fire i obydwoje uśmiechnęli się mimowolnie. Podeszli do siebie a on zaraz wpił się w jej usta, całował zachłannie jakby miała zaraz zniknąć i znów przepaść na lata.
   Oddawała żarliwie każdą jego pieszczotę. Zdjęła mu kurtkę i koszulkę jednym ruchem, za to on przyparł ją do ściany i obcałowywał jej rozpaloną skórę na szyi, podczas gdy jej dłonie po omacku rozpinały mu pasek. Pomógł jej i już po chwili oboje stali nadzy.
   Saul podniósł ją i rzucił na łóżku przy czym towarzyszył jej zaskoczony pisk i chichot gdy spadł na nią. Odgarnęła mu loki z głowy i uśmiechnęła się patrząc w jego błyszczące oczy. Pocałowała go kolejno w nos,  czoło, skronie, policzki, żuchwę i kącik ust.
  - Kocham Cię. - Wyszeptał jej do ucha pałując każdy skrawek jej rozpalonego ciała. Jego usta muskały jej brzuch, a loczki łaskotały nagą skórę dając jej więcej przyjemności niż sam stosunek.
   Podniósł się by znów czule ja pocałować, a palcami błądził po wewnętrznej tronie jej ud. Ciałem kobiety wstrząsną dreszcz, gdy niby przypadkiem dotknął jej łechtaczki.
   Clary przejęła inicjatywę i teraz to ona yła nad nim. Usiadła na mężczyźnie okrakiem, zmysłowo poruszała biodrami ocierając swoją kobiecością o jego nabrzmiałego członka. Kierowała jego dłońmi po swoim ciele, od ud, przez brzuch do piersi, sprawiając ukochanej mnóstwo przyjemności. W końcu nie wytrzymał i przeturlali się na łóżku, teraz to on nad nią górował. Wszedł w nią stanowczo wywołując cichy krzyk, który zaraz przerodził się w regularne pojękiwania.
   Wiła się pod nim dotykając jego ramion, torsu i pleców. Poruszała biodrami idealnie wpasowując się w jego okrężne ruchy. Jęczała coraz głośniej i szybciej, podniecając go jeszcze bardziej. Czuła, że zaraz osiągnie szczyt, ale ob był pierwszy. Wypał się w nią, a jej wnętrze wypełniła ciepła ciecz. Nie przestał jednak, a wręcz przyspieszył by jego partnerka też doszła, co stało się parę chwili później. Jej ciało wygięło się w łuk, a z kształtnych ust wydobył się głośny krzyk, stłumioy przez jego pacałunek.
   Oboje opadli zdyszani na pościel wraz z końcem piosenki.
  - Jutro po południu wracamy do N.Y.
  - Ehe... - Wydyszała w odpowiedzi i wtuliła się w jego klatkę. - Kocham Cię.


***

trochę wcześniej...
New York 10.12.2012 r. godzina 20:50


   Lucy miała cały dom tylko dla siebie. Teoretycznie mogłaby zrobić wielką imprezę, ale jakoś nie miała do tego głowy. Zamiast tego wolała posiedzieć sama w domu puszczając muzykę z YouTube i strojąc choinkę, jak prosiła ją mama.
   Miała na sobie swój czarny dres i czerwony top. Włosy upięła w wysoki kok, któremu groziło runięcie przy najmniejszym ruchu dziewczyny.
   Tańczyła wokół choinki do "Dream On", gdy coś, a raczej ktoś wyskoczył jej na monitorze. Usłyszała stłumiony śmiech i natychmiast przestała skakać z bombką wokół drzewka.
  - Cześć mała. - Czarnowłosy chłopak uśmiechał się do niej z ekranu.
  - James! - Lucy opadła przed laptopem i wyszczerzyła się niczym Popcorn. - Co u ciebie?
  - Ah, całkiem w porządku. Mam dobrą wiadomość, oczywiście, jeśli nadal chcesz się spotkać. - Spojrzał na nią wyczekująco, jakby bał sie odpowiedzi.
  - Pewnie, że chcę! Nawet nie myśli inaczej! Więc, co to za dobre wieści?
  - Jadę na święta do N.Y.
  - Żartujesz! - Gdyby coś piła, to pewnie by się zakrztusiła. Bardzo polubiła tego chłopaka, mimo, że nie był zbyt uprzejmy, gdy napisał do niej pierwszy raz. A stało się to dzięki ich nauczycielką angielskiego, które stwierdziły, że dobrze by było aby poznali młodzież z innych stanów. "To wam dobrze zrobi." - jasne. Na jej szczęście, jej maila dostał właśnie James, z Ohio.* - To nawet lepiej, zamierzałam wysłać ci prezent pocztą. W której części miasta będziesz?
  - Nawet nie wiem. -  Zaśmiał się. - Zadzwonię do ciebie, jak będę na miejscu. Też coś dla ciebie mam. - Chyba chciał powiedzieć coś jeszcze, ale ktoś go zawołał. - Cholera. Musze kończyć. Mama chcę, żebym pomógł jej w pakowaniu prezentów. - Zaśmiali się oboje. - Do zobaczenia. - Puścił jej oczko i rozłączył się, a ona jeszcze przez chwilę wpatrywała się w ekran, po czym opadła na plecy piszcząc ze szczęścia.

________________________
* Nie, James i Lucy nie wiedzą, że ich rodzice się znają i on właśnie do niej jedzie na święta. XD

***

New York 11.12.2012 r. godzina 17:30

   -Jesteśmy! - Clary właśnie weszła do swojego domu i zaniemówiła. - O mój boże, jakim cudem...? - Rozejrzała się po wysprzątanym pomieszczeniu pełnym w najróżniejszych świątecznych dekoracji. - Nigdy w życiu, nie zrobiłabym tego lepiej. - Przytuliła roześmianą córkę.
  - Łoł, jak tu łaaaadnie. - Popcorn wszedł za nimi do mieszkania rozglądając się. Oczywiście, nie zauważył czegoś na ziemi i zaraz wylądował na podłodze. - I twardo.


***
 New York 24.12.2012 r. godzina 15:30


   Clary od rana biegała w tę i z powrotem przygotowując wszystko i popędzając innych. Lucy i Popcorn tworzyli cuda kulinarne w kuchni. Alex, który zjawił się dzień wcześniej biegał za swoją mamą i jej pomagał, a Slash na zmianę, palił fajki i przenosił różne meble, bo Clarissie "coś nie pasuje".
   Na ich szczęście, dom wyglądał perfekcyjnie, gdy przyszli pierwsi goście, a mianowicie, państwo McKagan z córeczkami. Duff, wdał się w bardzo ciekawą konwersację o... i tu niespodzianka! Gitarach. Rzecz jasna, zaraz dołączył do nich Steven. Clary i Elizabeth po wyściskaniu się, wdały się w pogawędkę, jak to ciężko przygotować święta. Lucy za to, zabrała córki McKaganów do kuchni, wredną brunetkę Vanesse i złotowłosego aniołka, Angel. Dziewczynki pomagały jej ozdabiać ostatnie pierniczki do zawieszenia na choince.
   Niedługo po nich zjawił się Rose, po raz pierwszy gdzieś się nie spóźnił. Miał pełno prezentów, widocznie przewidział, że będzie wielu gości. Z początku nikt nie był przekonany, ale zanim zjawili się Stradlinowie, towarzystwo przekonało się do Axla, i całkiem miło sobie rozmawiali.
   Izzy wraz z żoną dotarli wreszcie do ich mieszkania. Przywitali się grzecznie ze wszystkimi i poprosili Lucy, by zeszła na dół do ich syna, pomóc mu z paczkami. Dziewczyna ucieszona, że nie musi sie zajmować dziećmi, szybko włożyła płaszcz i nie przebierając szpilek udała się na dół. Chwilę później szła głównym holem do drzwi wyjściowych za którymi tyłem do niej stał jakiś ciemnowłosy chłopak. Miała niejasne wrażenie, że go zna, ale zaraz wybiła sobie ten pomysł z głowy.
   Wyszła na zewnątrz i musiała założyć kaptur od płaszcza, żeby widzieć cokolwiek przez padający śnieg. Nie widziała chłopaka wyraźnie, to też nie mogła stwierdzić, czy jest przystojny, ale mając takich rodziców, musiał być!
  - Jestem Lucy. - Przedstawiła się i bez zbędnych uprzejmości zaczęła zbierać paczki. Czuła się obserwowana, ale odezwała się dopiero w drzwiach. - Wchodzisz, czy będziesz tak stać całą wigilie? - Usłyszała tylko jego śmiech i weszła do środka. Zdjęła kaptur i przeczesała włosy palcami wolnej ręki. Na chłopaka spojrzała dopiero w windzie. - To jak się właściwie nazy... - Urwała widząc jego uradowaną twarz. - James?!
  - We własnej osobie, liczyłem na inne przywitanie.
  - A mianowicie? - Zapytała gdy już parę faktów do niej doratło.
  - No nie wiem... Ale oczekiwałem, że co najmniej się na mnie rzucisz. - Uśmiechnął się zaczepnie. Tylko przy niej taki był. Zazwyczaj dla ludzi był dość oschły i bez poczucia humoru, no chyba, że już ich znał. Wtedy cześć charakteru jego ojca się wyłączała i pokazywała się pewność siebie matki.
  - Wedle życzenia. - Lucy odłożyła torby na ziemię i mocno go przytuliła. - Mogłam się domyśleć, jesteś całkiem podobny do Izziego.
  - Prawda? - Odwzajemnił uścisk, a gdy drzwi windy się otworzyły, rozluźnił się wypuszczając ją z ramion. Pozbierali prezenty i zaraz znaleźli się w mieszkaniu. Nadeszła cześć na powitania nowo przybyłego, podczas gdy Lucy ze swoją matką i Alisson polowi wnosiły dania na stół, gdyż Adler już wypatrzył pierwszą gwiazdkę.
   Najpierw podzielili się opłatkiem i składali życzenia.
  - Czego ja Ci mogę życzyć skarbię, chyba tylko spełnienia marzeń. - Slash uśmiechnął sie do swojej ukochanej i odgarnął jej niesforny kosmyk za ucho.
  - To już nie aktualne, w końcu mam ciebie. - Pocałowała go czule i ułamała kawałek jego opłatka. - I mam nadzieję, ze tak zostanie. Ja za to życzę ci, żebyś dalej robił to co kochasz, z tymi których kochasz, żeby chłopcy przyjechali do nas przed sylwestrem, a przede wszystkim, żebyś był szczęśliwy, ze mną, czy z kimś innym, nie ważne. Zniosłabym to, puki byś był szczęśliwy, bo Cię kocham. - Saulowi zakręciła się łezka w oku.
  - Najpiękniejsze życzenia jakie mogłem kiedykolwiek dostać. - Musnął jej wargi swoimi. - Kocham Cię, jak jeszcze nigdy nikogo nie kochałem
    Po podzieleniu się opłatkiem, wszyscy usiedli do stołu i zabrali się, za jedzenie. Rozmawiali przy tym i śmiali się, tylko jeden Rose był jakoś małomówny. Miało to przyczynę w wielu latach samotności, dlatego też obserwował zamiast gadać. Pewnie dlatego tylko on jeden zauważył jak Lucy i James na siebie patrzą. Miał w zwyczaju oglądać wiele zakochanych par, to też od razu wyczuł pismo nosem. Te maślane spojrzenia, zagryzanie wargi, rumieńce na policzkach i trzepotanie rzęsami, tylko ślepy yb głupi by się nie połapał.
   Po świątecznej kolacji śpiewali kolędy. Cóż, kto śpiewał ten śpiewał. Slash, Izzy i Duff namówili Jamesa, żeby pograł z nimi na gitarze, więc utworzyli małe kółko na podłodze i grali na gitarach. Alisson i Lucy śpiewały wraz z dziewczynkami i Rudym. Jedynie Lizzy pomagała Clary posprzątać ze stołu.
  - Wiesz, to jednak był świetny pomysł. Te wspólne święta. Nigdy nie pomyślałabym, żeby ta piątka mogła przebywać w jednym pokoju i nie pozabijać się na wzajem. - Gospodyni uśmiechnęła się ciepło patrząc na zgromadzonych, gdy coś ją tknęło.
  - A gdzie Alex i Adler? - Lisa tylko wzruszyła ramionami. - Super. Jeśli Adler wymyślił coś głupiego to...
  - Tam są. - El jej przerwała pokazując na balkon, to też brunetka od razu ruszyła w tamtą stronę.
  - Ta, czasem tęsknie za tymi czasami. - Usłyszała urywek wypowiedzi Adlera. - Wiesz młody, to było coś. Cały czas robiłem co chciałem. Kochałem to, naprawdę mi tego brakuje. Twoja mama wkroczyła do naszego świata, gdy zahaczał on o monotonię. Na początku jej nie lubiłem, myślałem, że zabiera mi kumpli, bo to raczej oni ją tam ściągnęli. Nie wiem co ją do nas przekonało, ale po nich pojawiła się Lizzy, potem  Alisson wpadła na Slasha. Wiesz, ona jest córką Bowiego. Znała Hudsona już wcześniej. Powiem Ci szczerze, że za każdym razem, kiedy zjawiały się ona, robiło się dużo ciekawiej. Widziałem, że moi kumple są szczęśliwi. Też chciałem być szczęśliwy, więc brałem coraz więcej. Pewnie byłoby ze mną źle, gdyby Clary nie kazała Wiewiórce wysłać mnie na odwyk. Wtedy ją znienawidziłem, ale teraz rozumiem, że zrobiła o dla mnie. - Williams słuchając tej wypowiedzi wyciągnęła papierosa z paczki i podpaliła go. Bardzo dawno nie paliła, i choć nie tęskniła z tym uczuciem, od razu zrobiło jej się lżej na sercu. Podeszła do nich i objęła Adlera.
  - Czego nie robi się dla przyjaciół? - Posłała mu ciepły uśmiech ponownie się zaciągając.
  - Mamo, od kiedy ty palisz? - Alex uniósł lekko brwi.
  - Zamknij się, to zapomnę o tej fajce. - Wskazała  na szluga trzymanego przez chłopaka.
  - Ale wiesz, że mogę, nie?
  - Według prawa, ja ci nie pozwoliłam. - Zaśmiała się, gdy Alex strzelił facepalma, ale więcej nikt się nie odezwał. Skończyli szybko fajki i weszli do środka, akurat by otworzyć prezenty.
   Axl dostał statuetkę Oscara z napisem "Najlepsza skrzecząca wiewiórka świata", co było rzecz jasna pomysłem Adlera, ale on się nie przyznał. Alex dostał nową lustrzankę, a jak na studenta fotografii przystało, zaraz zaczął robić zdjęcia i oceniać ich jakość. Steven otrzymał elektroniczną perkusję, podobno o takiej marzył. Lizzy ksiązkę kucharską i dostała wielką ramkę z wieloma zdjęciami z ich wspólnie spędzonych chwil. Była bardzo pamiętliwa i kochała tego typu rzeczy, dlatego właśnie nie mogła powstrzymać łez wzruszenia. Duff otrzymał od Rosa roczny zestaw farby do włosów, jako żart, i książkę Kinga. (Elizabeth jęczała, że nie będzie mógł spać w nocy.) Slash dostał nowy cylinder, a Clary dostała zestaw książek... swoich książek. Vanessa i Angel dostały od cholery zabawek i od wszystkie po rozpakowywały James dostał gipsona les paula, na co Slash patrzył z zazdrością i koszulkę z Gunsami, od Lucy. ( jakby obrócił tę koszulkę na lewą stronę, to zobaczyłby jej zdjęcie i napis, że bardzo za nim tęskniła, ale zorientował się dopiero jak mu pokazała.) Za to Lucy, wejściówki dla vip'ów na koncert Aerosmith i olbrzymiego pluszowego misia, od Jamsa. Ten miś miał koszulkę, na której było jego zdjęcie i napis "tęsknie".
    Jednym słowem, wszyscy byli bardzo zadowoleni. A to były tylko najfajniejsze z prezentów, bo oczywiście, każdy robił prezenty dla każdego.
  - Kochanie, mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. - Slash podał jej duże kwadratowe pudełko, a ona zaraz rozdarła papier i wyjęła z niego piękną, ciemno fioletową suknie balową, z której wypadło małe zamszowe pudełeczko. Wszyscy z zainteresowaniem wpatrywali się jak kobieta podnosi je i otwiera zaskoczona. Slash przykląkł na jedno kolano. - Wyjdziesz za mnie? - Clary ze łzami w oczach natychmiast się zgodziła i padła mu w ramiona przewracając się z nim na ziemię. Axl patrzył na to z zazdrością, ale starał się tego raczej nie okazywać.
    Rozmawiali, śmiali się i przekomarzali resztę wieczoru, gdy nagle James wstał. W tle leciała właśnie piosenka "Selah Sue - Mommy".
  - Zatańczymy? - Uśmiechnął się do siedzącej obok niego nastolatki i pomógł jej wstać. Lucy niepewnie dotknęła jego ramion, podczas gdy on przyciągnął ją do siebie i z uśmiechem na ustach poruszał się w rytm muzyki. Zapadła cisza, grała tylko muzyka, a wszyscy uważnie ich obserwowali. No, prawie wszyscy, Alex robił im zdjęcia, ale jakby go nie zauważyli. Patrzyli sobie w oczy z uśmiechami. Alisson natychmiast wtuliła się w ramiona Izziego i szepnęła, że go kocha.
   A nastolatka pierwszy raz dopuściła do siebie myśl, że może coś do niego czuć. Czego natomiast James był pewien. Wiedział, że się w niej zakochał i o dziwo, było mu z tym dobrze.
  - Em... Dzieciaki... - Wszyscy spojrzeli na wyszczerzonego Rosa, który pokazał na coś, co było nad nimi. No tak... Pomyślała Lucy. W końcu stali koło choinki, gdzie ona sama powiesiła jemiołę. Ciemnowłosa, młodsza wersja Izziego uśmiechnęła się jeszcze szerzej i chłopak pochylił się trochę nad nią, gdyż był wyższy, nawet jak była na obcasach, pokonując większość odległości między nimi. Nastolatka wpatrywała się w niego przez chwilę nie pewna, ale w końcu zbliżyła się do niego.
   Musnął jej usta, z początku nie pewnie, ale potem chyba zapomniał, że jego i jej rodzice na nich patrzą, bo ten niby niewinny gest przerodził się w namiętny, gorący pocałunek, w którym pokazał jej co właściwie czuje.
   Reszta wieczoru minęła wszystkim w doskonałych humorach. mieszkanie Clary było za małe, żeby pomieścić wszystkich, wiec MacKaganowie z dziećmi i Rosem, poszli do mieszkania Slasha, który nadal go nie sprzedał, a Izzy z Alisson zajęli jedyny pokój gościnny. Alex i Jason spali w pokoju z Lucy. Oczywiście, jej bart był tam po to, żeby oni przypadkiem nic nie odwalili, ale nie bardzo przejął się swoim zadaniem, bo pozwolił jej zasnąć w ramionach Stradlina.