piątek, 9 sierpnia 2013

Just ride, baby.-15.

   Wódka powoli traciła smak, papierosy powoli przestawały starczyć. Myśli kłębiły się w głowie, ciało przestawało reagować na impulsy przysyłane z mózgu... Brakowało czegoś, ale problem w tym, że nie miał pojęcia czego. Czego mogło brakować tak szczęśliwej, wiecznie uśmiechniętej i zadowolonej z życia osobie? Miał przecież wszystko, co tak go uszczęśliwiało! Człowiek bez zmartwień, czego może mu brakować? Tego co to szczęście wywołuje. A może maskuje wszystkie  uczucia? Działka, to zdecydowanie właśnie to czego w tym momencie potrzebował.
   Zwlókł się powoli z łóżka i potykając się o różne przedmioty leżące na ziemi przemierzył pokój w kierunku komody. Wystarczyły mu 2 dni pobytu Izziego w szpitalu, by zmienić swój pokój w nowej willi w prawdziwą ruinę. Ale do czego nie jest zdolny wiecznie naćpany człowiek? Taki, który nie pozwala rozsądku dojść do głosu i ucisza go za każdym razem gdy spróbuje się odezwać. Czy normalny człowiek postępowałby w ten sposób? Nie. Ale czy ktoś powiedział, że Steven Adler jest kimś normalnym?
***
   Ucisk w brzuchu nie chciał zelżeć przez cały dzień. Czuła się osłabiona, nieszczęśliwa. Nawet teraz będąc już w swoim mieszkaniu nie była w stanie się odprężyć. Łzy zbierały się jej do oczu gdy tylko myślała o swoim obecnym życiu, tak dalekim od szczęśliwego. Nie mogła patrzeć na te wszystkie szczęśliwe pary. Gdy widziała z jaką czułością Jeff patrzy na Alisson musiała odwrócić wzrok, by oszczędzić sobie bólu. Miesiąc wcześniej cały jak dotąd idealny świat się zawalił. Powinna zacząć budować go od nowa, ale jakaś dziwna siła jej nie pozwalała. Miała same fundamenty, czyli praca i mieszkanie. W sercu pozostała wielka dziura, której nie potrafiła zamknąć. Coś przeszkadzało jej w codziennym funkcjonowaniu. Była jak wyprany z uczuć robot, który ślepo podąża za wskazówkami, wykonuje powierzone mu zadanie, a potem zostaje wyłączony, aż do następnego dnia gdy znów będzie potrzebny.
   Pytanie brzmi, co stało się z tą silną, uśmiechniętą dziewczyną, która była wcześniej? Dlaczego nagle przestała się uśmiechać, a zamiast walczyć o swoje chowa się w skorupie? Niegdyś zagorzała pacyfistka pragnąca zbawić świat, dziś zamknięta w sobie nieudacznica. Amy zawsze była gotowa zbawić świat, miała w sobie pełno dobra, które przekazywała inny, dzieliła się swoją siłą ze słabszymi. Potrafiła podnieść na duchu, zapewnić, że wystarczy się podnieść i spróbować wyciągnąć rękę po szczęście, a ono przyjdzie. Cóż ona mogła wiedzieć?
   Po raz kolejny spojrzała na duże zdjęcie stojące na komodzie. Przedstawiało przystojnego mężczyznę w mundurze wojskowym. Zdjęcie zrobiła sama w dniu gdy się żegnali.
   Podeszła do komody i spojrzała na zdjęcie. Fotografię przedstawiającą jej zmarłego męża. Mężczyznę, którego pokochała, który ją pokochał. Tego, który dawał jej siłę, z którym była szczęśliwa. A potem odszedł. Odszedł na zawsze i nigdy nie wróci. Zostawił ją w tym stanie. To on. Wszystko on. Wszystko to jego wina. Wszystko. To przez niego nie potrafiła wstać rano z uśmiechem na ustach, to on! To wszystko on!
 -To twoja wina!-Krzyknęła wściekle przez łzy i rzuciła ramką o ziemię. Rudowłosa spojrzała wściekle na mężczyznę, a widząc popękane szkło rozpłakała się jeszcze bardziej. Upadła na kolana zdejmując popękane drobinki ze zdjęcia nie zważając na to, że kaleczy sobie palce. Pociągnęła nosem i otarła policzek.-Przepraszam... Przepraszam...-Szeptała wyciągając fotografię z raki i przytulając ją do siebie. Nie była pewna kogo błaga o wybaczenie, Daniela czy samą siebie. Załkała żałośnie próbując się opanować. Poczuła ucisk w żołądku i złapała się za brzuch.-Przepraszam...-Zawyła cicho  pochylając nie do przodu. Włosy lepiły się jej do twarzy, a makijaż spływał po policzkach. Nie była w stanie nic ze sobą zrobić.
   Niespodziewanie silne ramiona objęły ją od tyłu i pomogły wstać. Dziewczyna wzdrygnęła się mimowolnie. On zawsze tak robił. Zawsze pocieszał ją w ten sposób. Odwróciła szybko głowę w stronę mężczyzny.
 -Daniel?-Ale tym kogo zobaczyła nie był mąż, a jej brat. Chłopak pokręcił ze smutkiem głową i pozwolił wypłakać się w ramie. Delikatnie głaskał młodszą siostrę po włosach szepcząc uspokajająco. Nigdy jeszcze nie widział jej w takim stanie, nie tak zrozpaczonej.
-If we could see tomorrow, What 're your plans, No one can live in sorrow, Ask all your friends, Times that you took in stride, They're back in demand, I was the one who's washing, Blood off your hands-Szepcząc te słowa podniósł ją i zaniósł do kuchni. Odkręcił wodę w umywalce i delikatnie zaczął obmywać jej dłonie pozbywając się szkła i krwi.-Amy.. Skarbie spójrz na mnie.-Złapał ją pod brodę i zmusił by na niego spojrzała.-Powiedz mi co Cię dręczy.-Poprosił.-Amy musisz mi powiedzieć.-Nalegał widząc jak się opiera.
   W końcu jednak uległa. Uległa i opowiedziała mu wszystko co zdarzyło się w jej życiu od kiedy odszedł.
***
   Do salonu sprowadził ją dźwięk gitary. Stanęła w progu opierając się o framugę z szerokim uśmiechem. Od czasu powrotu Izziego ze szpitala minął tydzień, ale do teraz nawet nie tknął gitary. Patrzyła jak z czułością muska struny tworząc piękną, nieznaną jej dotąd melodię. Widząc iskierki szczęścia w jego oczach kamień spadł jej z serca. Niepostrzeżenie przemknęła za kanapą na której siedział do fortepianu. Usiadła i wpasowując się w melodię zaczęła grać. Tworzyli w ten sposób przez dobre 10 minut, aż w końcu szatyn nie wytrzymał i odłożył gitarę.
 -Chodź do mnie.-Poprosił wyciągając w jej stronę ręce. Posłusznie zerwała się z miejsca i zaraz była przy nim. Posadził ją sobie na kolanach i delikatnie wpił w jej usta.-Eh... Jak ja za tym tęskniłem...-Wyszeptał jej do ucha uśmiechając się.
 -Kocham Cię.-Odszepnęła.
 -Wiem. Ja Ciebie też skarbie. Ja Ciebie też...

wtorek, 23 lipca 2013

Wszystkiego najlepszego, Panie Hudson.

Nie ma rozdziału, ale jest to. Nie wiem jak to przyjmiecie, bo pisałam to dokładnie godzinę i to między 00:30, a 01:30, ale trudno.
Mój mały prezent dla mojego męża (choć on o tym nie wie), idola i prywatnego boga.
Happy birthday Slash. I love you, and I wish to see you in Poland next year.!
Tak, doskonale zdaje sobie sprawę, że on tego nie przeczyta, ale można mieć nadzieję, no nie?

Nie licząc tego, ze to dla Hudsona, to jeszcze dla Marty.
Mojego kochanego Geja, której mam ochotę ukręcić łeb, bo nie wiedziała,
że Slash też ma dziś urodziny. HAŃBA CI MARIS!! <3 div="">

" -No... to... Nie potrafię Ci tego wytłumaczyć. To jest trochę tak, że... My jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale... No prawda jest taka, że może nawet coś kiedyś do niego czułam, a może i nawet taka, że nadal coś czuję, ale to czucie nie jest takie jak wcześniej, rozumiesz.... To bardziej taki sentyment, niż uczucie, bo... Bo ja wiem,  że cokolwiek bym nie czuła z jego strony nie będzie to nic poza przyjaźnią, ewentualnie sexem...-Alisson drapie się po głowie zastanawiając się jak ubrać w słowa to co ma zamiar powiedzieć.- Chyba po dłuższej chwili nadziei i oczekiwania na coś więcej z jego strony, najzwyczajniej w świecie dałam sobie spokój i zaakceptowałam stan rzeczy, czyli że nigdy nie będę nikim więcej poza "jego małą Liv", przyjaciółką, powierniczką i przyjaciółką. Nie było to łatwe, ale udało mi się po części to uczucie wyłączyć, chociaż nie... Może inaczej, bo uczuć nie da się wyłączyć. Nauczyłam się po części je ignorować, ale czy się go w pełni pozbyłam? Nie wiem. Ale za to jestem pewna jednej rzeczy. Kocham Izziego i moje uczucie do niego nie jest w stanie nic pokonać.-Zaśmiała się.-Ale chyba nie o tym miała mówić.
-No tak, nie całkiem.-Zgodziłam się z nią.-Powiedziałaś o tym kim był dla ciebie kiedyś, a teraz?
-Nie ma różnicy, nie zmieniło się praktycznie nic. Jest taki moim przyszywanym bratem. Był przy mnie zawsze gdy wszyscy inni mnie zawodzili. Rodzice, brat, chłopak... Nawet gdy zawiódł mnie mój mąż, Saul był przy mnie, wspierał mnie i próbował ratować nasz związek... Slash jest jedną z najwspanialszych osób jakie miałam zaszczyt poznać. Kocham go, ufam mu... Jesteś wspaniały braciszku, wszystkiego najlepszego...-Uśmiecham się na widok łez w oczach kobiety. Patrzę na siedzącego obok niej mężczyznę.
-Izzy, chcesz coś dodać?-Mam nadzieję, że coś powie, ale pon zaprzecza ruchem głowy.
-Nie. Hudson dobrze wie co by, powiedział.
***
Siedzę przez dłuższy czas oczekując aż w końcu kobieta coś powie, ale ona milczy jak zaklęta.
-Perla, to w końcu twój ex-mąż. Na pewno jesteś w stanie coś o nim powiedzieć.-Kiwa przecząco głową.
-Cokolwiek powiem byłoby zbyt osobiste. Kochałam Slasha, bardzo go kochałam. Był całym moim światem. Nadal go kocham, ale to inny rodzaj miłości. Chcę, żeby był szczęśliwy, nie ważne co by to szczęście powodowało, chcę dla niego jak najlepiej...-Wzdycha cicho i nie mówi więcej ani słowa.
***
-Co ja mogę niby powiedzieć? Nie było go przez całe moje życie i nagle się zjawia... Ale to w końcu mój ojciec, prawda? Pamiętam, że kiedyś, jak jeszcze byłam mała to zawsze zastanawiałam się gdzie on jest. Nie znałam ojca, wychowywała mnie matka i starszy brat, ale brakowało tej jednej osoby.  Jeśli moja mama jest z nim szczęśliwa, to ja też. Kocham go. Tak jak przystało by córka kochała ojca. Wszystkiego najlepszego tato!-Usta mulatki wykrzywiły się w uśmiechu.
***
-Od czego by tu zacząć. Kocham go, za to że jest. Że pokazał się w moim życiu te 20 lat wcześniej, był przy mnie i za to, że pojawił się teraz, gdy zaczynało mi czegoś brakować. Sama go zostawiłam. Zrobiłam to, a potem przeklinałam się przez lata, ale teraz tu jest. Sama jego obecność wystarczy bym czuła... Wiedziała jak bardzo szczęśliwa jestem...-Pisarka wyjątkowo długo plątała pod nosem coś, czego nie byłam w stanie usłyszeć, aż w końcu westchnęła cicho. Widziałam jak zbiera myśli, przyzwyczajenie sprzed lat, gdy jeszcze pisała dla The Rolling Stones.-Mogę tylko powiedzieć... Slash, skarbie, kocham Cię. Jesteś całym moim światem, bez Ciebie nie byłabym tym kim teraz jestem, bez ciebie nigdy nie dałabym sobie rady z otaczającą mnie rzeczywistością... Nie wyobrażam sobie życia beż Ciebie... Wszystkiego najlepszego panie Hudson...-Nie byłam w stanie nie odwzajemnić uśmiechu tej dojrzałej, a zarazem pięknej kobiety. Dobrze pamiętam jej zdjęcia przed lat i parząc na nią nie sposób nie przyznać, że pięknie się starzeje.
***
-Kim ON dla mnie jest? Był i zawsze będzie moim najlepszym przyjacielem... Dobrze pamiętam jak się poznaliśmy... Jechałem na deskorolce i się wywaliłem na tyłek. Hudson podjechał i pomógł mi wstać, a 15 minut później byliśmy nie rozłączni. O tym staruchu nie mogę powiedzieć nic poza tym, że jest moim najlepszym przyjacielem... Od zawsze... Kocham go jak brata, mimo że nasze drogi na długi czas się rozdzieliły...Najlepszego bracie!
***
-Nie wiem co mogę powiedzieć... Hudson zawsze był dla mnie wujkiem, który wiecznie ma w ustach papierosa. Mieszkałem z nim i z mamą do piątego roku życia i pamiętam, że zawsze był szczęśliwy... Szczególnie gdy mama była w pobliżu... Nie jesteśmy tak na prawdę rodziną, ale... Kocham go, nie? To chyba logiczne, co?-Na oko 24 letni chłopak podrapał się po głowie i nie odezwał się więcej słowem.
***
-Hudson? Stary dureń, który odszedł z zespołu... ale szanuje... Slash zawsze był i będzie najlepszym gitarzystą jakiego poznałem... Najlepszym gitarzystą mojego Guns N' Roses... Najlepszego stary.-Rose uśmiechnął się pod nosem, po czym wstał i wyszedł.
***
-Co ja mogę powiedzieć. Slash to Slash. Mój kąpan do picia, jedyny który pochłaniał więcej Danielsa niż ja wódki...-Obserwowałam jak wysoki na 2 metry mężczyzna szuka pomocy u niższej od siebie blondynce.
-Musisz mu wybaczyć, nie jest dobry w publicznych oświadczeniach.-Slash, jesteś dla nas obojga kimś wielkim. Jesteś wspaniałym przyjacielem i znamy się już na prawdę kopę lat. Życzymy Ci wszystkiego co najlepsze...-Wypowiedź kobiety przerwała mała dziewczynka w koszule z podobizną Hudsona. Ma i mię miała Vanessa.
-Wszystkiego najlepszego wujku!! I pamiętaj, że obiecałeś nauczyć mnie grać na gitarze!-Krzyknęła.
***
Dwóch chłopców siedzi obok siebie i patrzą na mnie nie wiedząc co powiedzieć. Wzdycham cicho i uśmiecham się.
-No Cash. Czego byś życzył tacie na urodziny?-Pytam z uśmiechem przeczepionym do ust.
-Nowej gitary!-Entuzjastyczny krzyk malca nieco mnie rozśmiesza.
-Nie bądź głupi Cash! Tata ma pełno gitar!-Mój wzrok pada na starszego syna.
-A ty London? Czego życzył byś swojemu ojcu?-Pytam.
-Nie wiem... Nie mogę nic życzyć komuś kto ma wszystko.-Odpowiada niepewnie, co przywołuje u mnie uśmiech.
-To nie musi być rzecz. Pomyśl o tym co wywołuje u niego uśmiech. Jak myślisz, czego by pragnął?
-Żebym polubił ciocię Clary...-Mruczę cicho pod nosem.-Spróbuję tato. Kocham Cię.
-Tak tatusiu! Kochamy Cię!
Rozmawiała, autorka tego bloga.
Z pozdrowieniami i życzeniami dla jednego z najlepszych
gitarzystów rockowych, jakich zaszczyt miała usłyszeć.
Wyrazy szacunku, pozdrowienia i najserdeczniejsze życzenia.
Iga."
I na dobitkę parę moich ulubionych zdjęć.




   


 
KOCHAM CIĘ <3 u="">

wtorek, 9 lipca 2013

Just ride, baby.-14

Oprócz tego, że znów BARDZO PROSZĘ O KOMENTARZE, chociaż wiem, że rozdział beznadziejny i muszę przyznać, że pisanie dość opornie mi idzie. Nie wiem kiedy doda następny rozdział... Postaram się w każdym razie coś napisać, a nóż mi wyjdzie, chociaż to mało możliwe.

Rozdział do mojej kochanej Vanessy... Ona dobrze wie za co i ona dobrze wie, że Van z tego opowiadania jest właśnie jej odzwierciedleniem... Andżeliko, na którą zwykłam mówić Angie albo Van... Kocham Cię ;**
+szczególne podziękowania dla Patty, bo bez niej nigdy nie było by bezsensownej rozmowy dziewczyn. Bardzo Ci dziękuję skarbie ;*

I jeszcze przepraszam za błędy, jeśli takie są. ;c

   W całym domu były przygaszone światła, z gramofonu leciała cicho muzyka, którą co jakiś czas przerywała rozmowa dwóch dziewczyn. Siedziały na ziemi oparte o kanapę wpatrując się w wyłączony telewizor. Gdzieniegdzie poustawiane były świeczki zapachowe, które bezskutecznie miały zatuszować odór alkoholu. Bowiem brunetki raczyły się właśnie różnego rodzaju winami. Białe, czerwone, wytrawne, słodkie, tanie, drogie, najróżniejsze butelki leżały na ziemi połyskując w blasku świeczek.
 -Wiesz co Clary? Kocham Cię.
 -Oooh, też Cię kocham skarbie...-Wyciągnęła do niej rękę na skutek czego traciła równowagę i upadła na plecy. -Vaaaaan...-Zapijaczony głos dziennikarki ponownie przerwał ciszę.
 -Hę?
 -My to jednam mamy parszywe szczęście do facetów, no nie?
 -Ehe... Żyć nie umierać...-Mruknęła przysypiając fotografka.
 -Umrzemy.
 -Już umieramy.
 -Przegrałyśmy życie...
 -Straciłyśmy wszystko.
 -Jesteśmy gotowe na koniec.
 -To koniec. Odchodzę.-Vanessa uniosła się na łokciach i nieudolnie wstała, jej przyjaciółka zaraz zrobiła to samo.
 -Idę z tobą.-Trzymając się nawzajem podążyły do kuchni po kolejną butelkę wina. Ich marsz przerwał dzwonek.-Ale najpierw otwórzmy drzwi.-Zgodnie i nieco chwiejnie doszły do przedpokoju i gdy w końcu udało im się osiągnąć cel, wpadły na swoich gości. A był to nie kto inny jak Alisson w towarzystwie Lizzy.
   Nowo przybyłe spojrzały po sobie zaskoczone i trzymając pijane dziewczyny zaprowadziły je z powrotem do salonu , po czym posadziły je na kanapie. Nie sposób było, by nie zauważyły pustych butelek po alkoholu.
 -Lisa, dzwoń do Axla i powiedz mu, co się stało. Nie wiem czy jest sens sprowadzać tu Duff'a.
 -Będzie czuł się winny. Znam Michaela, lepiej u powiedzieć.-Blondynka odgarnęła włosy z twarzy i ruszyła w poszukiwaniu telefonu podczas gdy Liv zbierała butelki i słuchała rozmowy Clary i Van.
 -Rose chyba mnie nie kocha...-Mruczała cicho, a łza spływała jej po policzku.-Nie wiem po co mu ta ostatnia szansa skoro i tak się zawiodę. Jestem pewna, że mnie zdradzi, uderzy, albo coś takiego..
 -To po co jeszcze siedzisz w tym bagnie? Ja jestem pewna, że McKagan mam mnie w dupie.-Patrząc na siebie obie brunetki zaczęły płakać. Alisson spojrzała na nie z politowaniem i wypiła parę ostatnich łyków wina.
 -Co robisz?-Elizabeth weszła do pokoju marszcząc brwi.
 -Wiesz jakie ich gadanie jest dołujące?-Wskazała na zapłakane brunetki.-Dziewczyny... DZIEWCZYNY!-Krzyknęła, więc wszystkie na nią spojrzały.-Jestem z Izzy'm, ale on nie chce nikomu powiedzieć... a teraz... teraz do tego martwię się, czy przeżyje...-Clarissa i Vanessa wybuchły rykiem, bo płacz to za słabe określenia ich stanu. Liv łkała cicho chowając twarz w dłoniach, a Lisa patrząc na to wszystko sama uroniła kilka łez przytulając roztrzęsioną szatynkę. Nie czekały długo gdy rozległ się dzwonek do drzwi.
   Za drzwiami stał basista i wokalista. Obaj tak na prawdę nie wiedzieli dlaczego tu są. Axl był zły, że zabrano go ze szpitala bo jego dziewczyna ma jakieś dziwne widzi mi się. Drzwi otworzyła im niska blondynka i uśmiechnęła się smutno.
 -Są pijane. Chociaż to mało powiedziane. Znalazłyśmy tyle pustych butelek wina, że zadowoliło by się tym połowa meneli z Sunset...-Mężczyźni weszli do salonu i spojrzeli na swoje ukochane. Rose natychmiast wziął C. na ręce i wyniósł z mieszkania szepcząc do niej uspokajająco. Niestety Mckagan miał nieco większy problem. Usiadł przy Van spojrzał w jej jasno niebieskie oczy i... sam uronił kilka łez. Cmoknął załamaną brunetkę w usta i uśmiechnął się lekko. Dobrze wiedział, że ona potrzebuje teraz czułości, dlatego posadził ją sobie na kolanach i pozwolił by płakała tyle ile chce. Zastanawiał się co do niej czuje, bo choć była to inna miłość niż tak, którą żywił do Elizabeth, była równie silna. Elizabeth była jego przyjaciółką, pierwszą miłością i na swój sposób młodszą siostrą, a Van... Ona była inna. Dojrzalsza, pewniejsza siebie, ale czy lepsza?

***

   Denerwujące pikanie po raz kolejny go obudziło. Otworzył ospale oczy i ziewając próbował się przeciągnąć. Uniemożliwił mu to ból i uczucie rozdzierającego się ciała. Stęknął głośno i zwinął się w kłębek  chwytając się dłońmi za brzuch. Do pomieszczenia ktoś wszedł i krzyknął głośno. Sądząc po głosie była to kobieta, bardzo zdenerwowana kobieta. Po chwili poczuł jak delikatne damskie ręce chwytają go za ramię.
 -Jeff... Jeffrey spokojnie, jestem tu.-W delikatnym, kojącym nerwy głosie usłyszał tyle troski...-Dziękuje Neomi, poradzę sobie.-Ostrożnie pomogła mu usiąść, a kiedy otworzył oczy i spojrzał na nią, uśmiechnęła się.
 -Amy...-Wyszeptał. Wszystko co wydarzyło się od urodzin Elizabteh wydawało się być jak sen. Takie nieosiągalne.-Amy...-Powtórzył, a ona podniosła wzrok i zderzyła się z nim wzrokiem. Po raz kolejny utonął w jej zielonych oczach, które tak bardzo przypominały mu dzieciństwo.
 -Jeff, nie powinieneś się zanadto poruszać. Masz na prawdę ogromną ranę na klatce. W końcu musiałam wyciągnąć tę kulę...
 -Więc to prawda?-Zapytał posępnie.-Ten kretyn mnie postrzelił?-Dziewczyna charakterystycznie ściągnęła wargi i przytaknęła.-Cholera...
 -Wyliżesz się.-Poklepała go po ramieniu.-Na korytarzu czeka  Alisson z jakimś Mulatem. Wpuścić ich?-Przytaknął. Rudowłosa odgarnęła za ucho kosmyk, który wyślizgnął się z kitka i wyszła na korytarz, słyszał jeszcze jak mówi.-Możecie wejść. Tylko proszę, ostrożnie. Właśnie się wybudził i chyba nie jest w najlepszym humorze.
   Nie musiał czekać długo aż w drzwiach stanęła średniego wzrostu szatynka o bladej cerze i ciemnych, zaszklonych oczach. Izzy po raz kolejny oniemiał na jej widok, uwielbiał ją. Liv była po prostu jego ideałem. Za dziewczyną stał Slash, a oczy zakryły mu gęste loki. Rytmiczny nie raz zazdrościł mu tych włosów, przez które nikt nigdy nie potrafił stwierdzić, co gitarzysta czuje.
 -Izzy...-Alisson podbiegła do niego chcąc go przytulić, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Spojrzała na niego niepewnie, ale on pociągnął ją za rękę i przyciągnął do siebie wpijając się w jej usta. Tak bardzo brakowało mu jej ciepłych warg, słodkiego smaku i cudownego zapachu.
 -Mną się nie przejmujcie.-Hudson uśmiechnął się pod nosem siadając na plastikowym krześle. Już od dawna wiedział, że ta dwójka coś kręci.
 -Jak się czujesz?-Szatynka zignorowała uwagę przyjaciela i pogłaskała ukochanego po policzku.
 -Bywało lepiej.-Przyznał niechętnie.-Zapomniałem zapytać Amy kiedy będę mógł wyjść...-Skrzywił się, natomiast jego goście zrobili zaskoczone miny.
 -Jaka Amy?-Slash nagle się zainteresował uśmiechając się podejrzanie, a Jeff spojrzał na niego.
 -No Amy... Nie wiecie, że siostra Axl'a przeprowadziła operację?
 -To rudy ma siostrę!?-Zawołał zaskoczony gitarzysta otwierając szeroko usta ze zdziwienia.

***
(to ten teledysk)
   Z telewizji cicho wydobywały się dźwięki muzyki, drażniąc uszy obecnego tam chłopaka. Blondyn odgarnął włosy z twarzy wypuszczając z ust dym papierosowy i wpatrywał się w poczynania muzyków. Wodził wzrokiem za rudowłosym wokalistą miotającym się po scenie i aż skręcało go z obrzydzenia. Nienawidził gdy ktoś musi robi w okół siebie zamieszanie by zostać zauważonym. Oczywiście, Kurt musiał przyznać, że Rose ma wyjątkowy głos, co nie znaczy, że mu się to podobało. Od kiedy po raz pierwszy usłyszał o Guns N' Roses, z góry wiedział, że ich nie polubi. Nie znosił szumu, jaki stworzyli wokół siebie, nie cierpiał tego, co robili z muzyką, nie podobało mu się ich podejście do muzyki, to co z nią robią...
 -Co jest?-Do pomieszczenia wszedł Krist, najlepszy przyjaciel Cobaina i basista w ich, tymczasowo, 2-osobowym zespole.
 -Widzisz ich?-Wysoki brunet opadł na kanapę i spojrzał na  ekran.
 -No, i co z nimi? Całkiem nieźle się wybili.
 -Nie lubię ich.-Blondyn nie przejął się zaskoczonym spojrzeniem towarzysza. Mówił co myśli, zawsze tak robił.
__________
A na koniec jeszcze jedna rzecz. Po prawej macie ankietę, a po lewej możecie zadawać mi pytania, odpowiedzi znajdziecie na moim asku

piątek, 28 czerwca 2013

Just ride, baby.-13.

No dobra, to dedykuję ten rozdział dla Rose,
bo ma urodziny. Więcej rozpisywać się nie będę,
co wszystko już jej w życzeniach napisałam.
Wiem, że pewnie tego nie przeczyta, no ale... trudno.

   Szła korytarzem w stronę swojego gabinetu. Miała zamiar jak najszybciej się przebrać i pojechać do domu, by odrobić ten stracony dzień wolny. Tan na prawdę do pracy miała wrócić dopiero dwa dni po powrocie do Los Angeles, ale ta sytuacja z Jeffreyem...
 -Amy!-Z zamyślenia wyrwał ją głos jednej z pielęgniarek imieniem Neomi. Często w przerwach chodziły razem na lunch, albo kawę.-Jacyś ludzie się awanturują pod pokojem Isbella.- Rudowłosa skinęła głową i westchnęła ciężko. Weszła do swojego gabinetu, przebrała się i narzuciła na siebie tylko biały kitel, po czym puściła pomieszczenie i ruszyła do pokoju swojego pacjenta stukając koturnami o białą posadzkę.
   Już z daleka słyszała tak dobrze znany jej krzyk. Co prawda głos jej brata był teraz dużo niższy, niż wtedy gdy wyjeżdżał z Indiany, ale to w końcu jej brat. Poznałaby go wszędzie. Wyszła zza rogu i aż zaparło jej dech gdy go zobaczyła. Stał i rozmawiał, a raczej krzyczał na szatynkę, którą widziała już i w klubie i na lotnisku, podczas gdy jakaś brunetka i mulat próbowali go uspokoić. Amy przewróciła tylko oczami. Zbyt dobrze pamiętała szopki jakie odstawiał. Podeszła do nich i rzuciła przesłodzonym tonem.
 -Może przynieść coś na uspokojenie?- Zwróciła tymi słowami uwagę wszystkich zebranych.-Jestem zmuszona prosić pana o łaskawe zamknięcie się, panie Rose.-Założyła ręce na piersi czekając na reakcję. Nie dostała jej. Pokręciła głową ze zrezygnowaniem i machnęła na niego ręką.-Chodź Will, musimy porozmawiać.-Chwyciła go pod ramie i pociągnęła go za sobą do pokoju gdzie leżał nieprzytomny Stradlin. Miała nadzieję, że wiarygodnie zagrała swoją rolę, bo w środku aż brzuch rozbolał ją ze stresu. A czym w zasadzie się stresowała? Bardzo dobre pytanie. W końcu to jej brat, prawda? Brat, który nie pisał od sześciu lat, który nie ma pojęcia jak wyglądało jej życie i co się wydarzyło. A teraz? Teraz stał przed nią z szeroko otwartymi oczami i nie mógł wykrztusić słowa, podczas gdy do jej oczu cisnęły się łzy.
 -A-Am.?-Szepnął dotykając jej rudych kosmyków.-Moja mała siostrzyczka Amy...-Widząc jej łzy przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno. Dziewczyna próbowała się uspokoić, ale na nic się to zdało. Załkała cicho niszcząc mu t-shirt wbijając paznokcie w jego kark. Tak bardzo pragnęła jego bliskości, pocieszenia, miłości, którą tylko brat potrafił dać siostrze. Fakt faktem, zaprzyjaźniła się z Nickiem, barmanem w Rainbow, ale nie potrafiła mu w pełni zaufać. Nie tak jak William'owi, który wystawił ją na niezłą próbę życia zostawiając samą. Ile razy płakała w poduszkę nie mogąc mu się wyżalić, zaznać czułości, jaką tylko rodzeństwo potrafi dzielić.-No już mała... Już dobrze, jestem tu skarbie... Ciii...-Szeptał jej uspokajająco do ucha.
   Odsunęła się od niego po dłuższej chwili ocierając łzy, które rozmazały jej makijaż.
 -P-Przeprzaszam... Po prostu... Tyle się wydarzyło przez ten czas... O tylu rzeczach chciałabym Ci opowiedzieć...-Pociągnęła nosem.-Ale to potem... Teraz Jeff jest ważny... Widziałam... No dobra, słyszałam, jak jakiś facet go postrzelił. Wcześniej o czymś rozmawiali... Zdaje się, że o narkotykach. W każdym razie, tek koleś go postrzelił i uciekł. Zadzwoniłam po pomoc, potem zoperowałam... Izzy, bo zdaje się, że teraz tak wszyscy do niego mówią, jest w śpiączce. Wyliże się, ale musimy poczekać, aż zszyta rana się zrośnie na tyle, by mógł siadać. Na razie widzę jego najbliższe dwa tygodnie w tym łóżku. Ale spokojnie, będzie dobrze i ani się obejrzysz, znów będziecie nagrywać.-Uśmiechnęła się do niego delikatnie z zeszklonymi oczami. Mówiąc co chwile nabierała oddechu, a głos trząsł się jej niemiłosiernie.
 -Amy...-Przerwała mu kręcąc głową, po czym wyciągnęła z kieszeni notes i długopis. Naskrobała coś szybko i oderwała kartkę.
 -Nie, Axl... Ja dam sobie radę, to on potrzebuje na razie twojej uwagi.-Podała mu świstek papieru.-Tu masz mój numer i adres. Tylko jeśli będziesz chciała przyjechać, to zadzwoń najpierw. Często jestem poza domem.-Westchnęła cicho próbując się uspokoić. Po czym przytuliła go jeszcze raz i wyszła z pomieszczenia chowając twarzy pod włosami.
 -Właśnie widzę jak sobie radzisz...-Mruknął smętnie, ale posłusznie usiadł na plastikowym krześle i spojrzał na nieprzytomnego przyjaciela.
***
   Będąc już w swoim gabinecie przemyła twarz wodą zmywając resztki makijażu. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze nie mogąc powstrzymać jęku. Wyglądała okropnie, opuchnięte od płaczu oczy, potargane włosy, zaczerwieniony nos, popękane usta i cera poniżej jakiejkolwiek krytyki. Tak źle nie wyglądała chyba jeszcze nigdy, ale od kiedy umarł Daniel... Od tego czasu nic się nie układało, a ona czuła się coraz gorzej.
   Z westchnieniem wytarła twarz o swój puchaty kremowy ręcznik i wyciągnęła swoja kosmetyczkę. Zawsze trzymała jakieś kosmetyki, w końcu pracowała w szpitalu, nie raz trzeba przekazać złą wiadomość, a wdzięczność rozmazanych kobiet bywa czasem na prawdę nie do opisania. Szybko zakryła niedoskonałości pudrem, namalowała cienkie kreski i pomalowała rzęsy tuszem doprowadzając się do stanu: "Może być, chociaż w jak tylko dotrę do domu to to zniknie z mojej twarzy". Odwiesiła kitel na wieszak i ubrała swoją granatową koszulę. Wpakowywała swoje rzeczy do torebki gdy usłyszała pukanie.
 -Proszę.-Zawołała i po chwili usłyszała dźwięk zamykanych i otwieranych drzwi.-Tak? W czym mogę pomóc?-Zapytała nie podnosząc nawet głowy. Przeczesała palcami włosy i odwróciła się w stronę blondyna, który nie mógł wykrztusić słowa.
 -Halo? Jest tam ktoś?-Pomachała mu ręką przed oczami uśmiechając się delikatnie.
 -Jestem Steven Adler.-Przedstawił się podają jej dłoń. Uśmiechnęła się szerzej unosząc brwi.
 -Cześć Steven, jestem Amy Rose.-Przedstawiła się korzystając już oficjalnie ze swojego nowego nazwiska. Chłopak uśmiechnął się szeroko robiąc na niej niezwykle dobre wrażenie.-Chodźmy na korytarz, dobrze?-Gdy wyszli już z pomieszczenia, podała mu torebkę, podczas gdy sama zajęła się zamykaniem drzwi na klucz.
 -Słuchaj Amy... Nie chciałabyś może wyjść gdzieś wieczorem?-Zapytał gdy stojąc przy niej z tą torbą.
 -Wiesz... Myślę, że musiałbyś najpierw zapytać o pozwolenie mojego brata.-Uśmiechnęła się do niego zabierając swoją własność z jego rąk. Puściła mu perskie oko i zostawiając zdezorientowanego na środku korytarza. Zadziwiające, jak niektórzy ludzie potrafią naprawić komuś humor samym tym, że są.

***

   Jak piękne jest Los Angeles o zachodzie słońca... Pasma w ciepłych pomarańczowo-różowych barwach zalewały ulice Miasta Aniołów dając uczucie kończącego się ciepła na twarzach mniej lub bardziej niezadowolonych z życia ludzi. Jednak obserwując to wszystko z góry, z pierwszego "O" w napisie "Hollywood"  Elizabeth miała co do tego nieco inne odczucia. Dziewczyna ostatnimi czasy widziała na świecie przede wszystkim piękno, starała się z każdej, nawet najgorszej sytuacji wykrzesać nieco pozytywów. Dlaczego? Sama tego nie wiedziała. Od kiedy jej matka zmarła postawiła sobie na cel: Znaleźć swoje miejsce w tym wszystkim i nie martwić się na zapas, żyć chwilą. Taką zasadę wyznawała jej rodzicielka, a Lisa zawsze podziwiała mamę za tak wspaniałe podejście do życia. A jak widać, nie daleko pada jabłko od jabłoni.
 -A kochasz ją?-Blondyn spojrzał na nią zaskoczony odrywając spojrzenie od złotej obrączki na jego dłoni, ale blondynka w dalszym ciągu wpatrywała się w horyzont. Od kiedy skończył jej opowiadać co zaszło między nim a Vanessą nie odezwała się ani słowa. Nie wiedział ile już tam siedział czekając na jakąś reakcję z jej strony, może 15 minut, może godzinę. Przy blondynce zawsze tracił rachubę czasu. Spuścił znów wzrok na pierścionek, który obracał w palcach.
 -Jest wyjątkowa...-Szepnął w końcu.
 -Ale czy ją kochasz.- Tym razem odwróciła głowę w jego stronę.-Może być na prawe wspaniałą osobą, co prawda widziałam ją tylko raz i zamieniłyśmy może dwa słowa, ale wydaje mi się na prawdę fajną dziewczyną. Jednak pytanie brzmi, czy ją kochasz.-Czuł jak przeszywa go spojrzenie jej orzechowych oczu i westchnął ciężko.
 -N-nie wiem...
 -W takim razie dobrze zrobiła.
 -Jak to?-Zmarszczył brwi.
 -Posłuchaj.-Usiadła na przeciw niego w siadzie skrzyżnym.-Wyobraź sobie jak ona się czuła. Kochała, lub nadal Cię kocha, a ty nie jesteś pewien co do niej czujesz. Widzi jak się od niej odsuwasz, że coraz rzadziej zwracasz na nią uwagę, znikasz wieczorami i nie wracasz na noc, nie dotykasz i nie traktujesz tak jak traktować powinieneś swoją żonę. Nie chciałabym się tak czuć. Niechciana, zapomniana, nieatrakcyjna...
 -Ale Van jest jedną z najsexwonieszych kobiet jakie poznałem!-Przerwał jej szybko.
 -A pokazujesz jej to? No dalej McKagan, kiedy się z nią ostatnio kochałeś?-Widząc, że chce odpowiedzieć, dodała szybko.- Ale KOCHAŁEŚ, tak z uczuciem. Bo pieprzyć się możesz ze zwykłą dziwką z burdelu.
 -Nie pamiętam.
-No właśnie. Jedyne co teraz możesz, to podziwiać ją, że przerwała to zanim było za późno.-Uśmiechnęła się do niego pocieszająco, po czym wróciła do obserwowania zachodzącego słońca. McKagan z powrotem spuścił wzrok na złotą obrączkę. Jednak tym razem jego usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Lizzy miała rację, jedyne co mógł zrobić, to podziwiać Van, za wszystko co dla niego zrobiła.

____________
No więc wena wróciła, hehe. Czy to pójdzie na dłuższą metę, zobaczymy. Bardzo dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem, dałyście mi motywację do napisania tego rozdziału gdzie... Gdzie w zasadzie dość dużo się rozwiązuję. Ja osobiście nie wiem co o tym myśleć, jak pisałam bardziej mi się podobało niż gdy pisałam, niż gdy potem czytałam, no ale ocenę pozostawiam wam.
 Bardzo, BARDZO dziękuję za prawie 16 000 wyświetleń. To dla mnie naprawdę duża liczba, i widząc jak codziennie jest tego więcej to wręcz rozpiera mnie duma.
 Nadal proszę o komentarze, bo to bardzo motywujące ;)
Jeśli macie jakieś pytania to zapraszam na mojego aska http://ask.fm/Clarissa64

sobota, 22 czerwca 2013

Just ride, baby. - 12

-Stary, jakie to jest cholernie niesprawiedliwe...-Łagodzący odgłos oceanu przerwał Axl. Mulat skrzywił się nieznacznie i spojrzał na przyjaciela. Rudowłosy miał zwieszoną głowę, a na jego twarzy malowało się załamanie. -Dlaczego ja po prostu nie potrafię ogarnąć dupy i nie ranić jej na każdym kroku?-Slash nie odezwał się, tylko ponownie wbił wzrok w wodę. Nie wiedział co odpowiedzieć. Prawda była taka, że Rose wielokrotnie skrzywdził Clary, nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Mimo to, starał się i bardzo ją kochał, wszyscy to wiedzieli, zwłaszcza ona. Problem w tym, że powoli przestawała wierzyć, traciła nadzieję.
-Chodź się przejść. Może zrobi Ci się lepiej.-Chwycił przyjaciela pod ramię i pomógł mu wstać.-Na dalej Axl, rusz dupę.
   Szli w milczeniu przez dłuższy czas. Saul widział zamyślenie na twarzy wokalisty, nie zamierzał mu w tym przeszkadzać. Chłopak miał to do siebie, że wystarczyła mu obecność kogoś bliskiego. Usłyszeli hałas. Muzyka, śmiechy, rozmowy. Po chwili ich oczom ukazała się spora grupa imprezowiczów. Dziewczyny w strojach kąpielowych, alkohol, grill... Czego więcej trzeba im do szczęścia?
 -Chodź, wkręcimy się.-Zaproponował gitarzysta  ciągnąć za sobą przyjaciela. Jego uwagę przykuła dziewczyna leżąca na ręczniku w okularach przeciwsłonecznych. Miała na sobie czarny kostium uwydatniający jej kształty.-Ej, czy to nie jest przypadkiem...-Urwał widząc idącego w jej stronę mokrego chłopaka. Ciemnowłosy pochylił się i zawisnął nad dziewczyną, by zaraz położyć się na niej mocząc jej nagrzaną skórę. Usłyszeli znany im pisk zaskoczenia i śmiech. Ciemnowłosy uniósł się na rękach, a ona podniosła się na łokciach. Zdjęła okulary, a chłopak pocałował ją prosto w usta. Zaskoczona opadła na ręcznik odsuwając się od niego. Nie wyglądała na zadowoloną.
 -Kurwa, no nie wierzę...-Axl z furią w oczach rzucił się w ich stronę. Odepchnął chłopaka przybliżającego się do brunetki i uderzył go w szczękę. Mulat popędził za nim i próbował obezwładnić.-Ty chuju, jakim pieprzonym prawem całujesz moją dziewczynę!-Darł się w ten sposób, a Clary podeszła do poszkodowanego.
 -Erick, nic Ci nie jest?-Zapytała z troska kucając przy ciemnowłosym.
 -Nie, wszystko w porządku.-Otarł swoją wargę.

 -To dobrze... -Powiedziała z wyraźną ulgą, po czym wymierzyła mu siarczysty policzek.-Nie masz prawa mnie całować. To co nas łączyło na studiach, nic już nie znaczy.-Powiedziała głośno, podczas gdy jej znajomi zebrali się w okół nich. Wstała i podeszła do rzucającego się Rosa.-Dlaczego i to robisz?-Zapytała biorąc jego twarz w dłonie, co wyraźnie go uspokoiło. Spojrzała mu głęboko w oczy przeszklonymi oczami.-Nie jesteśmy już razem. Will, to koniec. Za bardzo mnie skrzywdziłeś.-Puściła jego twarz, po czym skierowała się do swoich rzeczy.
 -Żadne kurwa koniec! Clary do cholery, nie pozwolę Ci na to!-Wrzasnął podchodząc do niej. Szarpnął ją za ramie, przez co syknęła z bólu.
 -Dlaczego?! Aż tak bardzo mnie nienawidzisz?! Czym sobie na to zasłużyłam, co?!-Wyrwała mu się, a łzy popłynęły jej po policzkach.
 -Co...? A-ale...-Zająknął się. Ujął jej twarz w dłonie, tak jak ona zrobiła to wcześniej i spojrzał głęboko w oczy.-Przepraszam... C, kocham Cię najbardziej na świecie. Jesteś najważniejsza...-Szepnął.
 -Nie kłam.-Szepnęła.
 -Nigdy. Kochanie, błagam, wróć do mnie... Nie potrafię bez Ciebie żyć...-Patrzył w zapłakane oczy dziewczyny. Czekał na jakąś reakcje, odpowiedź. Nie wiedział ile wysiłku ją to kosztowało, nie słyszał wewnętrznej walki z samą sobą. Nie zwrócił nawet uwagi ile czasu zbierała w sobie odwagę i ile razy odchrząknęła by móc wypowiedzieć te dwa ostatnie, z pozoru proste słowa.
 -Ostatnia szansa.

***
   Oczy. Piękne zielone oczy, za razem tak bardzo bliskie jak i dalekie. Wystarczyło jedno spojrzenie, by przypomnieć sobie wszystko.Dosłownie wszystko. Jej długie rude włosy, prosty nos, pełne usta, piegowate policzki i pełne nadziei spojrzenie. To wystarczyło, by przypomnieć sobie, jak musiał ją zranić wyjeżdżając. Niemal widział przed oczami rozczarowanie na jej twarzy. Na ślicznej buźce jego małej Amy...
   Cichy, natarczywy dźwięk maszyny badającej puls przebił się do jego świadomości jak przez mgłę skutecznie przywracając mu przytomność. Powoli otworzył oczy tracąc obraz dziewczyny, by zobaczyć jej starszą wersję. Starszą, prawdziwszą, zmartwioną. Wpatrywała się w niego natarczywie. Dopiero po chwili zauważył biały kitel który miała na sobie. Uniósł delikatnie brwi w górę i chciał coś powiedzieć, jednak z zaschniętego gardła zdołał wydobyć tylko cichy jęk. Dziewczyna westchnęła i podeszła bliżej. Uniosła mu delikatnie głowę i pomogła napić się wody z kubeczka stojącego na szafce tuż przy łóżku.
 -Coś ty ze sobą zrobił, co Jeff?-Uśmiechnął się delikatnie słysząc jak wypowiada jego imię z czułością.-Wiedziałam, że ten wyjazd to zły pomysł... Od samego początku to wiedziałam.-Przysiadła na łóżku i okryła jego dłoń swoją.-Miałeś dużo szczęścia... Cii... Nic nie mów.- Uciszyła go gdy otworzył usta chcąc jej przerwać.-Przeżyłeś operację, co samo w sobie jest cudem. Musisz odpoczywać. Podaj mi numer Willa... Przepraszam, Axl'a. Jako twój lekarz, mam obowiązek zawiadomić najbliższych. Chyba, że masz dziewczynę, to wolę z nią pogadać.
 -Portfel...-Wyszeptał ledwo słyszalnie i podeszła do jego kurki wiszącej na wieszaku przy drzwiach. Z wewnętrznej kieszeni wyciągnęła poszukiwaną rzecz i przytaknęła. Wróciła do łóżka chorego i westchnęła.
 -Dam Ci środki nasenne, musisz wypoczywać...-Szepnęła biorąc do ręki przygotowaną wcześniej strzykawkę z przeźroczystą substancją i wstrzyknęła ją do kroplówki.-Do zobaczenia za parę godzin.-Powiedziała jeszcze zanim zasnął.
   Z westchnieniem udała się do swojego gabinetu i opadła zmęczona na fotel. Zaczęła przeszukiwać portfel zostawiając wszystko na swoim miejscu. Stare rachunki, kostka, jakiś tekst piosenki zapisany na brudnej kartce, kolejny rachunek i zniszczony kawałek papieru z zapisanym numerem. Nigdzie nie było napisane do kogo numer należał, więc musiała polegać na ślepym trafie. Wykręciła numer i przyłożyła słuchawkę do ucha. Sygnał. Drugi. Trzeci.
 -Słucham?-Miał spokojny głos. Milczała przez chwilę.-HALO?!-Odchrząknęła i wysiliła się na najbardziej rzeczowy ton na jaki było ją stać
 .-Dzwonię ze szpitala 9201 Wschodnie Sunset Blvd. Pana przyjaciel Jeffrey Isbell został pobity i postrzelony wczorajszej nocy przy klubie Rainbow. Wygląda na to, że jest pan jedyną najbliższą osobą, jaką miałam możliwość poinformować.-Powiedziała podstawową formułkę i wypuściła powoli powietrze czekając na odpowiedź.
 -D-dobrze... Dziękuję. Będę najszybciej jak się da. Do zobaczenia Pani...
 -Amy. Amy Bailey.-Szepnęła łamiącym się głosem odkładając słuchawkę.-Brawo idiotko... Boisz się pogadać z własnym bratem...-Odgarnęła włosy z twarzy i westchnęła ciężko wracając do pracy.
***
   Co teraz? Ma po raz kolejny przymknąć na to oko? Po rak kolejny udać, że nawet nie zauważyła jego nocnego wyjścia? Była zmęczona udawanie, ratowaniem tego związku na siłę.  Przecież to nic nie da, prawda? Gdyby choć trochę mu zależało, okazałby to. Nie była w stanie zmusić kogoś do miłości, nawet tego nie chciała. Co jest ważniejsze, kochać, czy być kochanym? Bez jednego nie ma drugiego, to się uzupełnia, by dać ludziom szczęście.
   Siedział na przeciw niej z piwem w ręce i czytał gazetę. Jakie to typowe. Nie ma go w domu całą noc, rano przychodzi i zachowuje się jakby nigdy nic.
 -Duff...-Powiedziała, a on leniwie podniósł na nią wzrok.-Gdzie byłeś?-Zapytała.
 -No wiesz...-Nie dokończył.
 -Nie, nie wiem.-Westchnął głośno. Dobrze wiedziała, że nie lubił takich rozmów.-A chciałabym wiedzieć gdzie do cholery jest w nocy mój maż.-Warknęła. Mówiąc to po raz kolejny wydawało jej się, że to wszystko jest pomyłką.-Myślisz, że nie zauważyłam, jak wychodzisz w środku nocy? Myślisz, że nie wstaję i nie patrzę przez okno w którym kierunku idziesz? Że nie czekam pieprzonych godzin, żebyś się pojawił?!-Krzyknęła wrzucając naczynia do zlewu. Nie mogła powstrzymać potoku słów, które od dawna jej ciążyły.-To wszystko jest jakąś pomyłką.
 -Co masz na myśli?-Stanął za nią, a ona odwróciła się w jego stronę.
 -Wszystko! Ślub, mieszkanie, WSZYSTKO. Nie wiem dlaczego się oświadczyłeś, ani dlaczego się zgodziłam. Ale zakończę to, co zaczęłam.-Zdjęła z palca obrączkę i podała mu ją.-Nie mam na to już sił.-Szepnęła i pozwalając by łzy swobodnie spłynęły jej po policzkach wyszła do sypialni, zostawiając blondyna wpatrującego się z niedowierzaniem na złoty pierścionek w jego ręce.

____________
Rozdział krótki i równie beznadziejny co moje samopoczucie.
Pod ostatnim rozdziałem było chyba 3, albo 4 komentarze na temat, więc proszę... nie, BŁAGAM! Jeśli czytasz to, to chociaż napisz, że czytasz. Bo poważnie się zastanawiam nas usunięciem bloga.

środa, 5 czerwca 2013

Just ride, baby.-11

Rozdział dedykuję Mojej Angie, bo pomogła mi już z 2 rozdziałem i gdyby nie ona, pewnie ciągle byście czekali.
Dla Patty, bo te rozmowy i wgl. XD no i rzecz jasna Hani bo była moim testerem i się nie poryczała czytając to , dlatego stwierdziłam, że NIE UMIEM WZRUSZAĆ LUDZI. ;c
wybaczcie ewentualne błędy, czy coś, ale nie miałam już siły sprawdzać ;/ możecie śmiało wypominać! ^^
Dodałabym 2 godz. wcześniej, ale mi prąd odcięli. ;c
no... więc... enjoy, czy coś...

   Koszmar. Całe życie to jeden wielki koszmar. Zły sen, który urzeczywistnia się z każdą minutą. Moment, w którym jesteśmy bezsilni i albo się poddajemy, albo walczymy, podczas gdy inni załamują ręce i patrzą na nas z politowaniem.
   Amy od dłuższego czasu była właśnie w takiej sytuacji, ale walczyła. Próbowała dać sobie radę, próbowała... Czy jej wychodziło? A to już zupełnie inna sprawa. Nick, barman który stał się jej przyjacielem, gdyby nie on, pewnie nie dała by rady. Pewnie popadłaby w pracoholizm, w który i tak się już zagłębia.
   Zaśmiała się pod nosem zdając sobie sprawę w jak beznadziejnej sytuacji się znajduję. Idzie pustą, ledwo oświetloną ulicą ciągnąc za sobą walizkę i naraża się na niebezpieczeństwo. Ciszę przerwały krzyki dwóch mężczyzn. Stanęła i zaczęła nasłuchiwać. Krzyki, teraz już jednego człowieka, przerwał wystrzał. Rudowłosa szybko zlokalizowała źródło dźwięku i pobiegła w tamtą stronę najciszej jak potrafiła. Ostrożnie wyjrzała za muru i zobaczyła jak barczysty blondyn szuka czegoś w kurtce siedzącego pod ścianą szatyna.
 -Fuck, tu nic nie ma!-Krzyknął wstając i schował pistolet do spodni.
 -Mówiłem...-Cichy głos rannego ociekał ironią.-Spieprzaj stąd jeśli nie chcesz kłopotów.-Wyszeptał ledwo słyszalnie chłopak. Jego oprawca wstał i uciekł z miejsca zbrodni.
   Amy poczekała chwilę i zerwała się z miejsca. Szybko przedostała się do rannego. Chłopak miał przymknięte oczy, dlatego dziewczyna chwyciła go za policzki. Uniósł powieki i spojrzał w jej oczy, podczas gdy ona szeptała do niego uspokajająco.
 -Jestem lekarzem, pomogę Ci... Muszę zobaczyć ranę... Nie wolno zamykać Ci oczu.-Oddychał ciężko próbując utrzymać przytomność podczas gdy rudowłosa podniosła jego koszulkę i zobaczyła dość poważną ranę na brzuchu.-Cholera... Trzeba zadzwonić po pomoc, trzeba operować...- Mruknęła sama do siebie.-Jak się nazywasz?-Próbowała nawiązać z nim jakiś kontakt, by tylko nie zemdlał. Ściągnęła jinsową kurtkę i koszulkę pozostając w samym staniku.
 -Izzy... Co ty robisz?-Wpatrywał się w nią zdezorientowany, podczas gdy ona przyłożyła koszulkę do rany.
 -Ja jestem Amy. Chcę chociaż częściowo zatamować krwawienie...-Ubrała kurtkę i zapięła jej guziki, a następnie chwyciła jego dłoń i położyła na koszulce.-Przyciskaj mocno, straciłeś już dużo krwi. Idę zadzwonić po karetkę.-Po tych słowach wstała i odbiegła zostawiając go.
   Chłopak przymkną oczy i starał się intensywnie myśleć. To spojrzenie, te rude włosy... Widział tę dziewczynę wcześniej i w barze i na lotnisku, a o ile nie był pewien wtedy, czy wzrok go nie zawodzi, teraz miał 99% pewności, że owa Amy, jest tą samą Amy z którą nieraz spotykał się po kryjomu, tak by Axl nie zauważył. Tą samą, która chciała zbawić świat, która z zaangażowaniem i fascynacją opowiadała mu o swoich marzeniach, tak jak on jej o swoich. Tą samą a jednocześnie tak inną.
   Gdy wróciła na jej twarzy malowało się zdenerwowanie. Miała ostrzejsze rysy twarzy niż kiedyś, widać, że dojrzała, co powoli ją niszczyło.
   Niedługo potem nadjechała karetka. W samą porę, bo ledwo przytomny chłopak, stracił o wiele za dużo krwi.
***
 -Lizzy... Miłej zabawy, ja już idę źle się czuję...-Clary szepnęła blondynce na ucho uśmiechając się przepraszająco.-Źle się czuję, pójdę już.
 -No dobra, uważaj na siebie. I dzięki, że przyszłaś.-Uścisnęła się, a potem brunetka szepnęła to samo Vanessie i Alisson, po czym wyszła z lokalu w sam środek burzy.
   Opatuliła się szczelnie swoją skórzaną kurtką i ruszyła szybkim krokiem w stronę swojego mieszkania. Wpatrywała się w swoje chlupoczące, przemoknięte trampki i myślała. Intensywnie myślała o Axl'u. Kochała go, tego była pewna, ale to co teraz czuła, to przede wszystkim strach. Przypomniała jej się sytuacja z popołudnia, jak najpierw ją obezwładnił, a potem uderzył. Co prawda, była dorosła, potrafiła się obronić, ale prawda jest taka, że gdyby nie Slash i Izzy, pewnie nie wyszła by z tego starcia cała.
   W jej oczach stanęły łzy, więc szybko pociągnęła nosem i podniosła wzrok. Zobaczyła blok w którym znajdowało się jej mieszkanie. Nie mogła tam pójść... Axl też tam mieszka, ma kluczę, nie miała by szans by czuć się tam teraz bezpiecznie, więc gdzie ma się podziać? Przymknęła oczy i wytężyła umysł, który i tak pracował już na najwyższych obrotach...
   Olśnienie spowodował przejeżdżający obok niej autobus. Zerwała się z miejsca i dobiegła na przestanek omal nie przewracając się pod rodzę, wsiadła do pojazdu. Usiadła na najbliższym wejściu krześle i westchnęła cicho pocierając dłońmi ramiona, by zrobiło się chociaż trochę cieplej. Otarła czarne od makijażu łzy spływające po jej policzkach i zamknęła oczy próbując się uspokoić. Przez całą drogę czuła jak niebezpiecznie drży jej dolna warga.
  Droga z przestanku do miejsca docelowego, jej dzisiejszego azylu była szybka, Clarissa pokonała ją niemal biegiem. Otworzyła bramkę i weszła na dużą posesję, po czym szybkim krokiem dostała się do mosiężnych drewnianych drzwi. Zapukała, z początku cicho, ale gdy nikt nie otwierał, zaczęła pukać głośniej. Po policzkach znów spływały jej łzy, gdy osoba, którą pragnęła zobaczyć teraz najbardziej na świecie otworzyła drzwi.
***
   Siedziała na jednym z plastikowych krzesełek ukrywając twarz w dłoniach. Przebrała się w swoją ulubioną bluzę, którą miała w walizce. Parę jej koleżanek prosiło, by pojechała do domu, ale Amy odmawiała. Za każdym razem mówiła, że chce zostać, aż będzie wiadomo czy on przeżył.
   Ciągle ponownie w myślach odtwarzała jego twarz, za każdym razem skupiając się na czymś innym. A to na włosach, a o na oczach, na ustach lub nosie. Analizowała każdy fragment postaci tajemniczego mężczyzny starając się znaleźć coś co naprowadzi ją na ślad. Znała tego chłopaka, znała już wcześniej, dawno, zanim wyjechała do L.A. A może powinna sięgnąć pamięcią dalej w przeszłość? Może odpowiedź tkwi jeszcze głębiej w jej świadomości? Zaczęła wspominać miesiące zanim jej bart wyjechał. Przywoływała po kolej obrazy osób w których towarzystwie się obracał, aż w końcu trafiła.

   Jego ciepłe wargi musnęły jej policzek, a ona otworzyła oczy. Spojrzała w górę na chłopaka i poczuła jak łzy cisną się jej do oczu. Szatyn uśmiechnął się i przyciągnął bliżej do siebie.
 -Nie płacz mała, jeszcze się spotkamy, obiecuję.- Odsunął ją od siebie na długość ramion i uśmiechnął się szeroko.-Dasz radę. Musisz skupić sie na nauce, a osiągniesz swój cel. Amy, jesteś stworzona do wielkich rzeczy, możesz uratować wielu ludzi, czeka Cię wielka przyszłość. Nie jestem w niej potrzebny, Will też nie. Obaj bylibyśmy dla Ciebie przeszkodą. Jesteś silna, nie potrzebujesz nas.-Dziewczyna odsunęła się od niego ocierając pojedyncze łzy.
 -Gówno prawda.-Pociągnęła nosem.-Dobrze o tym wiesz. Bez was nie będę miała do kogo się zwrócić. Nie chce żebyście jechali... Może to jest cholernie samolubne, ale mam to gdzieś. Chciałabym zatrzymać was przy sobie. Kocham was, obydwaj jesteście dla mnie jak starsi bracia, dobrze o tym wiesz!-Podniosła głos próbując opanować frustrację.
 -Ciszej mała, jest strasznie wcześnie, obudzisz sąsiadów, i na prawdę będziemy musieli zostać.-Jej brat pojawił się za nią, chociaż nie słyszała jego kroków.-Będę pisał, obiecuję.-Przygarnął ją do siebie i przytulił mocno.
 -Przyrzekasz? Choćby nie wiem co, będziesz pisał?-Spojrzała mu prosto w oczy. Dobrze wiedziała, że tego nie znosił.
 -Nic mnie nie powstrzyma. Tornado, powódź, trzęsienie ziemi, czy cokolwiek innego mnie nie powstrzyma!-Zawołał mierzwiąc jej radośnie włosy, po czym wsiadł za kierownicą starego samochodu ojca.-Izzy, chodź!
 -Izzy?-Zdezorientowana spojrzała na Jeffrey'a.
 -Tak. Od dziś ja jestem Izzy Stradlin, a Will to Axl Rose. Ubzdurał sobie, że to lepiej brzmi.
 -Bo tak jest.-Przyznała i przytuliła się do torsu chłopaka najmocniej jak potrafiła. Objął ją ramionami i pocałował w czubek głowy.
 -Kocham Cię Amy. Moja mała siostrzyczko.-Puścił jej oczko i również wsiadł do samochodu. Stała jeszcze chwilę z założonymi rękoma patrząc jak odjeżdżają, po czym odwróciła się i ruszyła z powrotem do domu.

   Amy podniosła się jak oparzona z niewygodnego siedzenia i spojrzała na pielęgniarki wiozące na łóżku nieprzytomnego chłopaka. Podbiegła do nich i spojrzała na śpiącego. W tym świetle widziała go wyraźnie i nie miała już żadnych wątpliwości. To był Jeff Isbell.
***
 -Więc mówisz, że Cię zdradził?-Clary zmierzyła wzrokiem mężczyznę siedzącego na przeciwko niej. Dał jej świeże ubrania, okrył ciepłym kocem i dał kubek gorącego kakao, przez co znów poczuła się jak 16, która w końcu znalazła swoje miejsce na ziemi.
 -Tak.
 -A potem uderzył?-Jej ojciec uniósł brwi do góry.
 -Tak. Ale to było tak, że ja kazałam mu wynosić mi się sprzed oczu, grzecznie mówiąc, a on wychodząc zbił mój ulubiony wazon, a ja sie jeszcze bardziej wkurzyłam i rozwaliłam jego płyty winylowe, a on nazwał mnie suką i dziwką i zrobił pięścią dziurę w ścianie, a ja rzuciłam krzesłem, chociaż nie mam pojęci skąd miałam tyle siły i zaczęłam się drzeć, że nie ma prawa tak do mnie mówić po tym co zrobił, a on mnie złapał za włosy i jakoś dziwnie obezwładnił, powiedziałam, żeby mnie puścił i tak zrobił, a gdy się odwróciłam to uderzył mnie w policzek, na co ja mu oddałam z pięści w szczękę i rzuciłby się na mnie, gdyby nie było tam Slasha i Izziego, którzy go przytrzymali, a ja mu powiedziałam, że to koniec i nie chce go znać i wyszłam i... i...-Brunetka mówiła coraz bardziej roztrzęsionym tonem i pewnie ponownie by się rozpłakała, gdyby Mick nie przytulił by jej do siebie.
 -Wiesz, zawsze współczułem dziewczynom Rosa, dlatego nie byłem zadowolony, że z nim jesteś.-Przyznał niechętnie.-Ale wiesz... Masz dość wpływowego tatę. No w końcu jestem sam Mick Jugger, wokalista zajebistego The Rolling Stones, no nie? Zawsze mogę tu czy tam coś puścić...
 -Przestań tato. Kocham go, nie chce dla niego źle, ale... nie wiem czy potrafię być z kimś, kto mnie nie szanuje...-Przytuliła się do jego klatki i westchnęła głęboko.
 -Z tym musisz poradzić sobie sama. Dobra, dopij kakao i szoruj do łóżka bo już późno, a ty jesteś zmęczona. Możesz spać w swoim starym pokoju, niczego nie ruszałem.-Pogłaskał brunetkę po głowię.
 -Dziękuję.-Według polecenia wypiła kakao i wstała z kanapy. Gdy była już przy schodach obejrzała się za siebie.-Tato...
 -Tak skarbie?
 -Kocham Cię.-Uśmiechnął się do niej ciepło.
 -Ja ciebie też kwiatuszku.

Następnego dnia 8:00
    Mick wszedł po cichu do pokoju i spojrzał na pogrążoną we śnie brunetkę. Uśmiechnął się lekko i przysiadł na łóżku gładząc ją czule po głowie. 'Taka podobna do matki', pomyślał. W cichym westchnieniem położył na stoliku nocnym kremowe pudełeczko z kokardką i otworzył je. Jego oczom ukazało się złote serduszko na łańcuszku. Uśmiechnął się pod nosem i obok prezentu położył kartkę. Ostatni raz spojrzał na swoją, dorosłą już córkę i z uśmiechem na ustach opuścił pomieszczenie pozwalając swojej małej księżniczce spokojnie spać.

(treść liściku)

"Clary,
Słonko, musiałem iść do wytwórni obgadać parę spraw odnośnie kolejnej płyty. Nic ciekawego, uwierz. Co do prezentu... Wiem, że urodziny masz dopiero za tydzień, ale... pomyślałem, że przyda Ci się trochę ciepła w te ciężkie dni.
Do serduszka włożyłem zdjęcie mamy, żeby było Ci raźniej.
Kocham Cie
Tata"


piątek, 24 maja 2013

Just ride, baby.-10

 Wena wróciła, jestem dumna z tego rozdziału, bo umieściłam w nim wszystko co miało się zdarzyć w najbliższym czasie, a nie wiedziałam jak to ładnie połączyć...
Miłego czytania, a ja lece komentować wasze rozdziały, bo wszystko przeczytałam ^^

   Ciężkie  deszczowe krople uderzały o ciemne parasole żałobników. Ksiądz właśnie podawał jakieś tradycyjne formułki pożegnalne dla zmarłego, ale tak na prawdę chyba nikt tego nie słuchał. Wszyscy zgromadzeni rodzina, przyjaciele, kąpani z wojska, wszyscy jak jeden mąż wpatrywali się w mówiącego. Amy chyba jako jedyna wśród kobiet wpatrywała się niemal beznamiętnie w obitą ciemnym drewnem trumnę, na którą zarzucono amerykańską flagę. Jej spojrzenie nie przedstawiało nic, było wręcz puste. Dla postronnych osób, nie znającej pani Bailey, mogłoby się wydawać, że jest tam z czystego obowiązku. Tymczasem wgłębi duszy dziewczyna rozpaczała. W ciągu ostatniego tygodnia wylała dość łez, by teraz ukryć smutek za beznamiętnym wyrazem twarzy.
   Na zauważyła gdy zebrani zaczęli się rozchodzić, a ksiądz nakazał swoim pomocnikom opuścić trumnę. Jak na zawołanie przebudziła się i krzyknęła głośno.
 -NIE!-Pozostali zebrani spojrzeli na nią zaskoczeni. Nic dziwnego, w końcu odzywała się przez całą ceremonię.-Jeszcze chwilę... Proszę.-Dodała ciszej, a z jej twarzy w końcu można było odczytać jakieś emocję.-Chciałabym się z nim pożegnać...
 -Dobrze... Zostawimy Cię samą, zawołaj gdy skończysz.-Ksiądz uśmiechnął się do niej blado i pozwolił na chwilę intymności.
   Rudowłosa podeszła niepewnie do miejsca gdzie wkrótce miał spocząć nagrobek. Przez chwilę stała nie wiedząc co ze sobą zrobić, pozwalając by deszcz swobodnie po niej spływał rozmazując makijaż i jednocześnie maskując łzy, nad którymi coraz ciężej było jej zapanować. Przez jej umysł niczym stado rozwścieczonych, głodnych wilków przebiegło tysiące wspomnień. Przed oczami stanął jej szeroko uśmiechnięty Daniel w pełnym mundurze żegnający się z nią  na lotnisku tuż przed wylotem. Niemal poczuła jak objął ją ramionami, usłyszała jak szeptał jej do ucha, że to tylko pół roku, że wróci i będę mieli w końcu spokój, że zabierze ją na wakacje daleko od otaczającego ich świata. Amy poczuła ścisk w żołądku, a w gardle stanęła jej olbrzymia gula. Już nie była w stanie powstrzymać łez, które stróżkami spływały po jej policzkach. Dłońmi objęła swoje ramiona i brzuch próbując zapanować nad bólem zarówno fizycznym jak i psychicznym. Upadła na kolana ścierając sobie z nich skórę, choć niemal tego nie poczuła. Załkała głośno chowając twarz w dłoniach cicho szeptała sama do siebie.
 -Daniel, wróć... Nie zostawiaj mnie samej, wróć po mnie, błagam... Nie wytrzymam bez ciebie... Nie dam rady... Daniel... Daniel kocham cię...- Nawet nie zorientowała się gdy jej matka okryła ją swoim płaszczem i pomogła wstać.
 -Chodź kochanie, choć już... Prześpisz się w swoim starym pokoju, odpoczniesz...-Kobieta mówiła do niej cichym, kojącym tonem gdy jej córka już się uspokoiła.
 -Nie.-Zaprzeczyła szybko.-Dziękuję mamo, ale jutro muszę być w pracy... Chcę wrócić dziś do Los Angeles.
***
   Dźwięk telefonu rozniósł się po całym pomieszczeniu. Vanessa westchnęła głośno i wytarła mokre ręce w papierowy ręcznik.
 -Halo?-Odebrała mieszając na patelni sos do spaghetti.
 -Cześć skarbie, tu Duff. Słuchaj jest sprawa... - Uśmiechnęła się pod nosem nic nie mówiąc, więc chłopak kontynuował.-Moja przyjaciółka ma dziś urodziny. Chciałbym, żeby poznała wszystkich a nie mam czasu do nich dzwonić bo muszę ją odebrać od Skidów. Mogłabyś powiedzieć im, żeby byli w Rainbow o 20? No i oczywiście, ty też przyjdź...-Mina jej zrzedła. Nie wiedziała co o tym myśleć... Jej mąż dzwoni do niej, by zorganizowała coś dla jego przyjaciółki "i ona oczywiście też jest zaproszona". Czy to nie jest śmieszne?
 -Czyli nie będzie Cię na obiedzie?-Cisza.-McKagan do cholery, obiecałeś mi coś!!- Spojrzała na danie które robiła.-Przekaże im...
 -Vanessa, dzię...
 -Nie.-Przerwała.- Nie chce żebyś dziękował, tylko chociaż raz wywiązał się z obietnic. Obiecałeś, że spędzimy to popołudnie razem i jak zwykle nic z tego...-Odłożyła słuchawkę oddychając ciężko. Chwyciła paczkę papierosów i zapaliła jednego. Zaciągając się wyłączyła kuchenkę pozostawiając na niej patelnie z posiłkiem. Wyszła na balkon.
   Spojrzała w dół na ulice pod sobą. Mieszkała w całkiem przyzwoitej dzielnicy z dala od tłocznego Sunset. Lubiła to miejsce, miała stąd widok na park, mogła rozkoszować się ciszą i malowniczością okolicy. Mieszkali tam całkiem ciekawi ludzie, chociaż mowa raczej o nastolatkach.
   Jakaś para wyszła zza jakiegoś budynku. Śmiali się, przytulali... Rozkoszny widok, od razu zrobiło jej się lżej na sercu. Swoje myśli mimowolnie skierowała na Michaela... Kiedyś go kochała, czy tak jest teraz? Czy w ciągu 2 lat znajomości to uczucie się ulotniło, a ona nawet tego nie zauważyła? Czemu niegdyś jedna z najważniejszych dla niej osób jest teraz tak daleka... Czemu oni już nie potrafią tak beztrosko iść ulicą? Pierwszy raz zaczęła się zastanawiać czy ten ślub to nie był błąd...
   Zaciągnęła się ostatni raz i wyrzuciła niedopałek za barierkę i wróciła do środka. W oczy rzuciło jej się zdjęcie które zrobił jej Duff na początku ich związku.
   Prawą dłonią dotknęła swojego wytatuowanego ramienia i uśmiechnęła się. Pamiętała każdy poszczególny, każdy robiła z Calry... To znaczy, Vanessa robiła, C nie. Ale raz dała się namówić. Pamiętała ten dzień.

 -Nie wiem czy to dobry pomysł, masz już miliony tatuaży!-Brunetka dała się wciągnąć do salony tatuażu i rozejrzała się niepewnie.
 -Wiem, ale co z tego? Lubię tatuaże prawie tak bardzo jak fotografię...-Uśmiechnęła się szeroko odgarniając włosy z twarzy. Sięgnęła po małą książkę z przykładowymi wzorami udając, że nie zauważyła niezadowolonej miny Clarissy. Jej wzrok przykuł jeden mały szkic. Dostała olśnienia.
 -To. Chcę yin-yang.-Stwierdziła wpatrując się w rysunek.
 -Pokaż!- Jej przyjaciółka przysiadła się do niej z żywym zainteresowaniem.-Ładnie by wyglądał na brzuchu... Wiesz, na kości biodrowej...-Nessie uśmiechnęła się złowieszczo.-Nie... Nie, nawet o tym nie myśl!-Zaczęła zaprzeczać.
 -No daj spokój! Obie sobie zrobimy... To tylko jeden tatuaż i do tego taki malutki!-Wiedziała, że C poważnie się nad tym zastanawia. Wzór się jej podobał, zresztą kiedyś mówiła jej, że zrobi sobie taki mały tatuaż.
-Dobra...

   Vanessa rozpromieniła się i pobiegła do sypialni, by z półki z książkami wyjąć mały album, przeglądała zdjęcia rzucając na nie okiem.



  Uśmiechnęła się szeroko znajdując poszukiwane zdjęcie. Przejechała palcem po swoim brzuchu... Nigdy nie była aż tak chuda jak Clary, ale nie przeszkadzało jej to. Zaraz po nim znalazła kolejne ich zdjęcie z tatuażem... Robione 2 tygodnie po pierwszym wspólnym tatuażu.
Przez chwile przeglądała jeszcze zdjęcia po czym wstała i skierowała się do telefonu. Zaczęła wydzwaniać do znajomych zapraszając ich do Rainbow.
***
   Do pomieszczenia w którym rozmawiali Slash ze Stevenem, wpadła rozwścieczona brunetka, a za nią jej chłopak. Axl chwycił ją za ramię i obrócił w swoją stronę.
  -Patrz na mnie jak do ciebie mówię!- Powiedział podniesionym głosem.
  -A jak nie to co?- Syknęła mu prosto w twarz. Patrzyli sobie w oczy ciskając błyskawice, aż dziewczyna prychnęła lekceważąco i odwróciła się uderzając go włosami w policzek.
  -Calry do cholery! - Wydarł się.
  -CO?! Myślisz, że możesz mnie zdradzić, a ja przymknę na to oko po raz setny?! Dwa razy Ci odpuściłam, jak to się mówi, do trzech razy sztuka. Ale nie, oczywiście! Nie zaspokajam Cię?! TO SPIEPRZAJ NA DZIWKI, NIE CHCĘ NA CIEBIE PATRZEĆ!! - Wrzasnęła mu prosto w twarz. Saul spojrzał na Adlera i obaj schowali się za fotele, by w spokoju móc to oglądać, nie zdradzając zbytnio swojej obecności. Tym czasem cały czerwony Rose ruszył w stronę drzwi zbijając po drodze ulubiony wazon swojej dziewczyny, co wywołało u niej kolejne pokłady wściekłości.
  -TEGO CHCESZ, PROSZĘ BARDZO!! - Nie zdążył dojść do drzwi, gdy ona pociągnęła go za włosy.
  -CHYBA CIĘ POJEBAŁO!! - Zrobiła komiczną minę udając "gwiazdkę".- PATRZCIE NA MNIE! JESTEM WIELKI PAN W. AXL ROSE!
  -Nie przeginaj...- Syknął.
  -ZDRADZIŁEM SWOJĄ DZIEWCZYNĘ I ZAMIAST PO LUDZKU PRZEPROSIĆ I ODPOKUTOWAĆ, WOLĘ ZNISZCZYĆ PARĘ JEJ RZECZY! - Wrzeszcząc na całe gardło obejrzała się dookoła, ale jej wzrok zatrzymał się na przeciwległym końcu pokoju, a na usta wkradł się uśmiech mściwej satysfakcji. Wszyscy którzy akurat byli w domu zwabieni krzykami zeszli na dół i wpatrywali się w to przedstawienie. Tymczasem niebieskooka ruszyła do półki z płytami.- Spójrzmy... Czy to przypadkiem nie jest twoja cenna kolekcja winyli? - Zapytała przesłodzonym tonem.
  -Nie odważysz się... - Axl zrobił krok do przodu.
  -Szkoda by było, gdyby ktoś niechcący je... strącił.- Wypowiadając ostatnie słowo zrobiła nieznaczny ruch dłonią, a cała półka z płytami jej chłopaka spadła na ziemię niszcząc się doszczętnie. - Ups...- Zasłoniła usta palcami uśmiechając się niewinnie.
  -Ty suko...- Przeniósł wzrok z rozwalonej kolekcji na jej osobę.
  -Coś ty do mnie powiedział?- Mina od razu jej zrzedła. Podeszła do niego wolnym krokiem.
  -Pierdolona dziwko!- Wydarł się i walną pięścią w ścianę robiąc z niej dziurę.
  -Ty chuju!?- Wydarła się podnosząc krzesło i rzucając w ścianę koło jego głowy.- Po tym wszystkim jeszcze śmiesz mnie wyzywać?!- Podszedł do niej i chwycił za włosy. Ramieniem objął ją mocno za szyję i odwrócił tyłem, przyciągając do siebie.- PUŚĆ MNIE IDIOTO!! - Zrobił jak kazała, ale gdy na niego spojrzała wymierzył jej siarczystego policzka. Zatoczyła się do tyłu lekko zszokowana, ale zaraz oddała mu dwa razy mocniej. Chciał się na nią rzucić, ale wtedy Slash i Izzy kroczyli do akcji wykręcając mu ręce. Clary splunęła mu krwią pod nogi.- Pierdol się Rose. Mam to w dupie, nie chce widzieć Cię na oczy.- Wszyscy wstrzymali wstrzymali oddech.- Jesteś pieprzonym egoistą, myślisz że wszystko Ci wolno, a tak na prawdę gówno możesz. Idź na dziwki, wyżyj się. Ja z tobą skończyłam.- Wypowiadając ostatnie słowa chwyciła swoją kurkę i wyszła. Adler wyjrzał jeszcze za okno i zobaczył idącą dziewczynę ze łzami wściekłości spływającymi po policzkach.

***
 -Poczekaj tu chwilę.- Duff zatrzymał blondynkę przed barem gdzie powoli zaczęło być tłoczno.-Będę za sekundę.-Wszedł do baru i zaraz wrócił na zewnątrz. Lisa spojrzała na niego nieufnie.
 -Co ty knujesz?-Zaśmiała się głośno gdy pociągną ją do środka zasłaniając dłonią oczy.-Duffy, nic nie widzę!-Zachichotała.
 -O to chodzi blondyno...-Szepnął jej do ucha.-Zaufaj mi.-Prowadził ją między stolikami uważając by nikt jej nie dotknął, lub by w nic się nie uderzyła. Po chwili zatrzymali się przed jednym ze stolików. Dziewczyna wyczuła na sobie mnóstwo spojrzeń i słyszała ciche szepty. Najchętniej zapadłaby się pod ziemię, ale właśnie wtedy Michael odsłonił jej oczy i stanęła twarzą w twarz z grupą rozpromienionych ludzi. Pierwsi w oczy rzucili jej się Skid Row, po nich Gunsi. Zebrani krzyknęli "wszystkiego najlepszego" i zaczęli ją przytulać i składać życzenia.
   Próbowała ogarnąć kto jest kim, oprócz osób które znała, były tam też dwie dziewczyny. Jedna wyższa i szczuplejsza przedstawiła się jako Clary - teraz już była dziewczyna Axl'a. Miała jasno brązowe włosy, wyraziste rysy twarzy i niebieskie oczy. Druga-Vanessa, jak się okazało była żoną McKagana. Miała ciemniejsze włosy od swojej przyjaciółki i delikatniejsze rysy, ale obie były równie piękne. Zrobiły na dziewczynie duże rażenie. Elizabeth zachodziła w głowę dlaczego Duff nie powiedział, że jest żonaty.
   Ta myśl szybko się ulotniła gdy podeszła do niej dziewczyna z długimi czarnymi włosami, ciemnymi oczami i bladą karnacją. Przez chwile blondynka próbowała przypomnieć sobie skąd kojarzy tę twarz, gdy nagle dostała olśnienia.
 -Alisson?!-Krzyknęła zaskoczona rzucając jej się w ramiona. Przytulały się dobre 15 minut przekrzykując się, jak to one bardzo za sobą tęskniły.
   Impreza, jak impreza, wszyscy gadali, śmiali się, pili i...robili różne rzeczy, które zazwyczaj robią i w gruncie rzeczy, wieczór nie różniłby się niczym od innych wieczorów tej grupy przyjaciół, gdyby nie parę istotnych faktów. Vanessa ignorowała Duffa cały wieczór i ciągle robiła jakieś zdjęcia, Axl i Clary siedzieli jak najdalej od siebie rzucając wściekłe spojrzenia ponad stołem i najważniejsze, Izzy i Alisson pokłócili się. Chłopak chciał powiedzieć swoim przyjaciołom o tym jak sprawy między nimi się mają, podczas gdy dziewczyna chciała puki co zostawić to dla siebie. Ostatecznie chłopak rzucił krótkie "whatever" i wyszedł z lokalu by zaczerpnąć świeżego powietrza.
  Stradlin ruszył przed siebie powolnym krokiem w jedną z bocznych uliczek obok Rainbow oddalając się od tłocznego Sunset. Szedł jeszcze chwilę gdy usłyszał za sobą jakiś głos. Obrócił się na pięcie i zobaczył mężczyznę, a raczej jego wrak. Nie zajęło mu wiele czasu by rozpoznać w nim Ray'a, jego byłego klienta, gdy Izzy zajmował się jeszcze dilerką. Oczywiście, Isbell w dalszym ciągu był narkomanem, ale wraz z przypływem gotówki za płytę, skończył z handlem narkotykami.
 -Hej... hej, potrzebuję heroiny...-Powiedział mężczyzna wciskając mu poufnie w rękę plik banknotów. Ray był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną z jasnymi krótkimi włosami. Sprawiał wrażenie groźnego, dlatego szatyna za każdym spotkaniem przeszywał dreszcz dyskomfortu.
 -Wybacz Ray, skończyłem z tym.- Stradlin oddał facetowi pieniądze i chciał ruszyć dalej, ale narkoman pociągnął go z powrotem do tyłu.
 -Co ma znaczyć "skończyłem z tym".-Spytał niemal sycząc.-Jestem na głodzie, dawaj mi działkę do cholery!
 -Odwal się chłopie, nic nie mam! Już nie diluje, jasne?-Jeff wyrwał się z uścisku i poprawił swoją kurtkę na ramionach. Już chciał odwrócić się i odejść, ale zdesperowany Ray popchną go na ścianę.
   Nikt nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji...

Ciąg dalszy nastąpi...
  ________
Wybaczcie, musiałam xd... 

piątek, 17 maja 2013

Just ride, baby.-09

1.Przepraszam, ze długo ;_; miałam wiele problemów z tym rozdziałem i podejrzewam, że z następnym będzie podobnie..
2.Zażalenia, pytania, sugestię na asku proszę : http://ask.fm/Clarissa64
3. Rodział cla Patty... Ona wie dlaczego <3 nbsp="" p="">4. Przepraszam, ze błędy ;_;
miłego czytania!
ps; komentarze i nieprzeczytane rozdziały nadrobię.

   Podróż była męcząca, ale w końcu osiągnęła swój cel. Znalazła miasto które wciągnęło jej przyjaciela i może wciągnie i ją. I jeszcze Alisson. Ta niepozorna nastolatka ze szpitala, która straciła czucie w kończynach i magicznie je odzyskała. Ta sama, która przez ponad rok stała się dla niej przyjaciółką. Ona też tu jest. W mieście, które pochłonęło wiele nagubionych dusz. Miasto które zapisane ma w sobie mnóstwo lepszych lub gorszych ludzkich istnień, ludzkich historii. Los Angeles ma prawdopodobnie bogatszą historię niż starożytny Rzym, z tym, że nikt nie próbował jej odkryć. Spojrzała na zarys budynków, które działały jak magnez na młodych ludzi łaknących wrażeń i poczuła ucisk w żołądku.
   W tej właśnie chwili uświadomiła sobie, że nie ma nic. Nie ma mieszkania, pracy, znajomości. A jaka jest szansa, że spotka tu Michaela? Nikła, wręcz równa z zerem. Spojrzała na swojego towarzysza i zagryzła wargę.
 -Słuchaj Sebastian... Nie obił Ci się może o uszy taki zespół jak Guns N' Roses?- W zamian dostała szybkie kpiące spojrzenie.
 -Nie znam osoby, która obracając się w moich kręgach by ich nie znała. A co? Podoba Ci się któryś?- Zaśmiał się radośnie.
 -No... Powiedzmy.- Uśmiechnęła się.- To znasz ich?
 -Pewnie. Często zapraszają Skidów na imprezy. Mówię Ci, to zwierzęta a nie ludzie.- Parsknęła śmiechem.
 -Wiem. McKagan zawsze taki był, aż strach się bać co teraz wyczynia.- Mruknęła pod nosem.
 -Jak chcesz, to Cię kiedyś wkręcę na jakąś popijawę, czy coś.- Zrobił minę jakby dostał olśnienia.- Ej, Liz. A ty masz gdzie się zatrzymać?
 -No właśnie nie bardzo...- Mruknęła pod nosem wyglądając za szybę na ulicę. Jej wzrok od razu przykuły pół nagie kobiety stojące przed barami. Widziała na ich twarzach smutek, albo wręcz zdesperowanie. Widziała w ich oczach przerażenie, bo w końcu jak nisko upaść można?
 -Możesz zatrzymać się na razie u nas. Mam na myśli mój zespół. W sumie i tak chciałem Cię im przedstawić.- Uśmiechnął się i złapał jej rękę.- Nie bój się, to miejsce nie jest takie złe.
 -To się jeszcze zobaczy.- Mruknęła nadal wpatrując się w szare ulicę.

***
   Otworzył oczy i zaspanym wzrokiem ogarnął pomieszczenie. Znajdował się w pomieszczeniu, którego nigdy wcześniej nie odwiedzał. Spokojnie Stradlin. Przypomnij sobie wczorajszy wieczór. Przywołał się w myślach do porządku i wytężył pamięć. Wrócili z trasy, wieczorem udali sie do Rainbow, a potem... Alisson. Odprowadzał ją do domu i powiedział jej prawdę... Więc co działo się potem?
 -Jeff... Obudź się.- Odwrócił się wystraszony, że zobaczy jakąś dziewczynę, której nigdy wcześniej nie widział, ale jego spojrzenie natknęło się na najpiękniejszą istotę na świecie. Lustrował spojrzeniem zaspany wyraz twarzy nieco rozczochranej, czarnowłosej dziewczyny.
 -Ali...- Opadł na poduszkę z błogim westchnieniem. Dziewczyna obdarowała go jednym z najpiękniejszych uśmiechów jakie w życiu widział i przytuliła się do niego.
 -Pamiętasz coś z wczoraj?- No i wpadł. Powiedzieć, że wszystko i opowiedzieć jej jak to się stało, że trafili razem do łóżka, w razie gdyby nie pamiętała, czy skłamać i narazić się na zawiedzenie i smutek ukochanej?
 -Zależy co masz na myśli.- Mruknął jej do ucha.
 -Wczorajszą rozmowę... Gdy mnie odprowadzałeś. Zastanawiam się, czy to był tylko sen, czy na prawdę powiedziałeś, że mnie kochasz.- Kamień spadł mu z serca. Kochał ją po części za to, że nie owijała w bawełnę i nie kazała mu zgadywać o czym myśli. Chwycił jej podbródek i zmusił by na niego spojrzała.
 -To nie był sen skarbie.- Poczuł ucisk w żołądku gdy zobaczył radosny płomień w jej oczach.- Kocham Cię Alisson.- Delikatnie musnął jej wargi co wywołało u niej dreszcz.
 -W takim razie... Skoro tak bardzo mnie kochasz...- Mruknęła cicho zagryzając wargę.- Pewnie zechcesz zrobić mi śniadanie gdy będę brać prysznic.
 -Z przyjemnością.- Zaśmiał się i ponownie ją pocałował.- Liv?- Spojrzała na niego pytająco.- Może na razie wstrzymamy się z tą wiadomością dla reszty, co?- Usta dziewczyny wykrzywiły się w szerokim uśmiechu. Skinęła lekko głową na znak zgody. Zawsze uwielbiała tego typu tajemnice.
***
 -Clary!- Zawołał na całe gardło. Nie lubił budzić się gdy nie było jej obok. Zawsze wtedy nachodziły go najróżniejsze myśli od których dostawał furii.
 -W kuchni!- Odpowiedział mu krzyk dziewczyny. Natychmiast zerwał się z miejsca i wybiegł na korytarz zakładając bokserki. Wbiegł do kuchni czując zapach naleśników. Zbliżył się do postaci swojej dziewczyny i objął ją od tyłu. Poczuł na twarzy mokre kosmyki jej włosów i uśmiechnął się pod nosem.
 -Brałaś prysznic beze mnie?- Mruknął.
 -Nie miałam serca Cię budzić.- Zaśmiała się melodyjnie.- Siadaj, zaraz Ci podam.- Odwróciła się do niego przodem i objęła rękoma za szyję. Uśmiechnął się lekko na widok jej pięknych niebieskich oczu i namiętnie wpił się w jej usta. Oddała mu pocałunek równie namiętnie i aż mruknęła czując jego ręce na swojej talii. Całowali się tak dłuższą chwilę, gdy poczuła swąd spalenizny. Coś za nią zaskwierczało, więc szybko odepchnęła Axl'a od siebie i odwróciła się w stronę patelni z naleśnikiem, który właśnie stanął w płomieniach. Krzyknęła zaskoczona, po czym chwyciła za rączkę patelni i wrzuciła ją do zlewu gdzie Rose odkręcił wodę i zalał ogień. Spojrzeli na siebie z przerażeniem po to by zaraz wybuchnąć śmiechem.
***
 "-Co chcesz przez to powiedzieć?- Amy zapytała kładąc ręce na biodrach. Wiedziała, że David tylko sie z nią droczy, zdradziły go te iskierki w oczach.
 -Tylko to, że nie jesteś dość rozciągnięta, żeby zrobić to ćwiczenie.- Powiedział z udawaną nonszalancją stając do niej tyłem i kontynuując rozciąganie. Od kiedy zaczęli być razem, namawiał ją na treningi na uniwersyteckiej sali gimnastycznej. Wiedział, że lubi fitness, a że było tu też parę sztang, mógł poćwiczyć, spędzając z nią jednocześnie więcej czasu.
 -Ja nie dam rady?!- Zawołała oburzona, a on cudem powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem, z resztą tak jak ona.- Mogę się założyć, że wejdę tam, zanim zdążysz mnie chociażby dogonić!- Zawołała wskazując na drabinki. Spojrzał na nią unosząc brwi, a ona natychmiast zerwała się z miejsca. Pobiegł za nią i złapał by ją, ale ona gwałtownie skręciła widząc, że nie ma szans. Zdążyła usiąść na parapecie i próbowała podciągnąć się wyżej, gdy do niej dobiegł. Chwycił w dłonie jej tunikę pod którą miała tylko szoty przypominające raczej bieliznę. Podciągnął tunikę lekko w górę i cmoknął jej brzuch.
 -Mam Cię złotko...- Mruknął do pochylonej nad nim dziewczyny.
 -Czy to jakaś sugestia?- Zaśmiała się patrząc mu w oczy.
 -Może...- Mruknął  muskając ustami jej wargi"
 -AAAA!!!- Podniosła sie gwałtownie krzycząc na całe gardło. Łzy ciekły jej po policzkach, bo przed oczami ciągle miała ten sen. Pociągnęła nosem i otarła mokre policzki i zapaliła lampkę nocną. Wzięła parę głębszych oddechów próbując doprowadzić się do porządku.- To tylko sen... Tylko sen... Nie musisz płakać z powodu snu Amy.- Mruknęła sama do siebie gdy nagle coś ją tknęło. Wstała z łóżka i skierowała się do półki z książkami. Z najniższej półki uciągnęła album ze zdjęciami z collagu i wróciła pod kołdrę. Zaczęła przeglądać zdjęcia gdy natknęła się na jedno szczególnie interesujące.
 -A więc to wcale nie był sen...- Mruknęła do siebie. Kompletnie zapomniała o tym niewinnym incydencie na sali gimnastycznej, jak wymazała je z pamięci.
   Palcem dotknęła postaci Davida i uśmiechnęła się delikatnie. Miała z tym chłopakiem tyle dobrych wspomnień, że to małe, niewinne, a jednak tak bolesne, popadło w niepamięć.
   Westchnęła głęboko odkładając fotografię na poduszkę obok swojej, a album na stolik nocny i zgasiła światło. Po chwili zasnęła zatracając się w krainie swoich wspomnień.
***
 -Zapraszam Cię, o najłaskawsza, do mojego małego azylu, który dzielę wraz z mymi wiernymi kompanami...
 -Dobra, zrozumiałam!
 -No i zepsułaś cały efekt!-Sebastian przewrócił oczami i przepuścił ja w drzwiach. Skierowali się do dość dużego pomieszczenia, w którym znajdowało się jeszcze 4 innych muzyków.-Po kolei od prawej! Na kanapie Rachel i Dave, na którego mówimy Snake, Rob to ten na podłodze, a Scotty to ten z gitarą na fotelu. Debile, to jest Panna Elizabeth Price, nasza nowa koleżanka i tymczasowa lokatorka.- Wszyscy zmierzyli dziewczynę wzrokiem.
 -Chcecie piwo?- Zapytał w końcu Rachel podając im dwie puszki.-Mamy kaca, spotkaliśmy Gunsów w Rainbow i... no wiadomo.
 -Guns N' Roses?-Zapytała unosząc brew. Przed oczami od razu stanął jej wysoki blondyn, aż coś ścisnęło ją w gardle z tęsknoty.-Który właściwie dziś jest?
 -17 maja.-Rzucił Snake, a Lizzy, która właśnie brała łyka piwa, zakrztusiła się.
 -Coś nie tak mała?-Napotkała zmartwiony wzrok Sebastiana. Potrząsnęła głową od kaszlając.
 -Mogę zadzwonić?-Bolan pokazał jej ruchem ręki na telefon. Dziewczyna wygrzebała z torby karteczkę z numerem przyjaciela i skierowała się do urządzenia. Trzęsącą się dłonią wykręciła numer i przyłożyła słuchawkę do ucha. Zagrywając wargę liczyła od 10.
 -Halo?-Znajomy głos odezwał się w słuchawce i aż odetchnęła z ulgą. W zasadzie sama nie wiedziała, czego się boi.-Halo!?
 -Em... Cześć Slash... Tu Lizzy, przyjaciółka Duffa... Jest tam gdzieś?-Nastąpiła chwila ciszy. Wszyscy w pomieszczeniu skierowali na nią wzrok, a Hudson... Chyba próbował przypomnieć sobie kim ona jest.
 -Ah, ta blondynka z koncertu z N.Y?-Zapytał rozentuzjazmowany.-Czekaj... MCKAGAN CHUJU, LIZZY DZWONI!!-Zaśmiała się pod nosem słysząc jakiś huk i zaraz wesoły głos chłopaka.
 -Lisa, to ty?
 -Jasne, że ja idioto! Zgadnij gdzie jestem!
 -Eeem... Na Alasce?-Strzeliła facepalma, co dziwnym trafem rozśmieszyło chłopaków ze Skid Row.
 -Michael, w Los Angeles...-A zaraz po tym dodała ciszej.-Debil...
 -SŁYSZAŁEM TO!
 -Nie drzyj mi się do słuchawki... Wiesz który dziś?-Zapadła chwila ciszy.
 -Pewnie, że wiem solenizantko... Gdzie jesteś?
 -Wiesz gdzie mieszkają Skid Row?
 -Ta, no wiem...
 -To świetnie, bo jestem u nich i nie mam pojęcia, gdzie tak na prawdę to jest...
 -Będę za 15 minut... Daj mi na chwilę Baza.-Elizabeth wyciągnęła rękę w stronę chłopaka, który zaraz ją przejął.
 -Ta?... No co ty!?... Nic nie mów... Dobra... Spoko... Do zobaczenia...-Odłożył słuchawkę i uśmiechnął się do brązowookiej.-Najlepszego młoda...
***
 -Na prawdę, nie wiem czy to dobry pomysł.- Mruknęła pod nosem Amy przeciskając się między ludźmi w knajpie.- Nick, proszę, chodźmy gdzieś indziej...- Próbowała przekrzyczeć głośną muzykę i gwar rozmów, ale na nie wiele jej sie to zdało. Nickolas posadził ją tylko na wolnym krześle i kazał czekać, po czym zniknął w tłumie.
   Rozejrzała się po pomieszczeniu i aż mlasnęła z niesmakiem. Pomieszczenie było nieudolnie wystylizowane w czarno-purpurowy kwiatowy motyw, co wcale nie prezentowało się dobrze jako tło dla głośnej muzyki takich zespołów jak Black Sabbath, czy Ramones i pijący niemal do nieprzytomności fani owego gatunku muzycznego. Amy co prawda uwielbiała głos Ozziego, ale w tym miejscu czuła się wyobcowana.
   Wzrokiem szukała w tłumie bruneta, ale zauważyła go dopiero gdy znalazł się obok niej.
 -Wychodzę!- Krzyknęła by ją usłyszał, po czym wstała i skierowała się do wyjścia. Chłopak złapał ją dopiero parę metrów od klubu.
 -Dobra, to w takim razie co ty proponujesz?- Uśmiechnęła się pod nosem.
 -Pijemy u mnie. Nie chce imprez, czy czegoś w tym stylu, nie chcę zapominać, tylko... chce spokoju.- Szepnęła spuszczając wzrok.